„Nie lubię już chodzić do kina” - dwudziestoletni Mir Bhat, student delijskiego uniwersytetu, robi smutną minę. Jak każdy młody człowiek w Indiach szaleje za kinem i wraz z kolegami podśpiewuje bollywoodzkie hity. „Teraz ludzie patrzą, czy wstajesz do hymnu przed seansem. Tylko szukają pretekstu, żeby zacząć bójkę” - nie może opanować złości.

Od 30 listopada Mir nie ma już wyboru. Sąd Najwyższy nakazał granie hymnu w kinach w całym kraju przed seansami, a widzowie muszą wstać i oddać honor fladze wyświetlanej na ekranie; znacznie wcześniej takie przepisy wprowadziły niektóre stany Indii.

W grudniu 2015 r. w miejscowości Kurla w stanie Maharasztra, gdzie granie hymnu przed seansem wprowadzono już w 2003 roku, muzułmańska rodzina, która nie wstała w kinie, została zaatakowana przez innych widzów i wyrzucona z sali. W październiku br. w kinie Inox w Panadźi w stanie Goa podczas wieczornego seansu jeden z widzów uderzył Salila Chaturvediego za obrazę hymnu. Chaturvedi, który cierpi na niedowład kończyn i używa wózka, mówił potem, że wielu ludzi na tym seansie było pijanych i śpiewanie hymnu w takiej atmosferze jest niewłaściwe.

„Nadszedł czas, kiedy ludzie muszą zacząć respektować hymn narodowy, który jest częścią patriotyzmu konstytucyjnego. Ludzie muszą czuć, że to jest ich kraj. Dzięki temu krajowi mogą cieszyć się wolnością” - czytamy w orzeczeniu Sądu Najwyższego.

Reklama

Sekretarz rządzącej Indyjskiej Partii Ludowej (BJP) Shrikant Sharma powiedział po orzeczeniu Sądu, że silny duch narodowy pomoże Indiom stać się światowym liderem.

Bollywood jest w kwestii grania hymnu podzielone i - jak pisze "Hindustan Times" - część filmowców przypomina, że hymn grany był w kinach przez lata 70. do lat 80.

„Dlaczego miałbym wstawać do hymnu kraju, który zabija nas w Kaszmirze” - Mir pochodzi z Kaszmiru, gdzie od miesięcy trwa stan wyjątkowy, bo miejscowa ludność muzułmańska protestuje przeciw brutalności armii. Kaszmir jest najbardziej zmilitaryzowanym miejscem na świecie. Jeden funkcjonariusz lub żołnierz przypada na 20 mieszkańców.

W Kaszmirze indyjska armia walczy z rebeliantami, którzy przechodzą przez Linię Kontroli, nieoficjalną granicę między krajami, z obozów w Pakistanie. Indie zarzucają sąsiadowi szkolenie rebeliantów. Konflikt trwa od czasu powstania Indii i Pakistanu w 1947 r. i pochłonął już kilkadziesiąt tysięcy ofiar wśród ludności cywilnej. Kaszmirczycy giną zarówno z rąk armii indyjskiej, jak i rebeliantów. Często również podczas ostrzału artyleryjskiego między wojskiem obu krajów.

Rankiem 29 listopada napastnicy zaatakowali bazę wojskową w Nagrota w stanie Dżammu i Kaszmir. Zginęło siedmiu żołnierzy i trzech rebeliantów. Po całodziennej strzelaninie indyjskie wojsko odbiło 12 żołnierzy i trójkę cywilów. To już trzeci atak na bazę wojskową w Kaszmirze w ostatnich dwóch miesiącach. Pod koniec października w ataku na jednostkę w Uri zginęło 19 żołnierzy.

„Po tych atakach media i kraj wpadł w histerię” - ocenia Roman Gautam, redaktor prestiżowego miesięcznika "The Caravan". Jego zdaniem kanały informacyjne domagały się zemsty i zaczęły niemal nawoływać do wojny z Pakistanem. Portal internetowy "The Quint" podał zmyśloną informację o akcji odwetowej indyjskiej armii na terenie Pakistanu, w której jakoby miało zginąć 20 rebeliantów. Artykuł polubiło na Facebooku 5,4 mln ludzi.

„Od czasu dojścia do władzy premiera Narendry Modiego jest coraz gorzej” - mówi Gautam, który pracuje w miesięczniku słynącym z niezależnego dziennikarstwa śledczego. Ocenia, że za czasów Kongresu i poprzedniej władzy nacjonalizm był silny, szczególnie w kontekście Pakistanu, ale mniejszościom, zwłaszcza muzułmanom, żyje się teraz w Indiach sporo gorzej.

Pod koniec września 2016 roku rząd zamknął niezależną gazetę "Kashmir Reader". Władze nie podały konkretnych powodów decyzji, a oficjalnie mówi się o wzniecaniu niepokojów społecznych.

„Gazeta nie uprawiała propagandy na czyjkolwiek użytek. Krytykowała każdą ze stron w sposób obiektywny” - uważa Muzamil Jaleel, zastępca redaktora naczelnego dziennika "Indian Express" w rozmowie z "Caravanem". „Państwo nie chce, żeby prawda wyszła na jaw. Zawieszenie dziennika "Kashmir Reader" jest próbą nałożenia kagańca na wolność wypowiedzi wszystkich profesjonalnych dziennikarzy” - podkreśla.

Tuż po atakach w Uri reżyser bollywoodzki Karan Johar wpadł w nie lada kłopoty. Bojówki powiązane z partią rządzącą nawoływały do bojkotu jego najnowszej produkcji, ponieważ w filmie wystąpił znany pakistański aktor. Zdesperowany reżyser starał się ratować obraz i w krótkim wideo skruszony zapewniał o swoim patriotyzmie i rezygnacji z jakiejkolwiek współpracy artystycznej z Pakistańczykami.

W odwecie władze Pakistanu zakazały projekcji niezwykle popularnych tam filmów bollywoodzkich.

Z Delhi Paweł Skawiński (PAP)

>>> Polecamy: Smutne pokolenie w bogatym kraju. Dlaczego młodzi Japończycy nie mają nadziei na przyszłość?