Demokratka Hillary Clinton jest postrzegana jako kandydatka „obliczalna” – uważa się, że będzie kontynuować politykę gospodarczą Baracka Obamy. Przedstawiła w kampanii sugerujący to konkretny plan. Popierany przez część partii republikańskiej Donald Trump wzbudza skrajne odczucia i jest kandydatem „nieobliczalnym” – zamiast konkretnego planu przedstawił kolekcję obietnic, często kontrowersyjnych. Pytanie wobec obojga kandydatów brzmi: na ile ich plany i obietnice były obliczone na kampanię wyborczą, a na ile są rzeczywistymi celami politycznymi. Czy np. Trump faktycznie wybuduje mur na granicy z Meksykiem? Czy Clinton jest rzeczywiście przekonana do podnoszenia standardów etycznych w polityce, a więc rozgraniczenia polityki od biznesu?

Każdy, kto wygra, będzie chciał wprowadzić zmiany – zgodnie z tym, co eksponowano w kampanii, zwłaszcza w sferach wolnego handlu, na Wall Street, w polityce i organizacji banku centralnego oraz w podatkach. Czy będzie mógł, zdecydują wybory do Kongresu. Ocena wyborów natomiast będzie widoczna natychmiast na rynkach finansowych i giełdach.

Co będzie z handlem

Najwięcej obaw wzbudziły zapowiedzi Donalda Trumpa o wycofaniu się albo przynajmniej radykalnej rewizji umów handlowych z innymi krajami. To grozi USA wojną handlową np. z Chinami czy Meksykiem. Hillary Clinton nie zapowiada wojny, ale również uważa, że niektórym umowom trzeba się ponownie przyjrzeć.

Reklama

Ameryka jest najbardziej otwartym rynkiem na świecie, ma dwustronne porozumienia o wolnym handlu z 20 krajami, a w 2015 ponad 70 proc. importu przekroczyło granice USA bez cła. Taka polityka powoduje, że Stany Zjednoczone mają od 1976 roku stały deficyt handlowy, obecnie na poziomie 40,73 mld dol. (na rachunku bieżącym USA mają minus 120 mld. dol., czyli 2,70 proc. PKB).

Z punktu widzenia USA wolny handel to najlepsze narzędzie otwierające zagraniczne rynki dla amerykańskiego biznesu. Dane wskazują też, że amerykańscy eksporterzy płacą swoim pracownikom lepiej – wynagrodzenia są średnio o 1,3 tys. dol. rocznie i nawet o 18 proc. wyższe od średniej w firmach nieeksportujących. Produktywność eksporterów także jest większa (o 8 proc.) w porównaniu z innymi firmami. Importowane towary przynoszą z kolei przeciętnemu gospodarstwu domowemu w USA około 25 proc. oszczędności (patrz raport).

Różnica pomiędzy Trumpem a Clinton polega na stopniu radykalizmu. Oboje są krytyczni wobec największej handlowej inicjatywy prezydenta Obamy – Porozumieniu Transpacyficznemu (TPSEP) – oraz obowiązującemu od 1994 układu NAFTA. Trudno ocenić, na ile każde z nich byłoby jako prezydent śmiałe w decyzjach.

TPSEP obejmuje 12 krajów, w tym tak silnych ekonomicznie jak USA, Japonia, Kanada i Singapur i o dużych rynkach – jak Meksyk i Malezja. Nie obejmuje Chin, czyli jest przeciwwagą. Zostało podpisane po siedmiu latach negocjacji w lutym 2016 roku, ale pozostaje nieratyfikowane przez amerykański Kongres (zgodnie z prawem powinien to zrobić jesienią, ale z uwagi na wybory jest to wątpliwe). NAFTA, układ z Kanadą i Meksykiem, stopniowo znosił bariery handlowe na produkty i usługi pomiędzy tymi krajami i dziś ilustruje, jak skomplikowane stały się te powiązania. Rządowe Biuro Studiów Gospodarczych szacuje, że około 40 proc. wartości importu z Meksyku do USA jest właściwie wartością dodaną wewnątrz USA. Dane ONZ z 2013 roku mówią, że 80 proc. handlu to łańcuchy dostawcze firm ponadnarodowych.

Wall Street woli pewność

Historycznie Wall Street było zwykle za kandydatem republikańskim, a to ze względu na skłonność do ograniczania roli rządu w gospodarce i na rynkach finansowych. W tym roku świat finansowy jest bardziej za Hillary Clinton.

Tematem bezpośrednio dotykającym Wall Street jest podejście do ustawy Dodda-Franka, pakietu regulacji ograniczających wolność inwestycji podejmowanych przez banki, który wprowadzili po kryzysie 2008 roku demokraci. Donald Trump zapowiedział, że chce znieść tę ustawę, wycofać wprowadzone regulacje i rozwiązać utworzone na mocy tej ustawy Biuro Ochrony Konsumenta. Co więcej, jego krytyka wobec bankierów którzy „pokornie” zgodzili się na ustawę i na wymierzane przez ciała regulacyjne kary wskazywałaby, że Trump chce wprowadzić złotą wolność na Wall Street, wobec czego powinien być jej faworytem. Tak nie jest. Wall Street najbardziej obawia się słabości amerykańskiej gospodarki. Panuje za to przekonanie, że na dłuższą metę dobry na nią wpływ mogłyby mieć zapowiadane cięcia podatkowe.

Hillary Clinton zapowiada zaostrzenie regulacji sektora bankowości, m.in. opodatkowanie ryzykownych inwestycji i wzmocnienie instytucji nadzorujących sektor, a także ułatwienia tak dla tych instytucji i indywidualnych konsumentów w egzekwowaniu odpowiedzialności za ryzykowne zarządzanie pieniędzmi i naciąganie prawa. Pomimo to Wall Street woli Clinton. Powraca obawa o całokształt amerykańskiej gospodarki. Stymulowanie programem luzowania finansowego pozwoliło Ameryce na znacznie szybsze wyjście z kryzysu 2008 roku niż na przykład Europa, a Wall Street na uniknięcie kryzysu niedokapitalizowania, jaki mają europejskie banki.

Wybór Clinton zapowiada kontynuację ostrożnie opiekuńczej polityki, bez niebezpiecznej rewolucji. Clinton jest znana, obliczalna i słucha opinii ekspertów. To pozwala sądzić, że da sobie wyperswadować np. ostrzejsze regulacje sektora bankowego. Jedyna silna obawa na Wall Street w przypadku prezydent Hillary Clinton jest taka, że demokraci zdobędą także większość w Kongresie (lub przynajmniej w jednej z izb). Wtedy, wobec presji ze strony ustawodawców, porzucenie idei o zaostrzeniu ustawy Dodda-Franka będzie dla Clinton trudniejsze. Na taką ewentualność Wall Street ma jednak następną kartę – kosztowny wprawdzie, ale zawsze skuteczny lobbing wśród ustawodawców.

>>> Czytaj także: Początek bessy na Wall Street? Siódma sesja giełdy z rzędu pod kreską

Bank centralny, stopy procentowe

Inwestorzy finansowi, giełdowi, banki i firmy od dwóch lat nerwowo obserwują każde wystąpienie reprezentantów Rezerwy Federalnej. Warunki do podniesienia stóp procentowych są bowiem w zasadzie spełnione, ale Fed wciąż je odsuwa. Inflacja w USA wynosi obecnie 1,5 proc., stopy procentowe od grudnia 2015 roku są na poziomie 0,5 proc., bezrobocie od ponad 1,5 roku utrzymuje się na poziomie 5 proc., a wzrost gospodarczy jest stały, choć dla Fed niewystarczający (1,3 proc. w skali rocznej).

Na niskich stopach procentowych zyskała giełda, albowiem wobec niskiego oprocentowania lokat bankowych akcje firm stały się jedyną atrakcyjną alternatywą. Podniesienie stóp zabrałoby część pieniędzy z giełdy, wobec czego inwestorzy myślą o tej decyzji jako o momencie prawdy dla wyceny notowanych przedsiębiorstw.

Na niskich stopach procentowych tracą natomiast małe i średnie, głównie lokalne banki, bowiem nie zarabiają na udzielanych kredytach. Średnie miesięczne oprocentowanie kredytów bankowych na rynku podstawowym wynosi 3,5 proc. Wskaźnik ten zwykle jest wyższy, średnio historycznie 6,7 proc. (najniższy wynosił 2 proc., najwyższy 20,5 proc.).

Nie bardzo wiadomo, jaka byłaby polityka prezydenta Trumpa wobec Rezerwy Federalnej i oprocentowania. Wygląda na to, że – po upływie jej kadencji – zastąpiłby Janet Yellen nowym, republikańskim szefem, ale ponieważ wyrażał o Yellen i jej polityce sprzeczne opinie, nie jest to pewne. Skrytykował szefową Fed za utrzymywanie niskich stóp procentowych i politykę sprzyjającą Obamie i Clinton. Kilka tygodni później stwierdził, że Yellen prowadzi bardzo dobrą politykę, albowiem on sam jest za niskimi stopami, chyba że inflacja zacznie rosnąć.

Hillary Clinton nie odnosiła się do kwestii oprocentowania. Jej program zakłada natomiast usunięcie z rad 12 regionalnych oddziałów Fed przedstawicieli banków jako część projektu zamknięcia „obrotowych drzwi” pomiędzy Waszyngtonem a Wall Street.

Budżet, podatki, programy społeczne i infrastrukturalne

Plany obojga kandydatów nie całkiem odzwierciedlają ich politycznych afiliacje. Clinton chce oszczędności w wydatkach budżetowych, czego chcą też republikanie, Trump wyraził ambicje zafundowania Ameryce programów infrastrukturalnych na skalę Nowego Ładu, jaki wprowadził Franklin Delano Roosevelt (skala tak duża, że zmieniła na stałe relacje między rządem a społeczeństwem). Takie programy postulują też wpływowi pośród demokratów ekonomiści, np. Paul Krugman, wskazując, że stabilne tempo wzrostu gospodarczego, bezrobocie na stałym 5-proc. poziomie oraz niskie stopy procentowe, które czynią kredyt niemal darmowym, powinny sprowokować wielkie programy inwestycji w infrastrukturę, aby pobudzić wzrost gospodarczy.

Zadłużenie wewnętrzne USA po kryzysie 2008 r. sięgnęło rekordowych wysokości – w roku 2015 wyniosło 14 bln dol., czyli 75 proc. PKB – było więc na poziomie najniższym od 2007 roku, ale wciąż dwukrotnie wyższym niż średnia historyczna (PKB wynosi 16758 mld dol., na głowę mieszkańca 51,5 tys. dol.).

Donald Trump podkreślał początkowo konieczność zbicia zadłużenia, ale jego ówczesne wypowiedzi wskazywały też, iż nie rozumiał istoty problemu. Ostatecznie zapowiedział, iż pobudzony przez głębokie cięcia podatkowe (jakie ma zamiar wprowadzić) wzrost gospodarczy pozwoli Ameryce pozbyć się długu w ciągu ośmiu lat. Jednocześnie zapowiadał utrzymanie dotychczasowych wydatków budżetowych na programy opieki społecznej i zdrowotnej, co zdaniem wielu analityków nie pozwoli na zbicie zadłużenia, lecz raczej doprowadzi Amerykę do bankructwa.

Hillary Clinton zapowiada utrzymanie wydatków na programy społeczne w granicach obecnego zadłużenia z tendencją do jego zmniejszania, ale jednocześnie zapowiedziała zwiększenie zasiłków dla biednych oraz wydatków infrastrukturalnych. Donald Trump zapowiedział utrzymanie programów opieki społecznej i zdrowotnej oraz zmianę polityki energetycznej na przywracającą węgiel i ropę naftową jako główne źrodła energii.

Zapowiedzi Trumpa o głębokich cięciach podatkowych budzą nadzieje wśród biznesu. Stawki w USA (choć system ma niezliczone ulgi i odstępstwa) generalnie wynoszą 38,9 proc. od przedsiębiorstw, a 39,6 proc. od osób indywidualnych. Trump chce obniżyć stawkę do 15 proc. dla firm i – w ostatniej wersji – do 33 proc. dla osób indywidualnych, a także znieść podatek od nieruchomości (dotyczący 1 proc. najbogatszych) i wprowadzić ulgi od opieki nad dziećmi. Eksperci obliczyli, że takie cięcia zmniejszą dochody państwa o 4,4–6 bln dol. w ciągu dekady.

Clinton chce zaostrzyć podatki, zwłaszcza dla firm, które zmieniają adres na zagraniczny, oraz podnieść o 4 proc. podatek dla osób indywidualnych z dochodami powyżej 5 mln dol. rocznie. Obiecała natomiast zmniejszenie stawek dla klasy średniej.

Rynki finansowe, giełdy

Fakt, że indeksy giełdowe w USA sięgnęły w latach 2015 i 2016 rekordowych wysokości, jest skutkiem polityki pieniężnej Rezerwy Federalnej, czyli poluzowania ilościowego, i nie ma nic wspólnego z wyborami. Jak giełdowi inwestorzy wyceniali wybory, widać natomiast w wynikach z ostatnich kilku miesięcy.

Podczas kampanii na giełdach światowych najostrzej reagowało meksykańskie peso – odwrotnie proporcjonalnie do skoków popularności Donalda Trumpa z uwagi na plany kandydata deportacji meksykańskich imigrantów i zrewidowania układu NAFTA.

Inwestorzy na amerykańskich giełdach pozostawali ostrożni. Sondaże poparcia wskazywały przewagę Hillary Clinton, jednak nie na tyle dużą, by spowodować hossę. Wobec tego od lata główne indeksy (np. S&P 500, Nasdaq, Russell 2000) utrzymywały się w ciasnych zakresach cen. I to dzięki niewielu firmom, bowiem liczba awansujących cenowo firm należących do tych indeksów spadała. Jest to negatywna rozbieżność wskazująca płytkość obecnego poziomu. Giełda daje więc obraz niepewności i wyczekiwania.

Przewidywania krótkoterminowe mówią, że przypadku wygranej Donalda Trumpa amerykańska giełda pójdzie gwałtownie w dół. W przypadku zwycięstwa Clinton odwrotnie. Trump spowodowałby ucieczkę do tradycyjnie bezpiecznych lokat, jak złoto i srebro (a więc zwyżkę ich cen), zwłaszcza kiedy bank centralny Meksyku złoży zamówienia na kruszce. Złoto może być wówczas również atrakcyjne dla rządu Chin (perspektywa rewizji umów handlowych z Chinami).

Eksperci uważają, że wartość dolara pójdzie w górę bez względu na to, kto wygra wybory. W przypadku Trumpa z powodu zapowiadanej polityki protekcjonizmu. Zwycięstwo Clinton zapowiadałoby natomiast umocnienie dolara wobec jena, a prognoza utrzymania dotychczasowej polityki przesunęłaby zdaniem analityków uwagę inwestorów z powrotem na plany podniesienia stóp procentowych przez Rezerwę Federalną.