Polski sektor bankowy jest w czołówce europejskich liderów cyfryzacji, ale to wcale nie znaczy, że jest gotowy sprostać nadchodzącym zmianom. Open banking, pozwalający klientom na swobodny wybór finansowego usługodawcy, to dla banków wyzwanie, przez które swoje szanse mogą łatwo zaprzepaścić.

Banki przygotowują się do kolejnego skoku w niepewną przyszłość. Nawet tych, którzy z powodzeniem przeskoczą przez mętne nurty splatających się i przeciwstawnych trendów, sukces będzie kosztował ogromne pieniądze. Ale jeszcze większe tych, którzy popełnią błędy i wpadną w zwodnicze wiry. Część polskich banków pokonała pierwszy etap cyfrowej transformacji, plasując się w europejskiej czołówce. Końca wyścigu jednak nie widać, a presja jest nieubłagana.

Zdecydowana większość polskich banków ma za sobą etap produkcji aplikacji, a część potrafi korzystać z narzędzi biometrycznych do identyfikowania klientów. Niektóre zmieniły środowisko pracy i zarządzania, spłaszczając struktury i starając się uwolnić indywidualną i zespołową kreatywność wewnątrz korporacyjnej skorupy.

Wszystko to daje efekty i w skali pojedynczych instytucji, i w skali całego sektora. Według ostatniego raportu NetB@nk ogłaszanego przez Związek Banków Polskich, na koniec I kwartału 2018 roku liczba klientów indywidualnych mających umowy na dostęp do bankowości internetowej wyniosła ponad 35,7 mln, po wzroście o 6,5 proc. w porównaniu do I kw. zeszłego roku. Co najmniej 16,3 mln klientów banków przynajmniej raz w miesiącu loguje się do bankowości elektronicznej, a to o ponad 400 tys. osób więcej niż na koniec 2017 roku.

Aplikacje także święcą sukcesy. Liczba klientów posiadających bankową aplikację mobilną i korzystających z niej co najmniej raz w miesiącu sięgnęła 6,27 mln. A zatem więcej niż co trzeci klient (38 proc.) korzystający z bankowości internetowej przekonał się do korzystania z banku przez smartfon. Do tego dochodzi system płatności Blik, który w 2015 roku, gdy jeszcze raczkował, odnotował 2 mln transakcji. W 2017 roku za jego pośrednictwem klienci dokonali już 33 mln transakcji. Choć trudno jeszcze odtrąbić sukces, widać spory postęp.

Reklama

Wszystkie te dane świadczą, iż polskie banki stawiają czoła wyzwaniom, jakie ze sobą niesie przenoszenie się usług do świata cyfrowego. Już od kilku lat niektóre z polskich instytucji, jak choćby mBank, mają swoje apologetyczne case studies w renomowanych raportach Gartnera czy AT Kearney, gdzie są określani jako europejscy liderzy cyfrowej transformacji. Ale to dopiero początek prawdziwej zmiany.

Polskie banki cenią zielone inwestycje, ale nie przekłada się na to politykę kredytową

Na co komu open banking

Tak przynajmniej wieszczą guru futurologii finansowej. Uważają, że banki muszą dokonać znacznie więcej. W jakich obszarach? We wszystkich. Modeli biznesowych, metod analizy i oceny ryzyka, systemów centralnych, modeli operacyjnych (zwłaszcza w zakresie cyberbezpieczeństwa), a przede wszystkim relacji z klientem. Jedną z odpowiedzi na te wyzwania jest brytyjska idea open banking, czyli w dosłownym, aczkolwiek dość dobrze odzwierciadlającym istotę sprawy, tłumaczeniu na polski – otwartej bankowości.

Czym jest otwarta bankowość? To otwarty dostęp do danych, pozwalający na swobodne hasanie klientów – związanych dziś często bardzo dyskretnymi postronkami ze swoim bankiem – pomiędzy różnymi bankami i innymi dostawcami usług finansowych. To złamanie asymetrii informacyjnej pomiędzy klientem a bankiem, co powinno pozwalać na wybór optymalnej oferty w zależności od aktualnej sytuacji życiowej. To idee przyświecające wizjonerom przyszłości.

Inspirowały też twórców dyrektywy PSD 2 uchwalonej przez Parlament Europejski. Nakazuje ona, by – na zlecenie klienta – bank zapewnił dostęp do rachunku „trzecim stronom” (Third Party Providers, TPP) w celu dokonania zlecenia płatności lub też zarządzania nim. Banki z wytężeniem pracują nad tym, żeby zalecenia dyrektywy wypełnić w terminie, czyli do 14 września przyszłego roku. Wtedy bowiem ostatecznie wejdą w życie standardy techniczne przygotowane przez Europejski Urząd Nadzoru Bankowego (EBA), a ogłoszone przez Komisję Europejską.

Otwarta bankowość oraz oferta usług pozabankowych zadecydują, kto zostanie cyfrowym liderem w przyszłości – mówił Daniel Majewski z firmy doradczej Deloitte podczas Europejskiego Kongresu Finansowego w Sopocie.

– Platformy będą podstawą konkurencji. Będą to platformy technologiczne, platformy procesowe i platformy rynkowe. Taką platformą jest na przykład Alibaba – mówił Shanker Ramamurthy, dyrektor ds. strategii i rozwoju rynku w IBM.

Open banking to idea, którą wylansował w 2016 roku brytyjski Urząd Konkurencji i Rynków (Competition and Markets Authority, CMA) i bardzo szybko skupiła wokół siebie szeroką społeczność, która ją rozwija. CMA nakazał dziewięciu największym bankom w Wielkiej Brytanii, by zezwoliły licencjonowanym fintechom na bezpośredni dostęp do danych na zlecenie klienta. Banki miały się „otworzyć” już w styczniu tego roku, wraz z wejściem w życie PSD 2. Zalecenie to spełniły jedynie trzy instytucje. Idea open banking zdecydowanie nie podoba się obrońcom bankowych twierdz.

– A dlaczego mamy się otworzyć? (…) Głównym zadaniem banku nie jest otwartość, tylko zaspokajanie potrzeb klienta – mówił podczas debat EKF prezes PKO BP Zbigniew Jagiełło.

Liderzy i maruderzy

Firma doradcza Deloitte przeprowadziła bezprecedensowe badania usług i produktów bankowych w 38 krajach Europy, Bliskiego Wschodu i Afryki (EMEA). Prześwietlono produkty 238 banków, w tym piętnastu w Polsce. Przetestowano 826 rozmaitych funkcjonalności oferowanych przez instytucje kredytowe.

Jakie wyniki przyniosło badanie? Rynki EMEA dzielą się na cztery grupy: cyfrowych liderów, cyfrową grupę pościgową, cyfrowy peleton oraz maruderów. Polskie banki to cyfrowi liderzy (średnie krajowe uzyskano w oparciu o wyniki pięciu największych banków w każdym kraju). W grupie najbardziej zaawansowanych rynków pod względem dojrzałości cyfrowej obok naszych instytucji znalazły się banki z Rosji, Hiszpanii, Szwajcarii i Turcji.

Solidnie stara się grupa pościgowa banków z Czech, Finlandii, Francji, Norwegii i RPA. Potem jest cała reszta, łącznie z bankami niemieckimi, brytyjskimi, holenderskimi i – co może dziwić biorąc pod uwagę zaangażowanie tego kraju w rozwój fintechów – szwedzkimi. Podobnie jeśli chodzi o Izrael, który znalazł się wśród krajów – cyfrowych maruderów w bankowości, obok m.in. Irlandii, Łotwy i Słowenii.

Cyfrowy lider to bank, który oferuje w bankowości mobilnej szeroką gamę funkcjonalności, a ich użytkownik odnosi przyjazne wrażenia. Chodzi też o to, żeby ktoś, kto używa bankowości mobilnej, był przekonany, iż upraszcza mu ona życie. Na każdym etapie relacji z bankiem – poczynając od zbierania informacji o ofercie instytucji, poprzez codzienne korzystanie z banku, aż po zakończenie współpracy. O opinie na ten temat zapytano ponad 8 tys. klientów badanych banków. Sprawdzano także, czy wszystkie funkcje działają równie efektywnie z punktu widzenia klienta we wszystkich kanałach, a więc w oddziale, przez komputer stacjonarny, laptop i smartfon.

Choć polski sektor bankowy uznany został za cyfrowego lidera, wyniki poszczególnych banków okazały się bardzo różne. Aż trzy z nich znalazły się w bezwzględniej czołówce. Trzy inne jednak zaliczono do „cyfrowych maruderów”. Deloitte nie podał, o kogo chodzi.

Jak banki zbudowały pozycję

Znacząca część relacji klienta z bankiem przenosi się do internetu, to oczywisty trend. Z drugiej strony nikt nie jest w stanie przewidzieć, kiedy przestanie być przydatny oddział i pracujący w nim ludzie, a zatem w jakim tempie można je zamykać, a dzięki temu ciąć koszty. Choć trend do ograniczania fizycznej sieci jest widoczny – dane Komisji Nadzoru Finansowego pokazują, że liczba placówek bankowych zmniejszyła się z ponad 15,3 tys. na koniec 2013 roku do ponad 13,4 tys. na koniec roku ubiegłego, a więc o 12,3 proc., a zatrudnienie spadło w tym okresie o 5,7 proc. – postępowanie jest bardzo ostrożne i selektywne.

Trudno tu mówić o jakiejkolwiek rewolucji, a tę w usługach bankowych miały spowodować fintechy, czyli firmy technologiczne wnoszące nową jakość do usług. Tak stało się w wielu krajach, tam, gdzie banki były technologicznie zacofane – w USA, Francji, Niemczech czy Wielkiej Brytanii – a równocześnie osiągały na swej działalności wysokie marże. Polski sektor tego uniknął, podczas gdy gdzie indziej nawet potentaci doznali uszczerbku w udziale w różnych segmentach rynku usług, a szczególnie w rynku płatności.

Nowym dostawcom usług, szczególnie płatniczych, udało się zbić opłaty i prowizje, wskutek czego bezpłatny przelew stał się standardem. Fintechy na wielu rynkach wprowadziły prawdziwy przelew natychmiastowy, podczas gdy przelew bankowy potrafił wędrować kilka dni. Obniżenie opłaty interchange przez Parlament Europejski nadwerężyło opłacalność sojuszu banków z organizacjami wystawców kart. Polskiego rynku płatności fintechom nie udało się podbić, choć w niektórych niszach, jak na przykład zakup biletów komunikacyjnych, zajęły pewne pozycje. Przykład PayPal, którego udział w Polsce jest znikomy, to najczęściej przytaczany dowód.

Stało się tak dzięki temu, że banki potrafiły zbudować infrastrukturę dla szybkich przelewów, weszły na rynek e-commerce z funkcjonalnością pay-by-link, sprawnie rozbudowały usługi Krajowej Izby Rozliczeniowej, a w ostatnich latach wprowadziły Blik. Innowatorom w tej sytuacji trudno walczyć o masowego klienta i budować skalę. Co więcej, by obniżyć koszty innowacji, banki potrafiły zaprząc do nich krajowe fintechy, wzorem potentatów cyfrowego świata. Jedynie kantorom internetowym i firmom pożyczkowym udało się uzyskać pewien skromny, lecz wyraźny udział w rynku, obarczonym zresztą sporym ryzykiem w obliczu coraz mniej rozpalonej koniunktury.

– Nastąpił outsourcing innowacji – mówił podczas EKF Grzegorz Cimochowski, partner w Deloitte.

Pomimo strat na wyniku z opłat i prowizji, sytuacja polskich banków jest komfortowa. Kontrolują rynek, a na horyzoncie nie pojawia się już żaden „cyfrowy buntownik”, który mógłby ten stan równowagi naruszyć. Czy PSD 2 może ten układ sił zmienić?

– Polska jest krajem o stosunkowo niskich marżach, klient robi mało transakcji, bierze mało kredytów i zostawia mało osadów. Bez dużych nakładów finansowych trudno jest wytworzyć dużą skalę – uważa Brunon Bartkiewicz, prezes ING BŚK.

– Chyba raczej potrzebna byłaby PSD 3 do tego, jeśli taka będzie – dodaje Daniel Majewski.

Co otworzy polskie API

Silna pozycja, jaką już zbudowały banki, oraz rachunek kosztów i zysków dostępnych na polskim rynku, coraz mniej rentownym dla działalności bankowej – to dwa czynniki przesądzające o decyzjach nowych graczy. Trzecim będzie konstrukcja interfejsu otwierającego bankowe twierdze, czyli pozwalającego na dostęp do rachunku TPP, a więc fintechom i innym bankom, wykonującym usługi na zlecenie klientów. Czy będzie on raczej otwierał twierdzę, czy też umacniał jej mury?

Tym interfejsem będzie Polish API, choć tu wcale sprawa nie jest taka prosta. Według pierwotnych zamierzeń miał to być standard powszechny dla wszystkich banków w kraju. Nie będzie. Z dwóch powodów. Po pierwsze, niewielkim bankom, jak spółdzielcze, nie będzie potrzebne tak wiele funkcjonalności. Po drugie, grupy bankowe i tak budują swoje API, a więc polskie banki należące do tych grup będą miały takie, jak postanowi grupa. Osiągnięcie spójności tych projektów może stanowić spore wyzwanie.

Dlatego Krajowa Izba Rozliczeniowa przystąpiła do budowy hubu API, który ma powstać w listopadzie, a w marcu przyszłego roku ma być gotowy do testów. Można rozumieć ideę hubu, jako miejsca integrującego różne API oraz różne podmioty. W ten sposób jednak architektura coraz bardziej się komplikuje, zważywszy, że istnieje już pięć innych ogólnoeuropejskich koncepcji API.

Generalnie nad wdrażaniem postanowień PSD 2 mają czuwać regulatorzy krajowi. To zwiększa ryzyko dezintegracji europejskich rynków. Jest też inne ryzyko. W chwili, gdy Skarb Państwa kontroluje banki mające około połowy aktywów sektora, regulatorom wcale nie musi zależeć na większym „otwarciu” polskiego API. A na tym wcale może nie zależeć bankom.

Pierwotny projekt Polish API zakładał tylko jedną metodę dostępu do rachunku – pay-by-link. Kolejny, ujawniony w kwietniu, przewidywał już dwie metody, a więc minimum wymagane przez standardy techniczne. Oprócz pay-by-link, a więc sposobu polegającego na tym, że użytkownik jest przekierowany na stronę swojego banku, gdzie dopiero loguje się do swojego konta, będzie także mechanizm polegający na uwierzytelnieniu przez dostawcą zewnętrznego narzędzia autoryzacyjnego (EAT), np. jednorazowego kodu potwierdzającego udzielenie dostępu do rachunku. Trzecia wersja projektu rozbudowuje warianty obu tych głównych metod, wprowadzając jeszcze nowe funkcjonalności.

Na razie – jak pokazują badania Deloitte – polski sektor bankowy należy do najbardziej „zamkniętych” w Europie. Miarą „otwartości” systemu jest wartość aktywów banków, które otworzyły API w stosunku do wartości aktywów całego sektora. Okazuje się, że w Polsce przez otwarte API trzecie strony mają hipotetyczny dostęp do mniej niż 5 proc. aktywów sektora, gdy w Wielkiej Brytanii, Czechach, Słowacji, Finlandii, Estonii i na Litwie jest to ponad 50 proc.

– Banki są bardzo scyfryzowane, natomiast open banking jest piętą achillesową polskiego sektora – mówi Daniel Majewski.

Deloitte twierdzi, że kolejnym etapem w rozwoju bankowości po open banking będzie beyond banking (poza-bankowość). To model biznesowy oparty na platformie, na której usługi dostarczane są w zintegrowanym, spójnym pakiecie przez ekosystem różnych dostawców. Banki są tylko jednym z dostawców – usług finansowych. Ale to one właśnie mają szansę integrować cały dostępny na platformie zestaw. To właśnie otwarta bankowość oraz umiejętność integracji usług bankowych z pozabankowymi zadecydują o przyszłości instytucji kredytowych.

Polskie banki mogą korzystać z osiągniętych przewag i umacniać swoją pozycję. Wymuszona przez unijne regulacje „otwartość” będzie tylko bardzo stopniowo te przewagi osłabiać. Uzyskana pozycja pozwala im z większym dystansem patrzeć na kształtowanie się przyszłych trendów. Ta komfortowa sytuacja może być równocześnie niebezpieczna. Uśpiona czujność może spowodować, że dzisiejszy cyfrowy lider zamieni się w peryferyjną twierdzę, która będzie tracić klientów.

Autor: Jacek Ramotowski

Frankowicze w opałach. NIK: to w dużej mierze wina aparatu państwa