Brokerzy ubezpieczeniowi żartują, że polisa ubezpieczeniowa dla menedżera często jest tańsza niż polisa chroniąca limuzynę prezesa. Dlaczego więc nie ubezpieczyć osób kierujących firmami, skoro stąpają oni po polu minowym? Na głowie mają majątki warte miliardy, wymagających oraz kapryśnych właścicieli, a przed sobą zadania do zrealizowania, które niosą tyle samo szans, ile zagrożeń. Giełda do dziś leczy kaca po decyzjach prezes Barbary Lundberg, która przed kilku laty chciała zrobić z Elektrimu giganta telekomunikacyjnego. Widmo jej kosztownej porażki prześladuje inwestorów, którzy na papierach spółki stracili krocie. – Przykrych zdarzeń nigdy nie da się wyeliminować, ale ich konsekwencje można ograniczyć. Temu służą ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej członków zarządów, czyli polisy D&O (directors and officers) – mówi nam Aleksander Chmiel z firmy STBU.
W Polsce mało popularne, ale dzięki nim niejeden menedżer zachował zdrowie i majątek. O ich skuteczności przekonał się m.in. zarząd Huty Szopienice. W tej branży od zakupu surowców do sprzedaży gotowych wyrobów mijają tygodnie, podczas których wahania kursów walut mogą zniwelować opłacalność inwestycji. Tak stało się w 2008 roku – złoty gwałtownie stracił na wartości i hucie groziła utrata ok. 50 mln zł. Na szczęście miała polisę: straty pokryło towarzystwo ubezpieczeniowe, które na dodatek zredukowało roszczenia dłużników do 15 mln zł. Zarząd spółki nie został w żaden sposób poszkodowany, a zakład – nie licząc kosztów wykupienia polisy – wyszedł na zero.
Zdaniem ekspertów ten przykład dowodzi, że inwestycja w polisę D&O może się firmie i jej właścicielom zwrócić. Ale opłaca się także samym menedżerom. Zgodnie z prawem członkowie zarządów i rad nadzorczych spółek kapitałowych odpowiadają swoim majątkiem za decyzje, które doprowadziły do strat zarządzane przez nich firmy. – Polskie prawo jest pod tym względem bardzo rygorystyczne, o wiele bardziej niż we Francji – mówi Bertrand Le Guern, szef giełdowego Petrolinvestu. W jego opinii taka polisa daje dodatkowy komfort pracy. – Tu chodzi o zdjęcie odpowiedzialności za nieświadome błędy, które mają daleko idące skutki finansowe dla firmy, bo jeśli prezes czy członek rady nadzorczej działa niezgodnie ze statutem lub łamie prawo, to i tak poniesie konsekwencje – dodaje. On sam nie ma na razie takiego ubezpieczenia, bo jak twierdzi – spółka jeszcze go nie potrzebuje. Jednak pomyśli o tym, gdy firma z etapu poszukiwań surowców przejdzie do ich wydobycia, bo wtedy „o błędy w zarządzaniu znacznie łatwiej”.
Polscy menedżerowie na razie rzadko pytają o polisy D&O podczas negocjacji z potencjalnym pracodawcą, co – według badań firmy Towers Perrin – jest standardem na Zachodzie. – U nas problemem jest zderzenie z ogólną opinią o ubezpieczeniu. Często słyszę komentarze: nie dość, że kradną, jeszcze się ubezpieczają. A przecież polisa ma chronić akcjonariuszy oraz spółkę – podkreśla Chmiel.
Reklama
Na ten temat dużo mógłby powiedzieć Zbigniew Jakubas. Tyle szczęścia co Huta Szopienice nie miała jego firma Feroco: w tym przypadku straty sięgnęły 150 mln zł. Z tego powodu spółka cały czas sądzi się ze swoim byłym dyrektorem finansowym, któremu zarzuca niedopełnienie obowiązków. Z relacji Jakubasa wynika, że zarząd wykupił kilka lat wcześniej polisę, która wygasła latem 2008 roku. Dyrektor finansowy miał zapomnieć o jej odnowieniu i gdy w grudniu pojawiły się straty, firma nie była już chroniona.
Takich przypadków tylko w feralnym dla gospodarki 2008 roku było bez liku. Nie tylko w Polsce. Raport S&P ukazuje wzrost roszczeń z tytułu odpowiedzialności kadry kierowniczej. U jego podłoża leżał brak stabilności ekonomicznej wywołany przez załamanie amerykańskiej gospodarki. W początkowej fazie kryzysu tylko w USA liczba spraw sądowych od czerwca 2007 r. do czerwca 2008 r. skoczyła do 217, w porównaniu ze 119 w roku poprzednim. Natychmiast zareagowali ubezpieczyciele i reasekuratorzy D&O, którzy podnieśli ceny.
Brokerzy do tej pory narzekają na to, że opinia na rynku o kosztach polis jest przesadzona. – A spokój działania spółki można kupić za stosunkowo niewielkie pieniądze. Pokrywamy szkody do miliona złotych już za roczną składkę 2 tys. zł – mówi Aleksander Chmiel. To oczywiście uproszczona wycena. W praktyce koszt ubezpieczenia zależy od przedmiotu i skali działalności spółki, wysokości sumy gwarancyjnej, struktury właścicielskiej oraz kondycji finansowej firmy. Wiadomo, że przeciętna suma gwarancyjna wynosi 5 – 10 mln zł, choć spotyka się też polisy z sumami na poziomie kilkudziesięciu lub nawet kilkuset milionów złotych. W takim przypadku składka może wynieść nawet 30 tys. zł.
W towarzystwach ubezpieczeniowych można ubezpieczyć w zasadzie każdy obszar, za który odpowiada menedżer. I nie dotyczy to tylko szkód, jakie może wyrządzić spółce, ale też wszelkie dodatkowe koszty.
Brokerzy podkreślają, że bardzo istotne są oferowane w ramach ubezpieczenia D&O koszty pomocy prawnej w związku z obroną przed niezasadnym roszczeniem. Ale też koszty działań, których celem jest odzyskanie dobrego imienia menedżera bezzasadnie oskarżonemu o naruszenie obowiązków. – Przede wszystkim staramy się obronić członka zarządu przed zarzutami. Pierwsze, co się płaci z ubezpieczenia, to koszty obrony, które idą często w dziesiątki, a nawet setki tysięcy złotych. W bardzo wielu przypadkach udaje nam się pokazać stronie roszczącej, że członek zarządu dołożył wszelkiej staranności i nie ma jego winy w konkretnej szkodzie – wyjaśnia Chmiel. Dodaje, że nawet przy zarzutach świadomego wyrządzenia szkody ubezpieczyciel opłaca koszty obrony do chwili wydania prawomocnego wyroku.
– Jedyne, czego nie możemy ubezpieczyć, to szkoda z winy umyślnej. Nie ubezpieczamy też wstecz – mówi Chmiel. Przy okazji wspomina zatrzęsienie zgłoszeń w 2008 roku, gdy wybuchła afera z opcjami walutowymi. Wtedy niemal wszyscy właściciele pogrążonych nimi spółek chcieli ratować się polisami. Ci, którzy ich nie mieli, z zazdrością patrzyli na tych, którzy zawczasu pomyśleli o ubezpieczeniu.
Od tego też czasu rynek D&O nabrał tempa. Obecnie co miesiąc do firm ubezpieczeniowych trafiają setki zainteresowanych. Jednak nie przekłada się to na kontrakty. Nowych umów podpisuje się co miesiąc góra kilkadziesiąt. Z danych zebranych od ubezpieczycieli wynika, że roczne składki z tego tytułu to kilkadziesiąt milionów złotych. Tymczasem składki ogółem zbierane co roku przez ubezpieczycieli majątkowych przekraczają 20 mld zł. Dzieje się tak, bo tylko menedżerowie wysokiego szczebla w największych krajowych spółkach giełdowych lub przedstawicielstwach korporacji międzynarodowych mają wykupywane polisy D&O.
Czy to oznacza, że nasza kadra kierownicza potrafi zarządzać tak dobrze, że nie potrzebuje zabezpieczeń? Wręcz przeciwnie – twierdzą ubezpieczyciele i namawiają do zwiększenia zakupów tego produktu także mniejsze przedsiębiorstwa. Kuszą także ubezpieczeniami szkód już od 100 tys. zł. Przed dziesięciu laty trudno było pomyśleć, by ktokolwiek wnosił do sądu sprawy przeciwko zarządom spółek. Teraz – wzorem Zachodu – nauczyliśmy się pociągać do odpowiedzialności menedżerów, którzy popełnili ewidentne błędy.