W historii USA dawno nie było sytuacji, by kandydujący w wyborach prezydenckich politycy obu głównych partii tak bardzo różnili się wizją świata i stosunków międzynarodowych jak Hillary Clinton i Donald Trump.

Działania Clinton jako pierwszej damy, senatora i sekretarza stanu oraz jej wypowiedzi i publikacje sugerują, że jako prezydent zamierza prowadzić politykę zagraniczną będącą kontynuacją kursu jej poprzedników w Białym Domu w tym i minionym stuleciu. Jest to polityka umacniania interesów USA poprzez sojusze, wspierania ewolucji państw w kierunku liberalnej demokracji i stania na straży przestrzegania przez nie uzgodnionych wspólnie norm współistnienia na arenie międzynarodowej.

W swojej autobiografii „Hard Choices”, opisującej jej pracę sekretarza stanu, Clinton opowiada się za użyciem „smart power”, czyli kombinacji siły militarnej, narzędzi gospodarczych, dyplomacji i promowania demokratycznych wartości. W Partii Demokratycznej uchodzi jednak za jastrzębia. Jako senator głosowała za inwazją na Irak, a jako szefowa dyplomacji popierała interwencję NATO w Libii i większe zaangażowanie USA w Syrii. Jest też zwolenniczką zacieśniania więzi USA z Europą, umacniania NATO i pryncypialnej polityki wobec Rosji.

„Hillary będzie bardziej skłonna do +muskularnego+ podejścia do wyzwań międzynarodowych i do użycia sił zbrojnych niż prezydent (Barack) Obama. Była pierwszą damą, gdy jej mąż (Bill Clinton) zapraszał Polskę do NATO. Należy do pokolenia, które pamięta Solidarność i docenia rolę Lecha Wałęsy i innych bohaterów Europy Środkowo-Wschodniej. Jako senator konsekwentnie popierała dalsze rozszerzanie NATO. Jej atlantyckie +referencje+ są dobre, lepsze nawet niż Obamy” - powiedział PAP Ian Brzezinski z waszyngtońskiego think tanku Atlantic Council.

Jako sekretarz stanu Clinton realizowała politykę „resetu” w stosunkach z Rosją, wytyczoną przez Biały Dom i motywowaną potrzebą współpracy z Moskwą w uchwaleniu sankcji na Iran i w tranzycie wojsk amerykańskich z Afganistanu przez Azję Środkową. Popierała jednak opozycję w Rosji w czasie demonstracji przeciw Putinowi w 2012 r., a po rosyjskiej agresji na Ukrainę porównywała ją do działań Trzeciej Rzeszy w Europie.

Reklama

Retoryka Clinton w kampanii prezydenckiej niepokoi nawet ekspertów wzywających do dialogu i niezaostrzania konfliktów z Moskwą. Kandydatka Demokratów oskarżała Rosję o próby wpływania na wynik wyborów w USA, a wcześniej opowiadała się za dostawami broni na Ukrainę.

„Gdyby traktować jej wypowiedzi dosłownie i na ich podstawie przewidywać przyszłą politykę w Białym Domu, USA i Rosja mogą się znaleźć w stanie poważnego, nawet zbrojnego, konfliktu. Jeżeli USA bardziej zaangażują się w wysyłanie broni na Ukrainę, Rosja na to odpowie, bo to dla niej +czerwona linia+” - mówi ekspert Matthew Rojansky z think tanku Wilson Center.

Clinton wzywała w kampanii, by w Syrii stworzyć „bezpieczne strefy” dla ochrony cywilów przed atakami wojsk reżimu i wspierających je rosyjskich sił powietrznych. Wymagałoby to większego zaangażowania militarnego USA niż obecnie, co naraziłoby Amerykanów na konfrontację z Rosją.

Przewiduje się, że w Azji administracja Clinton będzie kontynuowała politykę powstrzymywania Chin, których roszczenia terytorialne na zachodnim Pacyfiku zagrażają ich sąsiadom i swobodzie żeglugi. USA starają się tam zacieśnić więzi z sojusznikami, ale są w trudnej sytuacji wobec wyłamywania się ze wspólnego frontu niektórych państw, takich jak Filipiny. Sytuację komplikuje też brak poparcia w USA dla układu TPP o wolnym handlu z krajami Pacyfiku, z wyłączeniem Chin.

Osobnym wyzwaniem jest konflikt z Iranem i Koreą Północną. Jeśli wygra wybory, Clinton „odziedziczy” po Obamie kontrowersyjny układ z Iranem, który przyhamował jego prace nad produkcją broni nuklearnej, ale nie doprowadził do odwilży na linii Waszyngton-Teheran. Wysiłki na rzecz powstrzymania zbrojeń atomowych Korei Północnej za pomocą wysiłków dyplomatycznych lub sankcji poniosły fiasko.

Eksperci w USA są zgodni, że następnego prezydenta USA czekają wyjątkowo trudne wyzwania wobec chaosu na Bliskim Wschodzie, nieprzejednanej postawy Iranu, niestabilnej sytuacji w Azji Południowej (Afganistan, Indie i Pakistan), rosnącej asertywności Rosji i Chin, kryzysu w Unii Europejskiej i regresu demokracji na świecie. Hillary Clinton, jeśli zamieszka w Białym Domu, będzie im stawiać czoła tradycyjnymi, sprawdzonymi metodami. Jej atutem są kontakty międzynarodowe i doświadczenie - jej własne i całego establishmentu polityki zagranicznej. Jej posunięcia można przewidzieć.

Donald Trump – uważają obserwatorzy – jest nieprzewidywalny. Nie ma żadnego doświadczenia jako polityk pełniący publiczną funkcję. Głosił sprzeczne opinie – opowiadał się na przykład zarówno za, jak i przeciw wojnie w Iraku. W kampanii prezydenckiej wypowiadał się chaotycznie, niejasno i niespójnie. Debaty telewizyjne z jego udziałem potwierdziły, że łatwo go sprowokować, a jego skłonność do ulegania impulsom do natychmiastowego rewanżu nie rokuje - zdaniem krytyków - dobrze w sytuacjach konfliktów dyplomatycznych.

Z wypowiedzi Trumpa wyłania się jednak obraz jego światopoglądu i wizji ładu międzynarodowego. „Od Trumpa dostajemy wyraźne sygnały, że nie rozumie on wartości NATO. Wskazywał, że nawiąże +specjalne+ stosunki z Rosją i nie sądzi, by niepodległość Ukrainy była znacząca dla żywotnych interesów wspólnoty atlantyckiej i USA. Sugerował nawet, że (prezydent Rosji Władimir) Putin miał prawo napaść i zaanektować (ukraiński) Krym” - przypomina Ian Brzezinski, który jest Republikaninem.

Trump postrzega stosunki międzynarodowe w znanych mu z biznesu kategoriach transakcji finansowych. Dlatego sugerował, że amerykańskie gwarancje bezpieczeństwa wynikające z przynależności do NATO uzależni od zwiększenia nakładów na zbrojenia przez zagrożone agresją kraje. Dlatego też uważa, że gwarancje dla amerykańskich sojuszników w Azji - Japonii i Korei Południowej (wojska amerykańskie w tych krajach) - kosztują USA za dużo i że kraje te mogą bronić się same, za pomocą broni jądrowej. Krytycy zwrócili mu uwagę, że zachęciłoby to inne kraje, nie tylko w Azji, do zbrojeń nuklearnych.

Trump zapowiada zwiększenie budżetu na armię i jej wzmocnienie, zgodnie z zasadą „pokój przez siłę”. Obóz republikańskiego kandydata powołuje się tu na prezydenta Theodore'a Roosevelta, architekta globalnej ekspansji USA. Zapowiada też „zniszczenie” dżihadystycznej organizacji Państwo Islamskie (IS), choć nie podaje, w jaki sposób skłonny byłby to zrobić. Niektórzy podejrzewają, że byłby gotów do nalotów dywanowych na terytoria kontrolowane przez IS. Oznaczałoby to jednak niezliczone ofiary wśród ludności cywilnej i zaostrzenie konfliktu Zachodu ze światem islamu.

Obojętność Trumpa na kwestię przestrzegania praw człowieka, podziw dla Putina i innych autorytarnych przywódców oraz podkreślanie, że USA powinny zrezygnować z „nation building”, czyli pomocy państwom „upadłym” w odbudowie ich instytucji, wskazują, że kandydat Republikanów chce zerwać z dotychczasowymi zasadami amerykańskiej polityki zagranicznej. Zasady te nakazywały wspieranie sił demokratycznych na całym świecie w przekonaniu, że kraje, których ustrój upodabnia się do modelu amerykańskiego, będą prowadziły pokojową politykę przyjazną wobec USA.

Podważanie przez Trumpa sojuszy USA, z sojuszem z NATO na czele, kwestionowanie ładu międzynarodowego opartego na wielostronnej współpracy i otwieraniu granic oraz postrzeganie interesów USA w wąskich, nacjonalistycznych kategoriach oznaczałoby wyrzeczenie się przez USA przywódczej roli na świecie. Jak zauważają eksperci, zbliża to republikańskiego kandydata do amerykańskich izolacjonistów z lat 30. ubiegłego wieku i nie przysparza mu popularności wśród przywódców krajów demokratycznych.

Z Waszyngtonu Tomasz Zalewski

>>> Czytaj też: Rośnie ryzyko rosyjskiej agresji. "Times": NATO mobilizuje żołnierzy