Historia polskiego teatru dowodzi, że zawsze było to miejsce i narzędzie ważnej politycznej debaty. Pierwszy Teatr Narodowy powołany przez Stanisława Augusta Poniatowskiego powstał dla celów politycznych, po to, by kształtować światopogląd społeczeństwa. A od czasów, gdy kierownictwo objął w nim Wojciech Bogusławski, scena Teatru Narodowego stała się miejscem propagowania idei narodowych – teatr uczył krytycznego myślenia, walczył o język, przekonywał do reform. Publiczność reagowała żywo, nie mniej żywo – politycy. Po przedstawieniu „Powrotu posła” Juliana Ursyna Niemcewicza jeden z ówczesnych posłów zażądał, by sztukę zdjąć z afisza. Od tamtej interpelacji minęło ponad 200 lat, a w relacjach teatru i polityki niewiele się zmieniło. – Teatr zawsze będzie w konflikcie z politykami, bo polityk upraszcza rzeczywistość, przekonuje, że jest czarno-biała, tak mu wygodniej – tłumaczy Dariusz Kosiński, historyk teatru. – Teatr mu to utrudnia i komplikuje, pokazuje, że rzeczywistość jest zniuansowana, że ma wiele odcieni. I konflikt gotowy.

Teatr obrazoburczy

Przed premierą spektaklu „Śmierć i dziewczyna” grupa demonstrantów zablokowała wejście do Teatru Polskiego we Wrocławiu. Członkowie Krucjaty Różańcowej i zwolennicy ONR protestowali przeciwko udziałowi w przedstawieniu pary czeskich aktorów porno.
Po premierze Małgorzata Matuszewska, dziennikarka „Gazety Wrocławskiej”, napisała, że było to wydarzenie sezonu: „Prawie perfekcyjna wizja strasznego świata i człowieka. Nie ma porno. Jest spektakl piękny, wstrząsająco smutny i odkrywający naszą miałkość. Na wskroś humanistyczny, zanurzony w tradycji chrześcijańskiej, bo mówiący o wszelkich rodzajach miłości, przede wszystkim o miłości trudnej i egoistycznie skupionej na sobie”.
Reklama
Wtedy też dom matki Krzysztofa Mieszkowskiego, dyrektora Teatru Polskiego, został obrzucony jajkami. Mieszkowski zapowiedział, że złoży w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury i zaapelował do wicepremiera i ministra kultury Piotra Glińskiego, by podał się do dymisji. – Jestem oburzony nagonką, jaką polityk i jego środowisko wywołali w związku z premierą sztuki – stwierdził i dodał, że takie zachowania to początek procesu „unieważnienia naszej demokracji”.
W recenzji spektaklu Matuszewska przyznała, że Elfriede Jelinek, austriacka laureatka Literackiej Nagrody Nobla i autorka kontrowersyjnej sztuki, często pisze teksty obrazoburcze. Ale pisze je po to, by pokazać świat, jakim jest, bez słodzenia. Tym samym „skłania czytelnika do refleksji (...), a może raczej do brutalnej konfrontacji własnego »ja« z tym, jakie wartości człowiek – istota szlachetna – powinien sobą prezentować. A Teatr Polski, tworząc przedstawienie według jej utworów, do tego samego nakłania widzów” – puentuje.
W repertuarze Teatru Polskiego we Wrocławiu przedstawień zmuszających do refleksji było więcej. Choćby „Tęczowa trybuna” duetu Monika Strzępka (reżyseria) i Paweł Demirski (tekst), czyli historia gejów, którzy domagali się własnej trybuny na piłkarskich stadionach Euro 2012. Albo „Wycinka” Krystiana Lupy, która niedawno święciła triumfy w paryskim Odeonie – o niełatwych relacjach między artystami i politykami. Czy też „Dziady” Michała Zadary, które w Teatrze Polskim po raz pierwszy wystawiono w całości – spektakl trwał czternaście godzin i stał się wydarzeniem na miarę odwołanego w 1968 r. spektaklu w reżyserii Kazimierza Dejmka. Tym bardziej że prezydent Andrzej Duda odmówił objęcia tego niezwykłego wydarzenia patronatem, a wśród publiczności zabrakło przedstawicieli Urzędu Marszałkowskiego, któremu teatr administracyjnie podlega. Co przy okazji wyraźnie pokazało niechęć władzy do teatru. I to bez względu na jej przynależność partyjną. – Przez 10 lat dyrektorowania walczyłem z PO, PSL i PiS, ze wszystkimi, bez wyjątku – mówi Krzysztof Mieszkowski.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej