Zdaniem Filipa po wyborach prezydenckich w Mołdawii z 13 listopada, które wygrał szef partii socjalistycznej i zwolennik kursu prorosyjskiego Igor Dodon, w zachodnich mediach zapanowało przeświadczenie, że kraj ten jest stracony dla Zachodu i UE.

"Ja jednak chcę podkreślić: Zachód nie stracił Mołdawii. Wręcz przeciwnie. Jesteśmy jeszcze bardziej zdeterminowani, by wdrażać reformy i umowę stowarzyszeniową z Unią Europejską - powiedział Filip, który w Brukseli spotkał się z szefami instytucji Unii i NATO. - Mołdawia ani o krok nie cofnie się na tej drodze".

Jak dodał, zaproponował już konstruktywną współpracę prezydentowi elektowi USA, której ten także będzie potrzebował, by spełnić swoje obietnice wyborcze. "Czekamy, czy odejdzie on od retoryki kampanii wyborczej w kierunku skutecznej współpracy między instytucjami państwa" - powiedział należący do prounijnej Demokratycznej Partii Mołdawii (PDM) Filip.

Zaznaczył jednocześnie, że Mołdawia jest republiką parlamentarną, a prezydent ma bardzo ograniczone kompetencje. Wśród jego uprawnień jest jednak możliwość ogłoszenia referendum. Dodon deklarował podczas kampanii wyborczej, że rozpisze referendum w sprawie wypowiedzenia umowy stowarzyszeniowej z UE, podpisanej w 2014 r.

Reklama

Według Filipa takie referendum miałoby jedynie charakter konsultacyjny, a decyzje co do ewentualnych konsekwencji podejmuje parlament, w którym obecnie większość mają siły prounijne.

"Jestem zresztą przekonany, że wynik ewentualnego referendum nie będzie negatywny dla UE i umowy stowarzyszeniowej" - ocenił mołdawski premier. Jego zdaniem taki wniosek płynie paradoksalnie z wyniku wyborów prezydenckich, o którym - w jego ocenie - zdecydowały nie krytyka zbliżenia z Unią, a jedynie seria błędów politycznych popełnionych przez proeuropejską kandydatkę Maię Sandu. Jednym z tych błędów było odrzucenie przez Sandu poparcia zaoferowanego jej przez kandydata PDM Mariana Lupu, który wycofał się ze startu w wyborach, by wzmocnić szanse sił proeuropejskich - uważa mołdawski premier.

Według Filipa w ciągu dwóch nadchodzących lat, które dzielą Mołdawię od następnych wyborów parlamentarnych, mieszkańcy tego kraju odczują pozytywne skutki reform i umowy o stowarzyszeniu i wolnym handlu z UE na tyle, że nikt nie będzie podawał zbliżenia z UE w wątpliwość. "W 2018 r. Mołdawia będzie dużo bliżej Unii. Ludzie nawet nie będą pamiętać o aktualnych debatach" - ocenił.

Jak przekonywał, od stycznia, kiedy stanął na czele rządu, udało się znacznie ustabilizować sytuację w Mołdawii po głębokim kryzysie politycznym w 2015 roku. Kryzys wybuchł, gdy na jaw wyszła afera korupcyjna związana z wyprowadzeniem z mołdawskich banków ponad miliarda dolarów - kwoty równoważnej 12-15 proc. PKB kraju.

Skandal zdyskredytował mołdawską klasę polityczną. "UE bardzo popierała Mołdawię, a Mołdawia zawiodła. Moim celem jest teraz odzyskanie wiarygodności w oczach UE, ale przede wszystkim w oczach obywateli naszego kraju" - powiedział.

Według niego trwają starania o ukaranie osób odpowiedzialnych, o odzyskanie pieniędzy, a także wprowadzenie takich reform, które uniemożliwią powtórzenie podobnych oszustw w przyszłości. Ukrócenie korupcji to jeden z głównych warunków otrzymania przez Mołdawię międzynarodowej pomocy finansowej od Międzynarodowego Funduszu Walutowego i UE.

We wtorek w Brukseli Filip podpisał porozumienie z NATO w sprawie otwarcie biura łącznikowego Sojuszu w Kiszyniowie. Według premiera to także "sygnał, że rząd mołdawski nie zmienia swego kursu", mimo że prezydentem został polityk uznawany za prorosyjskiego.

W Brukseli Anna Widzyk (PAP)