Czy cierpienie zwierzęcia to naturalny porządek rzeczy? Czy też futro to modowy kaprys? Tych dwóch stanowisk nie da się pogodzić.
"Te futerka przejmie kto? Niemcy i Rosjanie najpierw. Czy kto jeszcze? (...) Tu się zastanawiają nad tymi futerkami, rozdzierają szaty, ale człowieka wolno zabić. I to prawica jest? I to ludzie są? Rozmawiałem z człowiekiem, który hoduje w Polsce zwierzęta futerkowe. Nabrane kredyty, siedem tysięcy ludzi pracuje i gdzie oni teraz mają pójść? Na bruk? Kto zapłaci za te kredyty, kto zapłaci za to wszystko?”.
Te słowa o. Tadeusza Rydzyka padły w Radiu Maryja na początku lutego. Cztery miesiące wcześniej grupa posłów PiS skierowała do Sejmu projekt ustawy o ochronie zwierząt. Jeśli prawo wejdzie w życie, skończy się trzymanie psów na łańcuchach, wykorzystywanie zwierząt w cyrkach, zaczną także obowiązywać surowsze kary za znęcanie się nad czworonogami. Te zmiany nie budzą jednak większych kontrowersji. Budzi je zapis, któremu w projekcie poświęcono ledwie parę zdań – o zakazie hodowli zwierząt na futra. I to właśnie do tego odnosiły się słowa o. Rydzyka.
W swoim oburzeniu nie jest odosobniony. Zakaz hodowli zwierząt futerkowych ma swoich zagorzałych zwolenników i przeciwników. Podzielił także polityków i świat nauki – kiedy ponad setka naukowców w liście otwartym zaapelowała o likwidację przemysłu, ponad 340 naukowców związanych z branżą odpowiedziało kontrlistem otwartym w jej obronie. A kiedy zakaz wsparł Jarosław Kaczyński, mówiąc, że ludzie muszą być bardziej ludzcy, działacze prawicy zmartwili się, że lewicowe poglądy przeniknęły nawet do PiS.

CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP

Reklama