Kilka dni po debiucie giełdowym dyrektor finansowa i wiceprezes windykatora Bożena S. alarmowała zarząd, że spółka jest na minusie. W e-mailu wysłanym do ówczesnego prezesa Konrada K. (oboje mają prokuratorskie zarzuty) informuje go, że GetBack co miesiąc notuje 8 mln zł straty. Przychody spółki mają wynosić 24 mln zł, a koszty – ok. 32 mln zł. S. zwraca uwagę, że koszty działania i finansowe stanowią odpowiednio 130 i 140 proc. realizacji budżetu, a przychody – zaledwie 63 proc.
„Bardzo niepokojące zjawisko – bardzo niedobrze, możemy mieć problem z zaciąganiem długu, nikt z instytucjonalnych i zagranicznych (inwestorów – przyp. red.) nam nie da finansowania” – pisze S. w e-mailu, do którego dotarł DGP (pisownia oryginalna). Spółka zaczyna więc na masową skalę zadłużać się u inwestorów indywidualnych poprzez emisje prywatne obligacji. Korespondencja jest jednym z koronnych dowodów na fałszowanie sprawozdań finansowanych przez spółkę. „Już teraz nie ma kurtuazji, tylko napier… o przetrwanie. Nie znajdziesz CFO (dyrektor finansowy – przyp. red.), który może takie rozwarcie w wynikach udźwignąć – dostanie obłędu” – pisze S.
W tym samym czasie oficjalne wyniki wyglądają świetnie. Drobni inwestorzy kupujący akcje GetBacku na giełdzie albo nabywający jego obligacje w bankach byli informowani, że w I kw. 2017 r. zysk netto wyniósł 57,2 mln zł. To ostatnie oficjalne dane, które rynek poznał tuż przed debiutem spółki na GPW 17 lipca ubiegłego roku. Oficjalnie w całym pierwszym półroczu 2017 r. zysk przekroczył 111 mln zł. Do sprawozdań spółki przygotowywanych przez ówczesny zarząd nikt nie zgłaszał zastrzeżeń. Podpisał się pod nimi audytor.
Na podstawie ustaleń KNF wiadomo dzisiaj, że aby poprawić sytuację spółki, GetBack fałszował wartość portfeli wierzytelności, sztucznie podbijając wyniki.
Reklama

Akcjonariusze ucierpią najmocniej

Bożena S., członek zarządu odpowiadająca za sprawy finansowe, i były prezes GetBacku Konrada K. są dzisiaj w gronie 19 osób, którym prokuratura postawiła zarzuty. S. nie trafiła do aresztu, zastosowano wobec niej poręczenie majątkowe, a K. przybywa w nim od 19 czerwca. Ich korespondencja, do której dotarł DGP, pokazuje, że sytuacja finansowa spółki była inna niż informacje, jakie oficjalnie przekazywano inwestorom. Po trzech kwartałach 2017 r. GetBack chwalił się 181,2 mln zł zysku netto (46 proc. wzrostu r./r.). W szczytowym momencie był wyceniany na giełdzie na ponad 2,5 mld zł. W połowie lutego, na dwa miesiące przed wybuchem afery, spółka miała tylko pozytywne rekomendacje od analityków.

Papierowe zyski, realne straty

Sytuacja GetBacku była jednak misternym oszustwem, o którym członkowie zarządu oficjalnie pisali do siebie kilka dni po debiucie na GPW. Z wymiany e-maili pomiędzy Bożeną S. i Konradem K. wynika, że doskonale znali jej prawdziwą kondycję i to, że co miesiąc generuje 8 mln zł straty. S. przedstawiła prezesowi GetBacku trzypunktowy plan działania, na który składały się: cięcie kosztów, zakupy portfeli tylko z cut off (mechanizm pozwalający na realną wycenę nabywanych wierzytelności) oraz pozyskanie źródeł przychodów, które nie będą kapitałochłonne. Jak K. reaguje na jej wiadomość?

„Przede wszystkim trzeba skupić się na punkcie 2 i 3 tego, co piszesz, czyli muszą być jednorazowe duże przychody. Nigdy w życiu kosztami nie nadrobisz takiej różnicy, a jak zredukujesz maksymalnie wszystkie koszty, to rozwalisz firmę. Co absolutnie nie znaczy, że masz ich nie zmniejszyć” – odpowiada były prezes. Dyrektor finansowa uważa, że trzeba działać konkretnie, „bo jakoś to wszystko przelewa się i kolejny kwartał i NIC nie ma do wyniku finansowego”. Bożena S. wskazuje, że na posiedzeniu zarządu zamierza poinformować o wszystkim jego członków. Nie udało nam się ustalić, czy zrealizowała ten zamiar.

K. wskazuje, że najważniejsze są przychody. „I tu musi iść główne natarcie, bo jak wytniemy koszty max, a nie zwiększymy przychodów, to i tak nic to nie da względem potrzeb. Damy radę. Bardzo mi się podoba Twoje podejście i to, co teraz robisz, tak działamy. Masz moje pełne poparcie i działamy razem we dwoje” – pisze. Bańka pękła w kwietniu 2018 r., a afera rozlała się po całym rynku. Nowy zarząd spółki zleca audyt śledczy. Ustalenia pokazują, że wyparowało z niej ok. 2 mld zł. Z niezaudytowanych sprawozdań finansowych wynika, że w 2017 r. GetBack zanotował ok. 1,3 mld zł straty, a w I półroczu 2018 r. – 1,1 mld zł.

Dowody są, ale jaka szkoda

Obligatariusze mogą na razie liczyć, że odzyskają ok. 1/3 pieniędzy, za jakie kupili papiery dłużne spółki. Większy problem mają akcjonariusze, którzy – jak wiele wskazuje – kupili akcje na podstawie sfałszowanych liczb. – Każdy, kto wprowadza do świadomości inwestorów nieprawdziwą informację o jakimkolwiek podmiocie gospodarczym – przy założeniu, że robi to świadomie, i wie, że rozprzestrzeniana informacja jest nieprawdziwa – popełnia przestępstwo manipulacji na rynku finansowym. Jeżeli działał w zamiarze doprowadzenia innej osoby do niekorzystnego rozporządzenia mieniem, spełnione są także znamiona przestępstwa oszustwa – mówi DGP adwokat Piotr Zemła z kancelarii KOLS.

Wiadomości wymieniane pomiędzy S. i K. mogą być takim dowodem. Jednak aby dochodzić swoich praw, akcjonariusze muszą wykazać szkodę, a to trudne, bo notowania GetBacku są zawieszone. – W polskim prawie nie było precedensu, który pozwoliłby oszacować szkodę w przypadku, gdy spółka jest notowana, ale obrót jej akcjami zawieszony. Są ogólne przepisy kodeksu cywilnego, na podstawie których można argumentować, że do szkody doprowadził zarząd spółki. Jednak pojawia się natychmiast problem winy, który rozwiąże się dopiero w przyszłości, gdy prokurator skieruje akt oskarżenia do sądu, a ten wyda wyrok – podkreśla Wojciech Kapica z kancelarii SMM Legal.

Liczba poszkodowanych obligatariuszy przekracza 9 tys., a licząc z akcjonariuszami i innymi wierzycielami – 20 tys. osób. – Na podstawie art. 98 ustawy o ofercie publicznej można próbować dochodzić roszczeń od podmiotów, osób zobowiązanych do przygotowania oferty publicznej, czyli np. samej spółki, podmiotów prowadzących zapisy na jej akcje czy audytora. Tylko aby to było skuteczne, należy dowieść, że podmioty te wiedziały o nieprawidłowościach, a audytor dopuścił się rażącego zaniedbania – zwraca uwagę Kapica. W DGP pisaliśmy już, że GetBack rozważa pozew przeciwko firmie Deloitte, która w ostatnich latach prowadziła rewizję ksiąg spółki.

Wiele zarzutów pada też pod adresem nadzoru. KNF odrzuca je i wskazuje, że sprawdza prospekty tylko pod względem formalnym. – Prospekt emisyjny zatwierdzał KNF, ale nadzór bazuje na dokumentach przedstawionych przez emitenta i nie ma specjalnych uprawnień do weryfikacji tego, co jest w księgach. Po to są opinie biegłego rewidenta – mówi Wojciech Kapica. – Drogę do dochodzenia w przyszłości roszczeń otwiera zakończenie postępowania karnego i udowodnienie czyjejś winy. Dopiero po tym pojawia się możliwość skutecznego dochodzenia zadośćuczynienia na drodze cywilnej. Oczywiście bez zakończenia procesu karnego jest to również możliwe, ale znacznie trudniejsze – dodaje.

>>> Czytaj też: Zatrzymani w sprawie GetBacku nie trafili do aresztu