W ciągu roku klasyczne auta zdrożały przeciętnie o 6,5%, a kolekcjonerskie butelki „szkockiej” aż o 18,5% - wynika ze statystyk portali HAGI i Rare Whisky 101. Takie wyniki rozbudzają chciwość inwestorów – szczególnie jeśli bankowe lokaty z trudem pokonują inflację.

Co warto podkreślić, niezmiennie klasyczne inwestycje – akcje, obligacje, nieruchomości czy złoto – pozostają w centrum zainteresowania przeciętnego inwestora (pisaliśmy o nich więcej 5 października w materiale pt. „5 sposobów na emeryturę „na własną rękę”). Nie zmienia to jednak faktu, że alternatywne sposoby lokowania kapitału zyskują na popularności – szczególnie kusząc potencjalnymi zyskami w otoczeniu niskich stóp procentowych. Wiele źródeł podkreśla też, że inwestycje alternatywne (znaczki pocztowe, stare samochody czy trunki) nie tanieją, gdy na rynek giełdowy przychodzi bessa, czyli są antycykliczne. W ostatnich latach takie przypadki się zdarzały, ale nie jest to reguła. Z drugiej strony minusem inwestycji alternatywnych jest to, że moda na nie także może przeminąć, a wtedy kupione przez inwestorów przedmioty mogą okazać się znacznie mniej warte lub nawet bezwartościowe. Jak zawsze niezbędne są więc rozwaga, wiedza i ostrożność.

Polska motoryzacja w cenie

Jak wcześniej wspomniano wyraźnie zdrożały w ostatnim czasie auta klasyczne – o 6,5% w ciągu roku – wynika z indeksu HAGI TOP. Przygotowuje go firma Historic Automobile Group International, która popularyzuje wiedzę o autach klasycznych i zmianach ich cen. Indeks HAGI TOP ma za zadanie badanie cen transakcyjnych najrzadszych klasycznych aut zbudowanych na przestrzeni całej historii motoryzacji. Znajdziemy w nim zarówno samochody zbudowane przed wojną jak i w XXI wieku. Rodzimy rynek aut klasycznych nie dorównuje zachodnioeuropejskim, co nie znaczy, że Polakom obce jest lokowanie pieniędzy na tym rynku. Co więcej, zainteresowaniem cieszą się nie tylko stare Mercedesy, Ferrari, Porsche czy Jaguary, ale mamy też rynek rodzimych ikon motoryzacji.

Reklama

Trzeba mieć przy tym świadomość, że utrzymanie auta w nienagannej kondycji sporo kosztuje. W przypadku ikon PRL-u istnieje poważne zagrożenie, że ewentualny wzrost wartości czterech kółek może nie pokryć wspomnianych kosztów. Ten trzeba szacować na kilka-kilkanaście tysięcy złotych rocznie. Spójrzmy więc na konkretny przykład. W pierwszej dekadzie XXI wieku „duży fiat” w dobrym stanie kosztował około 2-3 tys. zł, a egzemplarze zaniedbane wyceniane były na zaledwie kilkaset złotych. Podobnie było z „małymi fiatami”. Aut tych jest jednak coraz mniej, a sentyment na nie wraca. Efekt jest taki, że ceny za auta w idealnym stanie przyprawiają o zawrót głowy. Zdarza się, że sprzedający żądają za nie 30-50 tys. złotych i więcej. Głośny był przypadek ponad 30-letniego malucha, który „mieszkał” na piętrze domu jednorodzinnego. Właściciel wycenił go na 65 tys. złotych.

Potężne zyski na komiksach

Imponujące są też wzrosty cen komiksów. Ikoną jest tu pierwsze wydanie Action Comics z 1938 roku. 79 lat temu kosztowało ono 10 centów. Dziś za egzemplarz w idealnym stanie trzeba zapłacić nawet 3,2 mln dolarów – jest to najwyższa w historii cena zapłacona za komiks. To oznacza, że ten egzemplarz co roku drożał przeciętnie o ponad 24% i działo się tak przez prawie 8 dekad. Kolejne numery z tej serii nie są już aż tak drogie. Maksymalną cena jaką osiągnął piąty numer było „zaledwie” 7,5 tys. dolarów. Uśredniając wzrosty cen dla pierwszych 10 numerów tej serii osiągamy wynik na poziomie ponad 18%. Aż o tyle przeciętnie drożały co roku te komiksy.

Na rodzimym rynku próżno szukać takich spektakularnych przykładów. Niemniej poważne ceny osiągają komiksy wydawane w okresie PRL. W 2016 roku głośny był na przykład wynik licytacji, w wyniku której plansza komiksowa z 1971 roku z Tytusa, Romka i A’Tomka sprzedana została za 20,6 tys. zł. Drogie są też dziś komiksy z serii Kapitan Kloss, Kapitan Żbik czy Kajko i Kokosz. Oczywiście takie ceny osiągają tylko komiksy prawdziwie unikatowe – najlepiej niepublikowane i w idealnym stanie.

Krocie za marzenia z dzieciństwa

Podobne przypadki – szalonych wzrostów cen – znaleźć można w przypadku zabawek z dzieciństwa. Nawet jednak Barbie, „resoraki” czy figurki bohaterów z młodych lat nie osiągają milionowych wycen. Prawdziwe unikaty kosztują przeważnie nie więcej niż 100-300 tysięcy dolarów, co i tak jest kwotą przyprawiającą o zawrót głowy. Spójrzmy jednak na bardziej przyziemne przypadki. Figurka płatnego zabójcy (Boba Fetta), którą wprowadzono do sprzedaży w 1997 roku przy okazji premiery filmu Gwiezdne Wojny: Imperium Kontratakuje, została w 2015 roku sprzedana za 18 tysięcy funtów. Taką cenę osiągnęła zabawka w oryginalnym nieotwieranym pudełku. Jak informuje portal Daily Mail w 1980 roku w sklepie figurkę tę można było kupić za 1,5 funta. Kto mógł jednak wtedy przewidzieć jakim hitem i ikoną popkultury zostanie seria Gwiezdnych Wojen?

To jest też największy problem z alternatywnymi inwestycjami. Jest to po prostu bardzo ryzykowny sposób na pomnażanie kapitału. Jeśli łatwo byłoby wytypować rzeczy, które dziś są relatywnie tanie, a za lat kilkadziesiąt będą warte majątek, to nie oszukujmy się – wszyscy by je kupowali i za kilkadziesiąt lat podaż byłaby wciąż wyższa niż popyt. Rynek, na którym chcemy działać musimy znać jak własną kieszeń, mieć tzw. „nosa” i szczyptę szczęścia. W przeciwnym przypadku pieniądze stracimy lub przynajmniej nie zarobimy zbyt wiele. Gwarancji zysku nie daje też zakup przedmiotów, które dziś są pożądanymi unikatami. Nawet zakup komiksu wycenianego dziś na setki tysięcy czy miliony dolarów nie daje gwarancji zysku, bo moda może minąć.

Wysoki procent zaklęty w szkle

I tak na przykład w modzie jest obecnie lokowanie kapitału w kolekcjonerskich egzemplarzach szkockich trunków. Jak informuje portal Rare Whisky sto najbardziej pożądanych butelek zdrożało w ostatnim roku o 18,5%. Od początku publikacji indeksu badającego zmiany ich cen (koniec 2008 r.) zanotowano już prawie 400-proc. wzrost.
W tym wypadku największą popularnością cieszą się oczywiście także butelki unikalne. Ważny jest więc wiek trunku, jego jakość i długość okresu, przez który leżakował. Dobrze gdy jest to seria limitowana, a jeszcze lepiej gdy gorzelnia, w której powstał dany destylat, zamknęła już swe podwoje.

Moda zmienną jest

Skoro o modzie mowa, to warto dla przestrogi przytoczyć przykład całkiem niedawny – tym bardziej ciekawy, że z rodzimego podwórka. Dokładnie 10 lat temu boom przeżywał rynek współczesnych monet kolekcjonerskich i obiegowych emitowanych przez NBP. Regularnie – w dniach kolejnych emisji - przed oddziałami banku centralnego ustawiały się kolejki osób chcących kupić nowe monety, które często z kilkukrotnym przebiciem sprzedawano z pomocą portali aukcyjnych. W tym samym czasie mocno drożały też inne monety emitowane po denominacji.
Doskonałym przykładem jest moneta obiegowa o nominalne 2 złote wyemitowana przez NBP w 1996 roku, a upamiętniająca Zygmunta II Augusta. W 2007 roku jej cena wzrosła nawet do ponad 1000 złotych (500 razy więcej niż cena emisyjna). Szał na monety emitowane przez NBP osiągnął jednak szczyt na przełomie 2007/08. Potem zainteresowanie malało wraz z cenami. Trudno powiedzieć czy powodem był kryzys finansowy, czy fakt, że NBP widząc potężne zainteresowanie emitowanymi monetami, po prostu zwiększał ich nakłady (podaż). Teraz za dwuzłotówkę Zygmunta Augusta trzeba zapłacić mniej więcej 300-400 złotych, co i tak oznacza mocne przebicie ponad cenę emisyjną, ale również sporą stratę dla kogoś kto kupił „na górce”. Oczywiście trzeba dodać, że w 1996 roku dwuzłotówkę z Zygmuntem można było po prostu dostać zostawiając w kasie NBP zwykłe 2 złote. Gdyby tego było mało, każdy mógł wymienić dowolną kwotę na okolicznościowe monety.

Autor: Bartosz Turek, analityk Open Finance