Polska gospodarka powinna bardziej zależeć od innowacji, ale dobra i relatywnie niedroga praca wciąż jest głównym czynnikiem rozwoju kraju. Gdy ubędzie doświadczonych rąk do pracy zaczniemy dreptać w miejscu. Powrót do poprzednich progów wieku emerytalnego nie pomoże, ale zaszkodzi gospodarce.

Problem demograficzny objawiający się systematycznym spadaniem liczby rąk do pracy w przedziale wiekowym 18-64 jest natury generalnej, nie doświadcza go wyłącznie Polska. Głowią się nad nim na całym praktycznie Zachodzie. Pierwszego z brzegu argumentu przemawiającego za koniecznością kłopotania się nim, i to intensywnie, dostarczają dane dotyczące mediany wieku.

Według CIA (The World Factbook) w Niemczech i Japonii wartość środkowa wieku mieszkańców wynosi aż 46,5 roku. Mediana dla Szwecji to 41,2 roku, dla Polski – 39,9, dla UE – 42,5, a dla USA – 37,8 roku. Na przeciwnym biegunie jest Uganda, gdzie połowa mieszkańców nie skończyła jeszcze 15,6 roku życia. W Afryce i w wielu biednych państwach Azji mogliby zatem wysyłać na emeryturę i 40-latki, tyle że z powodów ekonomiczno-budżetowych musiałaby to być „emerytura” bez świadczeń pieniężnych.

Niedawno ukazała się książka o konsekwencjach życia dobiegającego stu lat: „The 100-Year Life: Living and Working in an Age of Longevity”. Jej autorzy, Lynda Graton i Andrew Scott, szacują, że ponad połowa dzisiaj urodzonych dzieci dożyje setki. Prawidłowość tego szacunku będzie do wstępnego sprawdzenia za dobrze ponad pół wieku, żywe są jednak nadzieje, ale też obawy, że jest słuszny. W świetle spostrzeżenia znajomej, bardzo starszej pani, że „obiecywali długie życie, a jest wyłącznie starość”, słowo „obawa” jest jak najbardziej na miejscu.

Nie ma sporów w sprawie przyczyn starzenia się ludności państw rozwiniętych: ludzie żyją dłużej, nie chcą mieć tyle dzieci co ich rodzice i dalsi przodkowie, a jeśli zdecydują się na potomstwo, to mają je później niż wcześniejsze pokolenia.

Reklama

Polska nie odbiega od wzorca wspólnego dla starzejącego się Zachodu. W „Prognozie ludności na lata 2014-2050” GUS oszacował, że po pierwsze, w wariancie pesymistycznym liczba ludności Polski zmniejszy się do 32 mln (w optymistycznym do 36,3 mln), zaś po drugie, mediana wieku Polaków wzrośnie w połowie obecnego stulecia do 52,5 roku (dla mężczyzn – 50,1 a dla kobiet 54,8). Prognoza ta nie uwzględnia scenariusza dużej imigracji do Polski, który mógłby przekreślić ten rysunek, ale nie ma powodu, żeby go tu rozpatrywać, zwłaszcza że uzasadnienia do zamysłu skrócenia wieku emerytalnego nie opierają się na perspektywie dużego napływu emigrantów z obcych krajów.

Jakie będą prawdopodobne konsekwencje głębokiej zmiany struktury demograficznej Polski? Liczba osób w wieku 15-64 lat zmniejszy się w perspektywie do 2050 r. o 8,3 mln, z czego o 6,3 mln w miastach. Pod względem liczebności zasoby mieszkańców w typowym dotychczas wieku produkcyjnym będą stanowiły w miastach 61,5 proc. stanu z 2013 r., a zakładając petryfikację dzisiejszej struktury społeczno-ekonomicznej, na wsi będzie to 81,2 proc. obecnego stanu. GUS ostrzega, że w miastach najwyższe ubytki rąk do pracy w wieku 15-64 lat czekać nas będą w okresie do 2020 r. – wyniosą po 200 tys. osób rocznie.

>>> Czytaj też: Zarabiają krocie, a firmy się o nich biją. Oto zawód XXI wieku

Dziadków parokrotnie więcej niż wnuków

Jedną z syntetycznych miar struktury wiekowej jest indeks starości (aging index). Określa on proporcje międzypokoleniowe, porównując liczbę dziadków z ich wnukami. Obliczany jest jako liczba osób w wieku 65 lat i więcej przypadająca na liczbę dzieci w wieku 0-14 lat. W 2013 r. na 1000 wnuków przypadało 983 dziadków. W ostatnim roku przywoływanej prognozy na każdych 1000 wnuków ma być aż 2693 dziadków. W parkach miejskich miejsce wózków dziecięcych zajmą wózki inwalidzkie, co z tego, że zapewne głównie elektryczne.
Dziś Polek i Polaków w wieku 80 lat i więcej jest 1,5 mln. W 2050 r. będzie ich 3,5 miliona, a aż 59 tys. naszych obywateli nie będzie miało swojej pieśni urodzinowej, bo śpiewać im „Sto lat” będzie życzeniem śmierci. Liczba staruszków rośnie, liczba dzieci spada, rozwierają się więc nożyce.

Dwa ciekawe wskaźniki opisują tzw. wsparcie generacyjne. Współczynnik potencjalnego wsparcia (potential support ratio) oznacza liczbę osób w wieku 15-64 lat przypadającą na 100 osób w wieku 65 lat i więcej. Jeśli prognoza GUS sprawdzi się, miernik ten spadnie z 458 obecnie do 169 w 2050 r. Współczynnik opieki nad rodzicami (parents support ratio) wyznacza liczbę osób w wieku 85 lat i starszych przypadającą na 100 osób w wieku 50-64 lata. Dziś wskaźnik ten wynosi 8, w końcowym roku prognozy miałby wzrosnąć do 38.

Żyjesz dłużej, męcz się dłużej

Nie czekając czasu weryfikacji skutków procesu przyspieszania zjawiska długowieczności, połowa (18) państw OECD podniosła progi wieku emerytalnego. Jest wśród nich Polska, ale realna jest niestety perspektywa, że cofniemy się na uprzednie pozycje z wielką stratą dla możliwości gospodarczych i rozwoju społeczeństwa.

Nie mamy na podorędziu oszacowań dla Polski, więc musi wystarczyć przykład brytyjski zaczerpnięty z książki „100 Year Life”. Hipoteczny Jack urodził się w 1945 r., pracował przez 42 lata i 8 lat spędził na emeryturze. Na cel emerytalny poświęcał niewielki ułamek swoich zarobków, bo resztę dokładał rząd Jej Królewskiej Mości i zatrudniająca go firma lub instytucja. Jimmy przyszedł na świat w 1971 r. i jeśli wpisze się dokładnie we wzorzec statystyczny dożyje lat 85. Jeśli będzie pracował przez 44 lata, a 20 spędzi na emeryturze, to na świadczenia emerytalne będzie musiał odłożyć 17 proc. swoich zarobków, co boli. A co powiedzieć o Jane urodzonej w 1998 r.? Jeśli przepracuje tyle samo co Jimmy, tj. 44 lata, to będzie musiała odkładać na emeryturę aż jedną czwartą swoich dochodów osobistych, bo rząd pospołu z firmą nie zapewnią jej jako takiego świadczenia na starość.

W praktyce będzie zapewne jeszcze gorzej, bo bez wydłużenia wieku uprawniającego do emerytury skraca się efektywny czas pracy zarobkowej. Są tego dwie przyczyny i obie wyrastają z tego samego pnia. Pierwsza to bezrobocie wśród ludzi młodych, które dotyka zwłaszcza młodzież bez dobrych kwalifikacji, których nie zdobyła, bo nie miała warunków, ale częściej „bo życie pozaszkolne było ciekawsze. Druga to „bezrobocie” z wyboru. Coraz więcej jest trzydziestolatków płci obojga na utrzymaniu tatusia i mamusi. Ci inteligentniejsi i obrotniejsi na umyśle nie pracują z wyboru, bo po studiach nie idą do pracy, a poznają innych ludzi, ciekawe kraje i kultury, sprawdzają, czy smakują im tamtejsze potrawy, wyżywają się w wolontariacie, z tą jego ogromną zaletą, że gdy doskwiera kac lub chandra, można zawsze zostać w domu. Coraz częściej trwa taka idylla latami.

Dziś żyjemy jeszcze życiem trójfazowym: szkoła, praca, emerytura. Gratton i Scott doszli na liczbach do wniosku, że jeśli Jimmy, a już zwłaszcza Jane, będą chcieli mieć na trzecią fazę w dość godnych warunkach, to pracować będą musieli gdzieś do osiemdziesiątki. Byłby to i zapewne będzie powrót do status quo ante. W mądrych książkach przeczytać można mianowicie, że w 1880 r. pracowała w relatywnie bogatej już wtedy Ameryce połowa ówczesnych osiemdziesięciolatków. Ponieważ było ich znacznie mniej niż dzisiaj, to nikt się specjalnie nad tym fenomenem nie głowił. Jutro będzie inaczej – praca na starość stanie się niestety koniecznością, ale nie musi to być harówka – bo od tej już dziś są maszyny, jutro i pojutrze wspomagane przez prawdopodobnie coraz powszechniejsze roboty.

Dzisiejsza wyobraźnia nie przyjmuje podobnych obrazów do wiadomości, bo codziennie przechodzimy obok lub stykamy się w inny sposób z ludźmi steranymi, choć są jeszcze nawet przed siedemdziesiątką. Mniej dotyczy to Zachodu, bardziej Polski, która tyrała w nieefektywnej, kopcącej, poruszanej nierzadko mięśniami gospodarce PRL.

Jednak u nas też będzie lepiej. Roczniki Polaków z dekady lat 70. i późniejszych korzystają z dobrodziejstw upadku PRL i są już znacznie zdrowsze, a w pracy tylko bardzo nieliczni są i będą operatorami taczek lub łopat. Obowiązkiem ich rodziców i dziadków jest burczenie ze złością, gdy dzieci i wnuki sięgają po chipsy, pączki i burgery, bo to złe dla zdrowia oraz cmokanie z dezaprobatą, gdy progenitura zamawia kolejny drogi urlop opłacony z debetu, ani myśląc o oszczędnościach na starość.

Oszczędzaj ręce, ruszaj głową

Przykład brytyjski jest o tyle na miejscu, że to kraj kilkukrotnie bogatszy, licząc bieżący PKB i kilkunastokrotnie majętniejszy, licząc nagromadzone przez stulecia zasoby. Tacy bogaci, a martwią się o przyszłość w kontekście pracy i emerytur. Pytanie brzmi, czy my powinniśmy bać się jeszcze bardziej, czy też uwierzymy, że „przechytrzymy” przyszłość na modłę ułańską, czyli sprytem, chwytem i sposobem?

Trójka badaczy (Nicole Maestas, Kathleen J. Mullen i David Powell) opublikowała pod szyldem RAND Corporation pracę nt. wpływu starzenia się społeczeństwa na wzrost gospodarczy. Wykorzystali fakt, że USA są państwem z jednej strony jednorodnym, ale jako federacja – także zróżnicowanym. Poszczególne stany można zatem potraktować w uproszczeniu jak oddzielne państwa funkcjonujące w niemal identycznym reżimie uwarunkowań makroekonomicznych i regulacyjnych.

Dane pochodziły z okresu 1980-2010. Z analizy wyszło to, co podpowiada zdrowy rozsądek i intuicja. Wzrost udziału grupy 60+ w całkowitej populacji o 10 proc. powoduje spadek PKB per capita o 5,7 proc. Efekt ten powstaje przede wszystkim wskutek zmniejszenia podaży siły roboczej. W mniejszym stopniu jest to pochodna zmniejszenia się tempa wzrostu wydajności (produktywności).

Najpoważniejsze amerykańskie instytucje naukowe, w tym m.in. National Academy of Sciences i National Research Council opublikowały w 2012 r. raport pt. „Aging and the Macroeconomy: Long-Term Implications of an Older Population”.

We wnioskach przedstawiono cztery praktyczne rady na dobre zmiany konieczne ze względu na sytuację demograficzną:

Po pierwsze, pracownicy pracują dłużej (i mniej konsumują) po to, aby lepiej przygotować się na lata zawodowego spoczynku;

Po drugie, pracownicy płacą wyższe podatki (i mniej konsumują) po to, aby opłacić świadczenia dla ludzi starszych;

Po trzecie, świadczenia dla ludzi starszych (a więc także ich konsumpcja) są mniejsze, ponieważ trzeba dostosować ich wysokość do poziomu oraz wskaźnika podatków i oszczędności;

I wreszcie po czwarte, ludzie pracują dłużej, później przechodzą na emerytury, podnosząc tym samym swoje dochody i produkt narodowy.

Autorzy tego raportu podkreślają, że Ameryka jest w znacznie korzystniejszym położeniu demograficznym niż pozostałe państwa rozwinięte, ale mimo to dobrze byłoby, gdyby intensywnie wdrażać tam wariant czwarty. Analizując polskie uwarunkowania, łatwo dojść do wniosku, że będziemy musieli czerpać obficie ze wszystkich czterech, chyba że obojętny nam los naszych dzieci i wnuków.

Ciężkie czasy szykują się dla obecnych podlotków i gołowąsów. Przyda im się zatem każda dobra rada, także nieamerykańska. Jest taka jedna: skoro rąk wam zbraknie i zajęte będą opieką nad starcami – pora stawiać na ruszanie głową.

Autor: Jan Cipiur