Zwycięstwo Donalda Trumpa we wtorkowych wyborach prezydenckich w USA zagraża prawom człowieka na świecie. Rządzący silną ręką przywódcy liczą, że za jego prezydentury Ameryka porzuci swą rolę orędowniczki wolności - pisze w piątek dziennik "Washington Post".

Jak czytamy w artykule redakcyjnym, egipski prezydent Abd el-Fatah es-Sisi twierdzi, że jako pierwszy zagraniczny przywódca zadzwonił do Trumpa, by pogratulować mu zwycięstwa. "Miał dobry powód: podczas wrześniowego spotkania w Nowym Jorku z dwojgiem kandydatów na prezydenta Sisi został skarcony przez Hillary Clinton za odrażający stan praw człowieka w jego kraju, podczas gdy Trump (...) nazwał go +świetnym gościem+" - pisze "WP".

W środowym oświadczeniu kancelaria Sisiego wyraziła nadzieję, że prezydentura Trumpa na nowo ożywi egipsko-amerykańskie stosunki.

"Jeśli Trump będzie podążał torem wyznaczonym podczas kampanii, takich oświadczeń będzie coraz więcej, podobnie jak represji na świecie. USA są głównym orędownikiem praw człowieka i demokracji na świecie co najmniej od 1919 roku, gdy prezydent Thomas Woodrow Wilson zabrał na konferencję pokojową w Paryżu swoje Czternaście punktów (program pokojowy przedstawiony rok wcześniej przez Wilsona w Kongresie - PAP). Trump wydaje się być gotów odejść od tej roli" - ostrzega gazeta.

Podczas kampanii Trump ignorował doniesienia o brutalności i represjach stosowanych przez prezydentów Rosji Władimira Putina, Syrii Baszara el-Asada czy Turcji Recepa Tayyipa Erdogana. "Nic dziwnego, że wszystkie te reżimy z zadowoleniem przyjęły jego zwycięstwo" - czytamy w "WP".

Reklama

Gazeta uważa, że w wywiadzie udzielonym w lipcu dziennikowi "New York Times" Trump w pewnym sensie z ignorowania represji stworzył swą doktrynę. Pytany o aresztowanie dziesiątek tysięcy przeciwników Erdogana w Turcji, odpowiedział: "Myślę, że bardzo trudno jest nam angażować się w innych krajach, gdy sami nie wiemy, co robimy i co się dzieje w naszym kraju".

"To prawda, że sytuacja praw człowieka w USA nie jest idealna (...). Ale amerykańskie naciski przyczyniły się do przybliżania kilkunastu krajów ku wolności, uwalniania więźniów politycznych i ograniczania nadużyć ze strony takich autokratów jak Sisi" - zauważa "WP". Według gazety "amerykańska krytyka sytuacji praw człowieka i amerykańskie sankcje wprawiały w zakłopotanie nawet takich potężnych przeciwników jak Putin czy prezydent Chin Xi Jinping".

Jak ocenia dziennik, prezydent Barack Obama relatywnie mało entuzjastycznie popierał tę politykę. Jako przykład "WP" podaje wstrzymanie przez Obamę dostawy sprzętu wojskowego do Egiptu po zamachu stanu przeprowadzonym przez Sisiego w 2013 roku, późniejsze wycofanie się z tego i zniesie wymogu przestrzegania praw człowieka jako warunku dostarczania innej pomocy.

"Jednak wiele reżimów, od Demokratycznej Republiki Konga i Bahrajnu po Tajlandię, wciąż obawiało się ostrej amerykańskiej krytyki. Moratorium na naciski, jakie sygnalizuje Trump, może wkrótce przynieść namacalne efekty" - przewiduje "WP". Gazeta nie wyklucza, że prezydent DRK Joseph Kabila będzie teraz ignorował amerykańską presję, by ustąpił, gdy w grudniu minie jego kadencja, a prezydent Filipin Rodrigo Duterte będzie czuł się bardziej uprawniony do nasilania kampanii wymierzonej w rzekomych handlarzy narkotyków.

"Clinton naciskała na Sisiego, który pod presją Waszyngtonu uwolnił obywatela USA przetrzymywanego w jego zapchanych więzieniach, by wypuścił na wolność Amerykankę Ayę Hijazi z Falls Church, działaczkę pracującą dla NGO, która od maja 2014 roku jest przetrzymywana w Egipcie bez procesu. Trump, który twierdzi, że przede wszystkim liczy się Ameryka, nie powiedział nic o jej losie. Nic dziwnego, że Sisi tak szybko do niego zadzwonił" z gratulacjami - konkluduje "WP", nawiązując do sloganu wyborczego kontrowersyjnego miliardera-celebryty.