W Polsce posłowie zostali zwolnieni z dyscypliny partyjnej przy głosowaniu w sprawie aborcji. W Czechach z kolei część partii odeszła od dyscypliny, jeżeli chodzi o obecność na imprezie u prezydenta Miloša Zemana. Kwestia jest kluczowa, bo chodzi o obchody święta narodowego.
ikona lupy />
Klara Klinger, dziennikarka Dziennika Gazety Prawnej / Dziennik Gazeta Prawna

Dziesiątki polityków już zapowiedziało, że ich noga na prezydenckiej fecie organizowanej na Hradzie – praskim zamku – nie postanie. Do Zemana nie przyjdzie m.in. kilku urzędujących ministrów. Jednomyślnie obchody bojkotują posłowie trzech konserwatywnych partii, zaś partia premiera – czyli socjaldemokraci – pozostawiła w tej kwestii wolną rękę członkom swojego ugrupowania. Dyscypliny natomiast wymaga inny koalicjant, populistyczna partia ANO 2011. Lojalnie wspierać prezydenta będą także komuniści.

Wszystko zaczęło się od kontrowersji w kwestii państwowego odznaczenia, a raczej jego braku, dla byłego więźnia obozu koncentracyjnego. Choć żeby być precyzyjnym, to należałoby się cofnąć jeszcze bardziej: do chińskiej draki z Dalajlamą w roli głównej. Dwa tygodnie temu tybetański przywódca przyjechał do Czech na Forum 2000, organizowane przez Fundację Václava Havla. Na spotkanie z nim przyszedł minister kultury, co potwornie rozsierdziło czeskiego prezydenta i premiera, obawiających się negatywnych skutków dla relacji z Chinami, które traktują spotkania obcych polityków z Dalajlamą jako zamach na własną integralność terytorialną. Ostra wymiana zdań odbyła się nie tylko przez rzeczników i w gazetach, ale także mediach społecznościowych.

„Minister kultury Daniel Herman i spółka wybrali medialny rozgłos zamiast interesów Republiki Czeskiej i jej obywateli” – skrytykował na Twitterze zachowanie członka rządu rzecznik prezydenta. I rozpętała się burza. Prezydent zarzucał ministrowi kultury, że swoim zachowaniem zagroził interesom ekonomicznym Czech i że przez swoją lekkomyślność może doprowadzić do fiaska czesko-chińskich umów inwestycyjnych wartych miliardy koron. – To ekscesy pana Hermana, a nie ministra Hermana – odcinał się Miloš Zeman, sugerując, że miejsca dla takiej osoby w rządzie nie ma. Na to, że na tym samym forum z tybetańskim przywódcą spotkał się słowacki prezydent Andrej Kiska, który wcześniej Dalajlamę przyjął z oficjalną wizytą w Bratysławie, spuszczono zasłonę milczenia.

Reklama

Później w jednym z telewizyjnych wywiadów Miloš Zeman ze znaną sobie swadą opowiadał, że może kiedyś, gdy będzie miał dziewięćdziesiątkę, zaprosi Dalajlamę do siebie na wieś – oczywiście jeżeli Tybetańczyk będzie jeszcze żył. Wtedy mogą sobie wspólnie pomedytować. Ale prosił, żeby teraz trzymać duchownego z daleka od polityki. Wtedy na scenie pojawiła się postać byłego więźnia obozu koncentracyjnego Jiříego Bradego, mieszkającego na stałe w Kanadzie, zaangażowanego w szerzenie prawdy o zbrodniach nazistowskich. Co prawda z Dalajlamą nie ma nic wspólnego, ale za to z ministrem kultury owszem. To właśnie Daniel Herman zaproponował jego kandydaturę do odznaczenia imienia Tomáša Masaryka za działalność na rzecz demokracji i praw człowieka. I wiele wskazywało, że Hrad się na to zgodził. Potem jednak nazwisko Bradego ponoć zniknęło z listy nagrodzonych. Minister kultury uznał, że to zemsta za Dalajlamę.

Wtedy zrobiło się jeszcze goręcej. Do mediów wypłynęły prywatne listy, w których Herman pisze do wujka (bo żeby było mało komplikacji w tej historii, minister kultury jest spokrewniony z Bradym), że prezydent już wcześniej groził mu, że jeżeli spotka się z Dalajlamą, to nici z nagrody. Rzecznik prezydenta zaprzeczył, że doszło do takiej rozmowy (też wrzucając na dowód jakieś prywatne listy), i zarzucił ministrowi kultury, że szantażuje urząd prezydenta, bo chciałby w ten sposób wymóc nagrodę dla swojego wuja. A tak się nie da.

Sprawa podzieliła społeczeństwo, choć raczej mało kto publicznie pochwala zachowanie Miloša Zemana. Studenci zorganizowali pikietę ze wsparciem dla Bradego, zaś rektorzy szkół wyższych ogłosili bojkot obchodów, organizując alternatywną imprezę. Do Hradu nie przyjdą również przedstawiciele Kościoła, mniejszości żydowskiej, a także wspomniani politycy. Zaś w internecie zaczęły pojawiać się memy, m.in. odwołujące się do popularnej komedii dla dzieci „Kevin sam w domu” – tyle że zamiast Kevina jest twarz Miloša Zemana, a w tle – pusta zamkowa sala.

Z tym również wiąże się zabawna historyjka: rzecznik prezydenta, który ostatnio ma pracowity czas, zarzekał się, że prezydent nie boi się pustek, i zaprzeczał wstrętnym sugestiom, jakoby na gwałt wysyłano zaproszenia do kogo popadnie. Wtedy zdjęcie swojego zaproszenia wystawił na Facebooku jeden z byłych posłów, mówiąc, że przeżył niemałe zdziwienie, kiedy odkrył je w swojej skrzynce pocztowej. Jak tłumaczył, nie był zapraszany od trzech lat, kiedy to opuścił Izbę Poselską.

Pod koniec zeszłego tygodnia doszło do kolejnej awantury. Z telewizji Prima (stacji, która jest pupilkiem prezydenta, zresztą tej samej, w której żartował o wspólnej medytacji z Dalajlamą) znienacka zniknął zapowiadany talk-show z Bradym i Hermanem w roli głównej. Telewizja puściła powtórkę innego programu. Producent nie odpowiadał na pytania dziennikarzy, a w eter poszły mętne wyjaśnienia, że produkcja nie była gotowa na czas.

W końcu prezydent – ustami swojego rzecznika – zadeklarował, że w sumie może przyznać jakąś nagrodę Brademu, skoro tak bardzo mu na tym zależy. Tylko w jakimś innym terminie. Jiří Brady, jak donoszą media, jednak już nie chce odznaczenia. W tym samym czasie do całej afery postanowiły się też wmieszać Chiny, wydając oficjalny komunikat, w którym wyraziły nadzieję, że Praga będzie przestrzegać politykę jednych Chin. I dodały, że lepiej, żeby nikt się nie wtrącał do spraw Tybetu, tym bardziej jeżeli mu zależy na zapewnieniu „zdrowych relacji dwustronnych”.

>>> Polecamy: Wielki skandal polityczny w Korei Płd. Nowy premier i minister finansów