1500 maili. Tyle otrzymaliśmy od kilku byłych pracowników dwóch spośród pięciu największych sieci aptecznych na rodzimym rynku. Analiza ich treści prowadzi do zatrważających wniosków: ten biznes za nic ma prawo, zastrasza kontrolujących inspektorów, a szefową samorządu aptekarskiego nazywa k...ą.
Ta k...a” – to o Elżbiecie Piotrowskiej-Rutkowskiej, prezes Naczelnej Izby Aptekarskiej.
„A to s...syn” – to o jednym z wyżej podpisanych dziennikarzy po tekście, który został uznany za nieprzychylny sieci. Tym samym określeniem nazywany jest wiceminister zdrowia Krzysztof Łanda. „Ogarnij swoich przygłupów” – to z kolei wiadomość od jednej z najważniejszych osób w firmie adresowana do kierownika regionu, nadzorującego pracę kilkunastu farmaceutów, którą do wglądu dostało siedem osób.
Do każdej z wiadomości jesteśmy w stanie przypisać adresata. Nie podajemy jednak nazw sieci, jako że zastrzegły to sobie osoby, które przekazały nam e-maile. – Nie mam żadnego interesu w pójściu z firmą na wojnę. Nadal pracuję w branży, byłbym spalony – mówi X. – Jestem w trakcie postępowania sądowego. Chciałem odejść z firmy, ale na spotkaniu, gdzie mieliśmy kulturalnie się rozstać, dostałem dyscyplinarkę. Kwestionuję ją właśnie w sądzie. Gdyby wyszło, że skopiowałem bazę e-maili, mogłoby to zostać wykorzystane przeciwko mnie – dodaje Y.
Dlaczego otrzymaliśmy e-maile od kilku osób z branży aptekarskiej? To sprawka jednego z aktywniejszych w środowisku aptecznym farmaceutów, który przekonał osoby z branży do podzielenia się z nami szeregiem informacji. W część wiadomości, które otrzymaliśmy, nie mogliśmy uwierzyć. Po sprawdzeniu ich okazało się jednak, że wszystko jest prawdą.
Reklama

Niech się boi

Kontrolę nad prawidłowością funkcjonowania rynku aptecznego w Polsce sprawuje inspekcja farmaceutyczna. Przez wiele lat jej działania były dość opieszałe. W ostatnich kilku latach dostrzegalna jest jednak poprawa. Nie wszystkim jednak ona odpowiada.
„Zaczyna przeginać. Ogarnij kancelarię” – czytamy w wiadomości członka zarządu dużej sieci aptecznej do jednego ze swoich współpracowników. Co oznacza „ogarnięcie kancelarii”? Polega na zleceniu zatrudnionym prawnikom wniesienia prywatnego aktu oskarżenia przeciwko inspektorowi farmaceutycznemu. Zarzut: art. 231 kodeksu karnego, czyli przekroczenie uprawnień przez funkcjonariusza publicznego. W uzasadnieniu prawnicy wskazują np., że uporczywie nęka kontrolami wyłącznie jedną firmę albo sugeruje, iż skończy kontrolę, jeśli otrzyma łapówkę. – Powód do wytoczenia postępowania karnego nie ma żadnego znaczenia. Chodzi jedynie o to, by inspektorzy wiedzieli, że jeśli podejmą kontrole w danych aptekach, to zaczną być ciągani po sądach – opowiada nam Y. I dodaje, że tajemnicą poliszynela jest, iż oskarżeni funkcjonariusze pozostawieni są sami sobie. – Wiedzą, że zarzuty są absurdalne, ale czują potrzebę się bronić. Nie dość więc, że poświęcają czas i tracą nerwy, to na dodatek wydają jeszcze własne pieniądze na adwokatów – mówi Y.
W jednym z e-maili czytamy krótki raport adwokata reprezentującego sieć apteczną. Informuje w nim, że oskarżony inspektor podczas przesłuchania sprawiał wrażenie przejętego sprawą. „Niech się boi” – pisze jeden z pracowników sieci do kilku kolegów z pracy.
I jak wynika z naszych rozmów z inspektorami farmaceutycznymi – urzędnicy rzeczywiście się boją. – Żeby pracować jako inspektor farmaceutyczny trzeba być szalonym pasjonatem. Zarabia się mało, a oszczędności przeznacza na obronę przed zemstą pełnomocników aptek – mówi Adam Chojnacki, lubuski wojewódzki inspektor farmaceutyczny. I opowiada, że spośród 16 szefów wojewódzkich inspektoratów co najmniej kilku zostało już oskarżonych o przekroczenie uprawnień. On też. Jeden z największych podmiotów na rynku złożył bowiem zawiadomienie do prokuratury, w którym zarzucił Chojnackiemu przekroczenie uprawnień. – I to tylko dlatego, że stwierdziłem, iż firma łamie zakaz reklamy – wskazuje Chojnacki.
– Ale jak mam walczyć z wielką kancelarią reprezentującą sieci apteczne, skoro w samym pełnomocnictwie widzę, że sprawą zajmuje się ośmiu adwokatów? Państwo polskie działa w tym zakresie fatalnie. Jako urzędnik zapewniam egzekwowanie przepisów, a co za tym idzie przychody idące w setki tysięcy złotych z tytułu nakładanych kar. Ale w momencie kiedy jestem atakowany przez podmioty łamiące prawo, to jestem już zdany wyłącznie na siebie – opowiada lubuski inspektor. Efekt? Urzędnik przyznaje wprost, że czuje się zastraszany. A na dodatek inspekcja, którą kieruje, jest sparaliżowana i zamiast zajmować się przeciwdziałaniem łamaniu prawa, skupia się na przygotowywaniu tysięcy dokumentów dla prokuratury i sądu.
A – jak przekonuje Chojnacki – sposób zastraszania w postaci wytaczania postępowań karnych i tak jest łagodną formą przekonywania inspektorów, by nie interesowali się danymi aptekami. – Fakt, mamy możliwość nakładania wysokich kar administracyjnych. Ale się obawiamy i prawda jest taka, że gotowi do takiego działania są nieliczni spośród nas. Wszyscy zaś obawiamy się o swoje bezpieczeństwo, o bezpieczeństwo naszych rodzin. Nie mamy przecież ani munduru, ani broni, a walczymy często z przestępcami lub nawet grupami przestępczymi, które wynajmują detektywów do śledzenia nas i naszych rodzin. Jesteśmy podsłuchiwani, zastraszani oraz naciskani – opowiada inspektor z Gorzowa.
Po wysłuchaniu jego opinii pomyśleliśmy, że przesadza. Rzecznik głównego inspektora farmaceutycznego Paweł Trzciński zapewnia nas jednak, że w tak dramatycznych relacjach nie ma krztyny przesady. – Od dawna dostrzegamy problem. Można powiedzieć, że oskarżanie wojewódzkich inspektorów farmaceutycznych o przestępstwa urzędnicze przez sieci apteczne jest już działaniem celowym i zorganizowanym – twierdzi Trzciński. I mówi wprost, jaki cel mają w tym sieci: w takich przypadkach postępowania prowadzone przez inspektorów mające na celu likwidację danej apteki zostają wstrzymane i w praktyce pozwalają jej działać przez kolejne dwa, trzy lata. – Często jest tak, że pewne kancelarie prawnicze zajmują się masowo oskarżaniem inspektorów w różnych województwach – podkreśla rzecznik GIF.
Poprosiliśmy o komentarz w tej kwestii Marcina Piskorskiego, prezesa Związku Pracodawców Aptecznych PharmaNET, w skład którego wchodzą największe sieci apteczne działające w Polsce. Piskorski przysyła nam e-mailem wypowiedź podpisaną nazwiskiem radcy prawnego Wojciecha Kozłowskiego, partnera w międzynarodowej kancelarii Dentons. Czytamy, że w ostatnich miesiącach widać nasilenie nieuzasadnionych medialnych ataków na przedsiębiorców prowadzących apteki sieciowe. I naturalne jest to, że przy tak dużej dozie agresji wiele spraw kończy się w sądach. Kozłowski zapewnia także, że w wielu przypadkach tego typu sieci wychodzą zwycięsko. – Uznawanie za niewłaściwe zagwarantowanej przez prawo obrony dobrego imienia jest co najmniej nieporozumieniem. Znamy dwa przykłady rażącego naruszenia przepisów prawa przez organy administracji. W obu przypadkach prokuratura wszczęła postępowanie, gdyż przedsiębiorca mógł stracić majątek w wyniku rażącego przekroczenia uprawnień urzędniczych – dodaje prawnik.
Zapytaliśmy, ile postępowań karnych wytoczonych inspektorom farmaceutycznym zakończyło się wyrokami skazującymi. Do zamknięcia numeru nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Z naszych informacji wynika, że ani jedno.

Sieć w makrootoczeniu

Rynek farmaceutyczny w Polsce to pole zaciętej bitwy. Od kilku lat sieci apteczne rosną w siłę, co spotyka się z oporem indywidualnych farmaceutów, których stronę trzyma samorząd aptekarski. Powiedzieć, że między reprezentującymi sieci PharmaNET-em Konfederacją Lewiatan a Naczelną Izbą Aptekarską iskrzy – to tak, jakby nic nie powiedzieć. Publiczna wymiana argumentów jest jednak w miarę kulturalna. Jedynie zainteresowani tematem dostrzegają wzajemnie sobie wbijane szpilki. Okazuje się, że wewnątrz sieci, w korespondencji prowadzonej przez ich najważniejszych pracowników, jest znacznie ciekawiej.
W jednej z sieci, jak wynika z wiadomości, z którymi się zapoznaliśmy, kierownictwo urządzało sobie „prasówkę”. Poszczególne osoby wklejały linki do artykułów o rynku aptecznym dostępnych w internecie i wywiązywała się dyskusja. Szczególnie interesujące wydają się dwie kwestie. Po pierwsze: używane słownictwo i nazewnictwo.
Jak już wspomnieliśmy, szefowa samorządu aptekarskiego w większości e-maili, w których została wspomniana, nazywana jest „k...ą”. Na miano „s...syna” zasłużył wiceminister zdrowia Krzysztof Łanda, który „zrobił sieci w bambuko, bo wydawało się, że będzie taki wolnościowiec, a jak przyszło co do czego ,to szykuje same restrykcje”. „S...synem” został także jeden z nas. W jednej z wiadomości wysłanej przez, jak wynika z podpisu, kierownika makroregionu widnieje link do artykułu z DGP z podpisem: „patrzcie, co ten s...syn wysmażył”.
Poza tym: ciekawa wydaje się jedna wiadomość, którą warto przytoczyć w pełni, anonimizując jedynie dane pozwalające zidentyfikować osobę, o której mowa. Oto treść e-maila: „Odezwij się do (tu pojawia się nazwisko dziennikarza ogólnopolskiej gazety – przyp. aut.), niech zrobi dobry tekst”. Tekst kilka dni później rzeczywiście się tej w gazecie ukazał. Czy był „dobry”? Naszym zdaniem prezentował stanowisko sieci aptecznych, zachowane zostały jednak wszelkie standardy rzetelności.

Pacjenci czy targety

Jedna z podstawowych osi sporu pomiędzy sieciami aptecznymi a samorządem aptekarskim dotyczy tego, kim powinien być w systemie pacjent. Indywidualni farmaceuci przekonują, że u nich każdy jest traktowany jako osoba, której należy pomóc, zaś duży biznes widzi tylko chodzący portfel. Sieci apteczne ten argument zbijają, wskazując, że pacjenci wolą przyjść do eleganckiej, dobrze wyposażonej placówki niżeli takiej, która niejednokrotnie remontu nie widziała od czasów Gierka. – Opieka farmaceutyczna w sieciówkach w praktyce nie istnieje. Pamiętajmy też, że sieci apteczne zatrudniają prezesów, PR-owców, szefów sprzedaży, przedstawicieli handlowych itp. Ta cała rzesza ludzi musi ściągnąć pieniądze z pacjenta, żeby móc się utrzymać – podkreśla Marcin Wiśniewski, założyciel Ruchu Aptekarzy Polskich.
Abstrahując od sporu, fakty są takie, że niemal połowa wiadomości spośród tych, które otrzymaliśmy, zawiera wiele wykresów sporządzonych w Excelu. System raportowania sprzedaży w sieciach jest dobrze rozwinięty. Bez trudu możemy się dowiedzieć, że apteka A wyrobiła 87 proc. planu, a apteka B 95 proc. planu. Wyliczenia są prowadzone także w stosunku do poszczególnych kierowników regionów, a niekiedy w stosunku do pojedynczych farmaceutów. – Nie ma pacjenta w sieciach aptecznych, jest tylko target. O terapii decyduje menedżer, który jeszcze niedawno w innej firmie promował jogurty bez cukru lub telefony komórkowe – przyznaje Marek Tomków, wiceprezes Naczelnej Izby Aptekarskiej.
– Sieć apteczna to biznes, a biznes musi zarabiać. Dlatego jest bardzo duży nacisk na wynik. Sprzedawca, który go nie realizuje, jest straszony zwolnieniem – tłumaczy nam Y. Dopytujemy, czy rzeczywiście za kiepskie wyniki sprzedażowe farmaceuci są zwalniani. – Na ogół tylko im się grozi. W największych miastach rzeczywiście sieć może pozwolić sobie na zwolnienie farmaceuty, bo zatrudni w to miejsce innego. W mniejszych miejscowościach brakuje wykształconej kadry, więc wyrzucenie kilku farmaceutów skutkowałoby brakami w obsadzie apteki – słyszymy.
Przepisy prawa farmaceutycznego są tak skonstruowane, że w otwartej dla pacjentów aptece zawsze powinien być farmaceuta. Bo tylko on daje gwarancję, że pacjent nie dostanie złych leków (np. dwóch o tej samej substancji czynnej, co może prowadzić do jej przedawkowania). Wiadomo jednak, że stała obecność farmaceuty w wielu aptekach to mit. Dowód? E-mail wysłany przez kierownika regionu dużej sieci aptecznej do kierownika makroregionu: „Mamy problem. Przyszła kobieta z dziką awanturą, że jej mąż dostał złe leki. Powiedziała, że nie odpuści, a sprzedawała chyba studentka”. Studentka w nomenklaturze niekoniecznie oznacza osobę, która się uczy. Oznacza kogoś, kto nie ma wykształcenia farmaceutycznego. „Wziąłeś kontakt do niej? Jak tak to zadzwoń i przeproś. I zrób porządek w papierach” – czytamy odpowiedź. Od naszego rozmówcy zaś słyszymy, że brak farmaceuty w obsadzie to standard. – Jeśli inspektor farmaceutyczny wchodzi do apteki od godz. 8 do godz. 16 to znaczy, że wieczorami można robić, co się chce. Mało która sieć dba więc o to, by obsługiwali farmaceuci. Raz, że drożej wychodzi, a dwa, że w wielu miejscach najzwyczajniej w świecie farmaceutów brakuje – dopowiada Y.
Eksperci potwierdzają, że problemy mogą występować. – Farmaceuci to dla przedsiębiorców tylko koszt. I to duży, więc najchętniej by się ich pozbyli. A menedżerów nie interesuje, co poleca się pacjentom – mówi inspektor Adam Chojnacki.

Urabianie lekarzy

To ostatnie zdanie nie do końca jest prawdziwe. Z naszych informacji wynika, że dla kierownictwa sieci aptecznych często to nie przychód apteki jest najważniejszy, ale to, jak idzie sprzedaż konkretnych produktów. Bierze się to stąd, że sieci apteczne zawierają umowy z producentami leków. – Jeśli w aptece przy kasie leży magnez w kapsułkach, a sprzedawca go poleca, najczęściej nie chodzi wcale o to, że pacjent zapłaci tylko kilka złotych za opakowanie. Chodzi o to, że producent zapłaci sieci kilkadziesiąt albo kilkaset tysięcy złotych, jeśli ta sprzeda określoną liczbę opakowań – wyjaśnia X.
Dogadywanie się z producentami dotyczy jednak nie tylko leków OTC (wydawanych bez recepty) i suplementów diety, lecz także leków na receptę. W tym celu duże sieci apteczne mają rozwinięty system współpracy z lekarzami.
Czytamy raport menedżera medycznego wysłany do kierownika regionu: „Odwiedziłam wszystkich lekarzy, którzy byli w poradniach. Paweł K. – duży potencjał, ale trzeba zaglądać; Damian W. – bardzo zainteresowany; Aldona Z. – potencjałowa; Adam S. – ma pieczątkę i pisze”.
Raport zawiera znacznie więcej pozycji. Przy większości zaznaczono, że jest duża szansa na współpracę. Pytamy naszych rozmówców, na czym taka współpraca polega i co lekarze z niej mają. – Chodzi o to, by tam, gdzie przepisują lek, przepisywali ten, który wspólnie uzgodnimy. Czasem jest to produkt dostępny tylko w aptece sieciowej, częściej taki, na który jest umowa z producentem – tłumaczy X. I dodaje, że z perspektywy czasu najbardziej go oburza fakt, iż często lekarze, idąc na układ z siecią apteczną, działają na szkodę budżetu państwa. – Umowy dotyczą też leków refundowanych. Czasem można by przepisać tańszy, ale lekarz przepisuje droższy, bo na niego się umówił z menedżerem medycznym – słyszymy.
Y wyjaśnia nam z kolei, dlaczego lekarze są skorzy do współpracy z sieciami aptecznymi. Jego zdaniem medycy dzielą się na dwie podstawowe grupy: tych, którzy chcą współpracować, i tych, którzy współpracują już z kimś innym. – Nie ma mowy o żadnych drogich prezentach czy wycieczkach. Lekarze najczęściej dostają słodycze lub kosmetyki. Niekiedy tylko karty zniżkowe do apteki. A i tak współpracują – mówi Y. – Może to seksistowskie, ale menedżerami medycznymi najczęściej są piękne, długonogie blondynki. I to doskonale działa. Nie chodzi wcale o te kosmetyki. Facetowi wystarczy, że babka go przez 15 minut pokokietuje. I nie ma znaczenia, że potem idzie do kolegi, który siedzi w gabinecie obok – dodaje nasz rozmówca.
Obowiązki związane z urabianiem lekarzy mają także kierownicy aptek. „Proszę o raport, kiedy byliście ostatnio poprawić recepty” – czytamy w jednym z e-maili. Zwyczaj jest bowiem taki, że co pewien czas kierownik apteki idzie do lekarza z plikiem recept do poprawienia. Jest to okazja do krótkiej rozmowy i – pół żartem, pół serio – prośby, by medyk kierował pacjentów do konkretnej apteki, np. dlatego że ma najtańsze leki. – Często lekarze tak zresztą robią. Mówią coś w stylu: a leki to pani najlepiej wykupi w tej i tej aptece, bo ma najtaniej. Co na ogół zresztą jest prawdą, bo sieciówki rzeczywiście są tańsze – wyjaśnia X.
Wskazane wyżej kwestie to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Mamy znacznie więcej, np. to jak reklamują się sieci apteczne, mimo że formalnie w Polsce obowiązuje zakaz reklamy aptek. Nie przeszkadza to jednak niektórym w prowadzeniu kampanii w środkach transportu publicznego, a nawet w kościołach. Co ciekawe, inspektorzy farmaceutyczni doskonale zdają sobie sprawę z problemu. Dowód? – Mamy pełną świadomość przytaczanych praktyk sieci aptecznych – przyznaje Paweł Trzciński z GIF. Ale jak tłumaczy, inspekcja przez wiele lat była traktowana po macoszemu. W efekcie brakuje i ludzi, i pieniędzy na skuteczne działania, które Trzciński nazywa „ściganiem przejawów patologii”. – Ogranicza nas też prawo, które jest ewidentnie zbyt łagodne dla przedsiębiorców. Brakuje również odpowiedniej struktury urzędu, przez co nie mamy odpowiedniej możliwości podejmowania decyzji – wyjaśnia rzecznik GIF.
A co na to wszystko przedstawiciele sieci aptecznych? Marcin Piskorski, prezes PharmaNET, podkreśla, że informacje przekazywane przez byłych pracowników firm w każdym sektorze należy traktować ze szczególną ostrożnością. – Często w takiej sytuacji dochodzi do pomówień lub oskarżeń niemających odzwierciedlenia w rzeczywistości. Znane są również przypadki zmasowanej wysyłki e-maili od rzekomych byłych pracowników, a będącej faktycznie akcją sterowaną przez przeciwników – wskazuje. I dodatkowo odbija piłeczkę w kierunku indywidualnych farmaceutów. Zaznacza bowiem, że pracodawcy z sieci aptecznych też są adresatami podobnych skarg ze strony nowych pracowników na byłych pracodawców, lecz nie nadają im charakteru publicznego. – Chodzi m.in. o wypłacanie części wynagrodzenia pod stołem, brak zatrudnienia na etacie, brak odpowiedniego wynagrodzenia za nadgodziny. Nie twierdzimy, że jest to norma w aptekach indywidualnych, ale podobnych informacji dociera do nas wiele. Nie formułujemy jednak na tej podstawie krzywdzących uogólnień – ripostuje Piskorski. ⒸⓅ

>>> Czytaj też: Węglowa walka Dawida i Goliata. Polskie kopalnie czekają duże zmiany