Choć mają być zrozumiałe i pisane prostym językiem, to nierzadko są nielogiczne i skomplikowane do granic możliwości. Bywa, że instrukcji obsługi nie rozumieją nawet językoznawcy.
W elektromarkecie mówią, że trafił się im chłam. Chłam, jak wiadomo, to w handlu rzecz powszechna. Pojawia się od czasu do czasu, a to w postaci zbyt krótkiego kabla, a to np. niekompletnego sprzętu. Ale ten trafił się tam, gdzie klienci spodziewali się go najmniej. – Co mi tu za bubel sprzedajecie? Załadowałam pralkę, uruchomiłam półgodzinny program, a pranie i tak wyjmuję suche! Co za dziadostwo! – gardłują się jedni, podczas gdy inni w podobnych sytuacjach wyrzucają z siebie: – I co z tego, że mam ponad 30 funkcji, skoro skorzystanie z nich wymaga ode mnie wielogodzinnych studiów nad instrukcją obsługi!?
Na Marku Kowalskim, doradcy klienta ze sklepu RTV Euro AGD, który w zawodzie pracuje od 17 lat, takie słowa nie robią jednak wrażenia. – A bo to pierwsi, którzy nie zrozumieli, że tylko jeden program jest do pełnego wsadu – wzrusza ramionami. – I pewnie nie ostatni, bo na zmianę się nie zanosi – dodaje już ciszej. Podobnych sytuacji jest w kraju coraz więcej.

Podniecona bielizna

Pralkę zgodnie z instrukcją należy podłączyć do „dwubiegunowego gniazdka ze stykiem uziemiającym”, przy czym „drzwi załadowczych nie można otworzyć, dopóki do maszyny nie podłączymy napięcia EL”. Potem jest jeszcze trudniej: „otworzyć otwór załadowczy, w tym celu przesunąć rygiel ze znakiem strzałki na rączce pokrywy w lewo, tj. do środka otworu, po czym pociągnąć dźwignię do siebie”. A na końcu to już w ogóle nie wiadomo, o co chodzi: „Przycisk do zapobieżenia pokręcenia: ustawieniem tej funkcje (nie ma do dyspozycje bawełna) można zmniejszyć na minimum załamań bielizny w związku do cyklu pralnego obrany wyborem programu i rodzajem prania bielizny” (pisownia oryginalna).
Reklama
Tak to już w Polsce jest, że instrukcje obsługi pralek, choć dotyczy to też innych sprzętów, pisane są tak, jakby to były instrukcje promu kosmicznego, przekonują zgodnie eksperci od języka polskiego. – To chęć uwznioślenia tekstu, maksymalnego wysycenia go specjalistyczną terminologią. Niczego nie można zrozumieć – skarży się kognitywista dr Tomasz Komendziński z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Profesor Jerzy Bralczyk z Uniwersytetu Warszawskiego: – To nic innego jak chęć pokazania z jak najlepszej strony i siebie, i produktu. Siebie jako firmy kompetentnej, a produktu jako wytworu najnowszej technologii.
Jak sam przyznaje, do instrukcji obsługi zraził się kilka lat temu, kiedy stwierdził, że rzadko je rozumie: – Czasem wydają mi się tak oczywiste, że niepotrzebne, i dlatego nie rozumiem, dlaczego są, a czasem są dla mnie niezrozumiałe na poziomie językowym, choć jestem specjalistą w tej dziedzinie. I podaje konkretny przykład: – Kiedy wsiadam do windy, czyli inaczej kabiny dźwigu osobowego, bo tak według instrukcji kiedyś się to nazywało – te instrukcje zresztą jeszcze wiszą – to czytam na przykład: „Żeby sprowadzić kabinę dźwigu osobowego na przystanek, z którego jest żądanie, należy nacisnąć przycisk, który umieszczony w kasecie obok drzwi przystankowych”. Nie dość, że to zaplątane, to jeszcze wydaje mi się nonsensem. Przecież, jak już wszedłem do kabiny dźwigu osobowego, czyli do windy, to nie mam już co naciskać. Bo już się do środka dostałem. – Na tym jednak nie koniec, bo potem mogę przeczytać też, że kiedy „naciśnie się odpowiedni przycisk, to kabina zacznie realizować jazdę w kierunku przystanku, z którego jest wezwanie”. Tego już dla mnie za dużo! Tego rodzaju komunikaty mnie poniekąd obrażają. Choć, z drugiej strony, być może ktoś znajduje satysfakcję w czytaniu, a ktoś inny w pisaniu takich tekstów.
Cały tekst przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP