Bardzo łatwo jest zradykalizować młodych ludzi, gdy nie mają przed sobą przyszłości - uważa dr Amatzia Baram, dyrektor Ośrodka Badań o Iraku na Uniwersytecie w Hajfie, mówiąc o źródłach obecnego kryzysu na Bliskim Wschodzie.

Emerytowany profesor Studiów o Bliskim Wschodzie na Uniwersytecie w Hajfie spotkał się w czwartek z dziennikarzami w ambasadzie Izraela w Warszawie, dokąd przyjechał z serią wykładów, organizowanych przez Israel Public Diplomacy Forum, niezależną organizację non profit, działająca na rzecz lepszego rozumienia Izraela i Bliskiego Wschodu.

Profesor Baram podkreślił, że obecnie nie cały Bliski Wschód ogarnięty jest chaosem. Według Barama Zachód powinien skupić się na wspieraniu i wzmacnianiu państw narodowych na Bliskim Wschodzie, przy czym Arabia Saudyjska opowiada się za utrzymaniem status quo, Iran jest temu przeciwny, a Państwo Islamskie, Al-Kaida, Bracia Muzułmanie, czy Dżabat Fatah al-Szam (dawny Front al-Nusra) są definitywnie przeciwne utrzymaniu status quo.

Ekspert mówił obszernie na temat źródeł obecnego kryzysu na Bliskim Wschodzie. "Co roku ok. 6 mln młodych mężczyzn i kobiet w świecie arabskim wkracza na rynek pracy, ale 50 proc. z nich, czyli 3 mln młodych ludzi, nie może znaleźć pracy i nigdy jej nie znajdzie" - wskazał Baram, powołując się na dane Banku Światowego. Dodał, że w samym Egipcie 1,6 mln młodych kobiet i mężczyzn wchodzi na rynek pracy i połowa z nich nie może znaleźć zatrudnienia. Zwrócił uwagę, że tak jest od około dekady oraz że przed arabską wiosną ta presja w społeczeństwie sukcesywnie narastała. Ale - jak zastrzegł - problem polegał na tym, iż nie było wiadomo, kiedy to wybuchnie.

Baram powołał się również na dane ONZ, według którego "edukacja w świecie arabskim to całkowita katastrofa". "50 proc. wszystkich dzieci w ogóle nie chodzi do szkoły, a 50 proc. tych, które chodzą, tak naprawdę niczego się nie uczy, poza Koranem. Skutkiem jest to, że arabskie młode pokolenie nie jest po prostu konkurencyjne. Nie mają nic do zaoferowania, poza najprostszymi zajęciami" - podkreślił ekspert, zwracając uwagę, że w erze technologii ludzie ci tym bardziej nie mają kwalifikacji.

Reklama

W takiej sytuacji profesor Baram radziłby Zachodowi, aby przede wszystkim ustabilizował państwa narodowe na Bliskim Wschodzie, a po drugie upewnił się, że system edukacji w arabskim świecie został całkowicie zrewolucjonizowany. "Z całym szacunkiem dla Koranu, nie można tylko uczyć Koranu. Należy chociażby uczyć języków obcych (...), matematyki, fizyki, chemii, historii świata, a nie tylko świata islamskiego" - podkreślił. "Otwórzcie ich na świat" - apelował.

Dr Baram wskazał, że taką politykę próbują wprowadzić władze Jordanii. "Mniej islamu, więcej nauki" - podkreślił Baram. "W Egipcie to samo usiłował wprowadzić prezydent (Abd el-Fatah) es-Sisi. W Arabii Saudyjskiej rozpoczęto te działania od góry, czyli od uniwersytetów, i teraz Uniwersytet w Rijadzie jest świetną uczelnią (...) z zagranicznymi wykładowcami etc." - zaznaczył analityk. "Kraje te zdały sobie po prostu sprawę, że muszą zrobić coś rewolucyjnego" - wskazał, zastrzegając, że są one jeszcze daleko od osiągnięcia celów.

Zdaniem eksperta z Izraela należy również "bacznie obserwować to, co dzieje się w meczetach", "ponieważ większość imamów w meczetach ma raczej radykalne poglądy".

"Bardzo łatwo jest zradykalizować młodych ludzi, gdy nie mają przed sobą przyszłości. I to właśnie się dzieje" - podkreślił Baram.

Wspomniał też, że gdy arabska wiosna rozprzestrzeniała się w 2011 roku, rozmawiał w Waszyngtonie m.in. z przedstawicielami Departamentu Stanu. "Gdy mówili oni o placu Tahrir w Kairze (...), myśleli, że jest to świt liberalnej demokracji na Bliskim Wschodzie. A ja wówczas powiedziałem im, że to jest kompletny nonsens. I zadałem pytanie, czy wiedzą, które zorganizowane siły mogą przejąć i przejmą władzę, gdy Hosni Mubarak zostanie obalony: albo będzie to Bractwo Muzułmańskie, albo armia" - wskazał dr. Baram. "A jakiej liberalnej demokracji można oczekiwać od Bractwa Muzułmańskiego, czy wojska" - pytał retorycznie ekspert. Jak podkreślił, już wówczas był "wielkim pesymistą".

Dr Baram niedawno wrócił z Waszyngtonu, gdzie - jak powiedział - Amerykanie napomykali mu o "planie Marshalla dla Bliskiego Wschodu". Jego zdaniem to generalnie dobry pomysł, poza pewnymi problemami. "Amerykański Plan Marshalla dla Europy polegał na wstrzyknięciu pieniędzy w zdewastowaną wojną Europę. Ale tam byli Europejczycy ze swymi tradycjami, świeckimi poglądami, w pewnych ryzach była też korupcja. Nie mówię, że wy Europejczycy nie jesteście skorumpowani, ale Zachód ma jednak pewne granice korupcji, a na Bliskim Wschodzie nie ma takich granic; korupcja jest wszędzie i na każdym poziomie" - zauważył Baram. Dodał, że nawet jeśli Zachód wpompuje 3 biliony dolarów do świata arabskiego w ciągu pół roku nic nie zostanie. "Musicie wiedzieć, co dzieje się z waszymi pieniędzmi. Ale jeśli zostaną poczynione odpowiednie kroki, zostaną zrealizowane dobre inwestycje, będzie dobry rozwój i edukacja, inna edukacja, to jestem za planem Marshalla dla Bliskiego Wschodu" - podsumował.

>>> Czytaj też: Piętak: Islam jest utopijnie demokratyczny, ale zabójczo nieskuteczny ekonomicznie [OPINIA]