Jeśli na własnej skórze nie odczujemy dotkliwych skutków zmian klimatu, to nie będziemy robić wystarczająco dużo, aby im przeciwdziałać - pisze w felietonie Mark Buchanan.

Światowi przywódcy zaczęli pochodzić do problemów zw. z globalnym ociepleniem z większym optymizmem. Niepokojące jest jednak to, jak bardzo daleko jesteśmy od kontrolowania emisji CO2 i jak bardzo życzeniowo podchodzimy do tego problemu.

W grudniu 2015 roku 195 krajów podpisało w Paryżu porozumienie klimatyczne, które w opinii wielu ekonomistów może być w przyszłości skuteczną formą współpracy pomiędzy państwami w zakresie zwalczania zmian klimatu. W porozumieniu jest nawet mowa o tym, aby wyznaczyć w przyszłości bardziej ambitne cele i dążyć do utrzymania globalnej temperatury nie na poziomie ustalonych 2 st. Celsjusza, ale nawet na poziomie 1,5 st.

Pomimo jednak całego postępu, który udało się osiągnąć, różnica pomiędzy prawdziwymi potrzebami, a tym, co zostało ustalone, pozostaje duża. Jest nawet jeszcze gorzej – różnica ta rośnie.

Rozważmy na przykład następującą kwestię: jak daleko znajdujemy się obecnie od takiej trajektorii emisji CO2, która pozwalałaby na utrzymanie globalnej temperatury na poziomie poniżej 2 st. Celsjusza? Według Międzynarodowego Panelu ws. Zmian Klimatu (IPCC) nawet przy najłagodniejszym scenariuszu powinniśmy już dziś zredukować poziom emisji CO2 netto.

Reklama

Tymczasem według porozumienia z Paryża emisje CO2 mogą jeszcze gwałtownie rosnąć do co najmniej 2030 roku.

Różnica prawdopodobnie jest jeszcze większa niż wynika to z prognozy. Klimatolodzy Kevin Anderson i Glen Peters uważają, że do prognoz IPCC wkradło się myślenie magiczne. Prognozy te opierają się bowiem na założeniu, że nowe technologie pozwolą ludziom na „odessanie” na wielką skalę części CO2 z atmosfery, co w efekcie doprowadzi do ujemnej emisji netto. Ma się to stać gdzieś w drugiej połowie XXI wieku. To się oczywiście może ziścić, ale jak dotąd taka technologia nie istnieje.
Założenia tego typu muszą wydawać się czymś dziwnym w ramach prognozy, która powinna być ostrożna i konserwatywna. Przewidywania IPCC zasadniczo ignorują niepewność co do wynalezienia technologii, która przecież nie istnieje, nie mówiąc już o skali działania.

Geofizyk Andrew Skuce szacuje, że do usunięcia dwutlenku węgla z atmosfery potrzebowalibyśmy przemysłu o rozmiarach trzy razy większych niż obecny przemysł związany z paliwami kopalnymi. Co więcej, musielibyśmy stworzyć go naprawdę szybko, aby nowe urządzenia mogły wychwytywać i przechowywać CO2 codziennie przez następne 70 lat. Czy to brzmi prawdopodobnie?

Być może takie myślenie życzeniowe jest nieuniknionym symptomem tego, jak bardzo jesteśmy uzależnieni od paliw kopalnych oraz tego, jak bardzo boimy się odejścia od nich. Tymczasem prawdopodobnie dopóki na własnej skórze nie odczujemy skutków zmian klimatu, to nie będziemy robić wystarczająco dużo, aby im przeciwdziałać.

>>> Czytaj też: Zmiany klimatu zmuszą nas do oszczędzania? Badacz: Może być jak w czasie II wojny światowej