Bańka spekulacyjna nie powstaje jednej nocy. Rośnie przez dłuższy czas, wybucha jednak momentalnie. A że mieliśmy z nią do czynienia, dowiadujemy się już po fakcie.
– Teraz ekonomiści będą musieli się nauczyć więcej o ludzkim zachowaniu, poznać mechanizmy tworzenia się baniek spekulacyjnych – przyznał niedawno z rozbrajającą szczerością szef Rezerwy Federalnej Ben Bernanke. I zaraz potem zatwierdził dodruk pieniędzy na astronomiczną kwotę 600 mld dol., co spowoduje pęcznienie kolejnych baniek. Czekają nas więc lata ataków euforii i paniki, masowej spekulacji banków inwestycyjnych, rekinów finansjery i podążających za nimi tłumów. Historię kapitalizmu znaczą rosnące bąble spekulacyjne i następujące po nich krachy, ale tak dużo łatwego i taniego pieniądza w światowej gospodarce nie było jeszcze nigdy. Zaczyna się wielka gra. W końcu pieniądz nie śpi i musi pracować.
– Drukowanie pieniędzy i ich pompowanie w gospodarkę, kiedy panuje duża niepewność co do przyszłości, powoduje, że znaczna ich część trafi na rynek aktywów – ocenia współzałożyciel i wieloletni prezes warszawskiej giełdy Wiesław Rozłucki. Dlaczego tak się dzieje? W czasie kryzysu dominuje strach przed długofalowymi inwestycjami, szczególnie w majątek trwały, bo mogą się nie zwrócić. Za dodatkowe pieniądze kupuje się więc na krótko np. akcje i czeka, co dalej będzie. Ich ceny rosną, więc inwestuje się w nie jeszcze więcej. Tak właśnie powstaje bańka.

>>> Czytaj też: Kiedy pęknie bańka spekulacyjna w Chinach?

Reklama
Nietrudno wskazać potencjalne bąble. Problem w tym, że nie można określić, kiedy pękną i czy w ogóle pękną. – Od kilku lat mówi się o Chinach. Ale choć ceny akcji czy nieruchomości rosną tam bardzo szybko, gospodarka równie szybko się rozwija i ma jeszcze ogromne rezerwy. I bądź tu mądry – mówi prezes Rozłucki.

Pułapka, która długo wciąga

Najgroźniejsze jest to, że bąble spekulacyjne mogą się utrzymywać bardzo długo, choć panuje powszechne przekonanie, że ceny są zdecydowanie za wysokie. Mamy na to liczne dowody, choćby obecna gorączka złota, która trwa już kilka lat. Tak długo, że nawet portal Goldbubble, na którym były zbierane świadectwa zbliżającego się pęknięcia tej bańki, zawiesił działalność, gdyż jego twórca sam zwątpił w trafność swoich prognoz.
Japonia miała bąbel na rynku obligacji przez dwie dekady. Przez wiele lat, do krachu w 1989 r., utrzymywały się też astronomiczne ceny na japońskim rynku nieruchomości. Doszło do tego, że 350 hektarów, na których położony jest Pałac Cesarski w Tokio, było warte tyle, ile ziemia w kilku stanach USA. Już w 2002 r. szef Center for Economic and Policy Research Dean Baker ostrzegał przed największą bańką spekulacyjną w historii, czyli szalonym wzrostem cen domów. Jednak krach nastąpił dopiero 5 lat później.
Pompowanie bańki trwa tak długo, że inwestorzy zaczynają czuć się pewnie i licząc na jeszcze większe zyski, inwestują na kredyt. Zwykle tuż przed krachem dochodzi do krótkiego, gwałtownego przyspieszenia wzrostu cen. Zgodnie z definicją spekulacyjne bańki tworzą się, kiedy ceny rynkowe towarów lub aktywów są znacznie wyższe od rzeczywistej wartości. Tylko jak ją ocenić? W przypadku giełd takie wskaźniki jak cena/zysk zawodzą, bo ceny dyskontują przyszłość, a rynki ulegają nastrojom. Amerykanie mają wskazówkę: „Jeśli taksówkarz radzi ci, w jakie akcje inwestować, pora je sprzedawać”.
Prezes Rozłucki osobiście przekonał się, że to dobra rada. Gdy pod koniec lat 90. w USA jechał na lotnisko, taksówkarz natychmiast zaczął opowiadać o swojej inwestycji w spółkę Citicrop. Chodziło mu zapewne o Citicorp. – Podejrzewam, że ten świeży inwestor nawet nie wiedział, iż to bankowy gigant – wspomina Rozłucki. Wszystko się zgadzało. To był czas hossy na giełdach, do której przylgnęło potem określenie „bańka internetowa” (dotcom bubble). Gorączka nie ominęła warszawskiego parkietu. Radomski Ariel jeszcze w połowie lat 80. był jednym z pięciu największych producentów obuwia w naszym kraju. Kiedy Polskę zalała fala cztery razy tańszego obuwia z Chin i Wietnamu, prezes i główny udziałowiec firmy Józef Jędrzejczyk zmienił działalność na internetową. Na wieść o tym kurs akcji spółki wzrósł kilkanaście razy. To i tak niewiele. W tym czasie takie spółki jak Xcelera.com na giełdzie nowojorskiej drożały kilkaset razy.
Bańki tworzą się często, gdy powszechnie mówi się o przełomie technologicznym czy wynalazku, który przyniesie wielkie zyski w przyszłości. Tak było, gdy wprowadzano kolej żelazną, radio czy komputery osobiste. Obiektem szalonej spekulacji co pewien czas stają się nieruchomości. W Polsce kilka lat temu każdy, kto miał atrakcyjną działkę, chciał być deweloperem. Planował budowę tysięcy mieszkań i już liczył zyski. Ludzie kupowali mieszkania na etapie dziury w ziemi.
Często inwestorzy liczą się z tym, że są już blisko cenowej górki, ale mają nadzieję na sprzedaż w ostatniej chwili przed krachem. – To jak na zabawie w sali tanecznej. Boję się, że jak zgaśnie światło, będzie tumult i mnie stratują. Zaczynam więc tańczyć blisko wyjścia. Tylko że inni myślą dokładnie tak samo i gdy dochodzi do paniki, ciężko się wydostać – mówi Rozłucki.
Niektórzy ekonomiści tłumaczą to teorią większego głupca: bańkę napędzają nadmiernie optymistyczni gracze, czyli właśnie głupcy, którzy sprzedają swoje aktywa powyżej ich realnej ceny jeszcze większym głupcom. Bańka pęka, gdy ten ostatni okazuje się największym głupcem, od którego nikt już nie chce niczego odkupić.
Na miano największego głupca zasłużył nawet sam Isaac Newton. Kiedy w 1720 r. zarobił 7 tys. funtów na akcjach Kompanii Mórz Południowych podczas jednej z najgłośniejszych baniek spekulacyjnych w historii, sprzedał papiery, słusznie zakładając, że krach się zbliża. Gdy jednak balon dalej pęczniał, słynny fizyk złamał się i znów kupił akcje. Kiedy doszło do krachu, nie zdążył uciec, tracąc trzykrotność wcześniejszego zarobku. Po fakcie skwitował to następująco: „Można przewidzieć ruch gwiazd, ale nie szaleństwo ludzi”.

Apetyt na ryzyko

– Polacy mają większy apetyt na ryzyko, niż wynosi przeciętna w Europie. Jednak pod tym względem górują nad nami przedsiębiorczy Amerykanie czy Chińczycy, którzy mają hazard we krwi. W październiku 1992 r., gdy w Szanghaju i Shenzen startowały pierwsze giełdy w Chinach, doszło do ulicznych rozruchów. Zabrakło formularzy na subskrypcję akcji. Taki był popyt – mówi prezes Rozłucki.
Zdaniem Joanny Heidtman, psychologa biznesu, niebezpieczne jest to, że jesteśmy ekonomicznymi półanalfabetami, mamy słabe przygotowanie z zarządzania finansami. Przy decyzjach inwestycyjnych rzadziej kierujemy się rozsądkiem i kalkulacją, a częściej np. opinią znajomych czy wpisem na forum internetowym. Więcej czasu zajmuje nam przygotowanie się do zakupu telewizora niż akcji.

>>> Polecamy: Obligacje zadłużonych państw - kolejna bańka spekulacyjna?

Akwariowa złota rybka ma tylko trzysekundową pamięć i dlatego jest skazana na ciągłe powielanie własnych błędów. A inwestorzy? – Ewolucyjnie ludzie są przystosowani do tego, by szybko zapominać o porażkach. Ma to nas mobilizować do podjęcia kolejnych wyzwań, ale w przypadku finansów ten sam mechanizm wiedzie do ponawiania kosztownych błędów. Tylko część poszkodowanych wyciąga wnioski, nabiera pokory, a nierzadko zmienia nawet spojrzenie na życie – dodaje Heidtman.
Wszystko zależy od osobowości. Typy analityczne, refleksyjne, nastawione raczej na przeszłość pamiętają długo i stają się ostrożne, natomiast ci określani mianem inspiratorów działają szybko, zapalają się do tego, co nowe, ale o porażkach zapominają niemal natychmiast i podejmują kolejne inwestycje. Z różnym skutkiem.
Euforii ulegają nie tylko inwestorzy. W Stanach żartowano, że w czasach hossy na rynku nieruchomości bankierzy dawali kredyty na zakup domu wszystkim, którym bił puls. W Polsce podczas ostatniej fali hossy w latach 2006 – 2007, gdy do banku przychodziła staruszka, pracownica namawiała ją na fundusz akcji małych spółek japońskich.
Swoją rolę odgrywa myślenie stadne. Większość maklerów jest nagradzana na podstawie wyników porównywalnych z tym, co osiągają ich koledzy. – Sytuację deformuje jeszcze brak osobistej odpowiedzialności ryzykujących nie swoim kapitałem. No i zawsze pojawia się ta sama wiara: tym razem to nie żadna bańka, tylko stabilny wzrost, który potrwa bardzo długo – powiedział nam Leigh Skene, kanadyjski ekonomista i bankowiec, autor książek na temat historii cykli koniunkturalnych.

Jak przekłuć bańkę

Czy w sytuacji gdy już nawet bankierów i maklerów ogarnęła euforia, nie powinny interweniować rządy, władze giełd, banki centralne? Niekiedy tak czynią. W 1979 r. cena srebra skoczyła do rekordowego poziomu 50 dol. za uncję za sprawą spekulacji potentatów naftowych z USA, braci Hunt. Banki przeprowadziły jednak kontrakcję, wyprzedając swoje rezerwy i zbijając cenę do kilkunastu, a potem nawet do kilku dolarów. Grający na zwyżkę notowań bracia Hunt stracili 3 mld dol.
Obecnie Chiny bezskutecznie próbują zatrzymać narastanie bańki na rynku nieruchomości. Rząd wprowadził podatek od mieszkań sprzedawanych w czasie do pięciu lat od daty ich nabycia, nakazuje też bankom gromadzenie większych rezerw na kredyty.
Zdaniem Deana Backera w zasadzie nie można zapobiec powstaniu bańki, lecz są szanse, by nie dopuścić do jej pęknięcia. Były szef Rezerwy Federalnej Allan Greenspan był przeciwnikiem interwencji. Mawiał, że nigdy nie wiemy, czy ceny są właśnie zbyt wysokie. Teraz przyznaje: – Odkryłem dziurę w mojej ideologii. Nie wiem jeszcze, jak jest ona duża i trwała, ale czuję się z tym fatalnie.
– Kiedy banki centralne widzą, że pieniądz stał się zbyt łatwy, tani, a ludzie szturmują banki po kredyt, powinny przykręcać śrubę, podnosząc stopy procentowe czy zwiększając wymogi odnośnie do kapitału własnego banków – mówi Backer.
Utrzymywanie niskich stóp procentowych przez Fed doprowadziło do napompowania bańki internetowej, a kilka lat temu na rynku nieruchomości w USA, Wielkiej Brytanii czy Hiszpanii. Pęknięcie tego balonu zakończyło się krachem systemu bankowego, kiedy kredyty straciły pokrycie w cenach domów. Doprowadziło to do największej od 80 lat światowej recesji.
Trzeba jednak mieć dużo odwagi, by podczas boomu, gdy chmur nie widać, powiedzieć: ograniczamy akcję kredytową. Natychmiast politycy zaczynają krzyczeć, że to duszenie przedsiębiorczości. Np. Leszka Balcerowicza atakowano w 2000 r., że nadmiernie schłodził gospodarkę. Prezesowi Rozłuckiemu dostało się za samo ostrzeganie. Kiedy w maju 1993 r. w ciągu miesiąca ceny akcji na warszawskim parkiecie wzrosły o 100 proc., zaczął alarmować, że grożą nam bańka spekulacyjna i krach. Wtedy ostro krytykowano go ze wszystkich stron, twierdząc, że nie jest jego rolą wypowiadanie się na temat poziomów kursów. Musiał tłumaczyć się przed radą nadzorczą giełdy i Komisją Nadzoru Finansowego. Potem przez kilka miesięcy wartość akcji urosła jeszcze kilkakrotnie (łącznie w ciągu roku dwudziestokrotnie). Gdy bańka pękła, jedni pytali, dlaczego nikt nas nie ostrzegał, inni zaś winili ostrzegających, że to ich krakanie spowodowało katastrofę. To typowa reakcja psychologiczna u inwestorów. – Obawiałem się wtedy poważnie, że dojdzie do rozruchów. Byliśmy w stałym kontakcie z policją. Pojawiły się nawet głosy, by zamknąć giełdę na kilka miesięcy – wspomina Rozłucki.
Spokojniej było w 2008 r., choćby z racji mniejszej skali, gdy pękła bańka na rynku numizmatów. Wcześniej przed oddziałami NBP ustawiały się długie kolejki, a najpopularniejsze serie monet dawały jeszcze w dniu zakupu kilkaset procent zysku. Srebrna dwudziestozłotówka Szlak bursztynowy, z wtopionym kawałkiem bursztynu, wybita i oferowana w 2001 r. za 57 zł, osiągnęła cenę 3 tys. zł. W przekłuciu tego balonu pomógł NBP, zwiększając emisję monet. Podobną gorączkę w numizmatach przeżyli w końcu lat 80. Amerykanie.
Zdaniem Rozłuckiego trudno wyobrazić sobie świat bez bąbli spekulacyjnych. Inwestowanie to dyskontowanie przyszłości, a i świat jest zmienny, i nasze nastroje. Jeżeli rozsądny i ostrożny człowiek trzyma pieniądze na 5-procentowej lokacie i widzi, że głupi sąsiad zarobił w rok 20 – 30 proc. np. na giełdzie, to prędzej czy później zacznie się łamać i też tam zainwestuje. Ale w co? Na horyzoncie jawi się kilka potencjalnych baniek.
Znany inwestor Jim Rogers dostrzega jedną z nich na rynku obligacji skarbowych, których rentowność w przypadku USA stopniała już do ledwie 1 proc. – Wkrótce czeka je inflacyjny holokaust. To będzie katastrofa – mówi Rogers, zwracając uwagę na potencjalne konsekwencje spadku zainteresowania obligacjami i utraty możliwość finansowania wydatków przez całe państwa. Nie tylko on jest tego zdania. „Gdy zostanie spisana historia gospodarcza ostatnich dziesięcioleci, na pewno będzie mówiła o bańce internetowej z końca lat 90., bańce na rynku nieruchomości na początku XXI w. i bańce na rynku obligacji departamentu skarbu” – napisał Warren Buffett, właściciel funduszu Berkshire Hathaway, w liście do akcjonariuszy. Przez dwa lata do amerykańskich funduszy obligacji napłynęła kwota 550 mld dol.
Gorący kapitał ciągnie też na światowe giełdy, zwłaszcza na rynkach wschodzących. Brazylia, Turcja, Indie czy Indonezja już dawno odrobiły straty z kryzysu, a notowane tam spółki mają średni wskaźnik cena/zysk w granicach 40, czyli kilkukrotnie wyższy niż uznawany przez analityków za racjonalny.
Już od kilku lat mówi się, że złoto jest drogie, a jego cena dalej szybko rośnie. Kruszec podrożał od początku roku o jedną czwartą, przekraczając poziom 1,4 tys. dol. za uncję. Przyczyną nie jest rosnący popyt ze strony żeniących się Hindusów ani europejskich jubilerów, tylko funduszy i drobnych inwestorów. W Polsce zainteresowanie sztabkami z logo Mennicy jest tak duże, że jeszcze niedawno można je było otrzymać z kilkutygodniowym opóźnieniem. Na świecie popyt wzrósł w skali roku o jedną trzecią.
W Niemczech firma TG Gold instaluje nawet setki automatów wyrzucających zamiast puszek sztabki złota. Wiele wskazuje na to, że na żółtym metalu formuje się bańka spekulacyjna. Złoto zyskuje na wartości zwykle wtedy, gdy sytuacja gospodarcza jest niepewna lub dolar słabnie. Tak właśnie dzieje się obecnie. TFI Investors, firma zarządzająca jednym z największych w Polsce funduszy inwestujących w złoto, prognozuje wzrost jego ceny do 2 tys. dol. za uncję w 2012 r. I ostrzega: za 3 – 5 lat na ten rynek napłynie kapitał z rynku obligacji i będziemy mieć do czynienia z bańką spekulacyjną.
Dwa razy szybciej niż złoto drożeje srebro. Tutaj też ceny biją kolejne rekordy.

Chiński bąbel nad bąblami

Najbardziej jednak ekonomiści obawiają się spekulacyjnej gorączki w Chinach, które w czasie kryzysu przejęły na siebie rolę lokomotywy światowej gospodarki. Zagrożone są giełdy i rynek nieruchomości. W 20-milionowym Szanghaju ceny mieszkań skoczyły w ciągu roku o 70 proc. W tym czasie wybudowano tysiące pustych bloków, a nawet całe miasta widma, gdzie się nie mieszka, a tylko kupuje lokum, licząc na dalszy wzrost cen.
Tymczasem wyhamowanie tempa inwestycji w nieruchomości jest trudne, ponieważ nawet 60 proc. chińskiego PKB opiera się na budownictwie. – Dla Chin nieruchomości są jak heroina, której nie mogą sobie odmówić – uważa James Chanos, znany inwestor, jeden z pierwszych, którzy przewidzieli upadek Enronu w 2001 r.
Spekulacyjna bańka dojrzewa też na rynku nieruchomości USA. Po załamaniu się cen domów kilka lat temu teraz zagrożone są nieruchomości komercyjne. Przed falą upadłości firm deweloperskich i lokalnych banków ostrzega Elizabeth Warren, szefowa Congressional Oversight Panel, centrum badawczego powołanego przez amerykański Kongres.
A może rację ma Gordon Gekko, bohater filmu „Wall Street. Pieniądz nie śpi”, który stwierdza, że następna bańka będzie miała kolor zielony? W końcu ogromne pieniądze z pakietu stymulacyjnego Baracka Obamy przeznaczono na wsparcie właśnie tego biznesu. Również w Polsce można się spodziewać zielonej gorączki w sytuacji, gdy Bruksela wymaga, by do 2020 r. 15 proc. naszej produkcji energii pochodziło ze źródeł odnawialnych.
Masowa spekulacja może się pojawić w praktyce na każdym rynku od bawełny po znaczki pocztowe. Zagrożone są takie towary rolne, jak kukurydza, soja czy cukier, w które mogą lokować kapitał także Polacy za pośrednictwem specjalnych funduszy. – Jeśli macie w domu cukiernicę, napełnijcie ją, bo zaraz będzie znacznie drożej – przekonywał niedawno Jim Rogers.
Najszybciej może pęknąć bańka na rynku kakao. Za najwyższym od 1977 r. wzrostem cen nie stoi bynajmniej Willy Wonka ze swoją fabryką czekolady, ale 50-letni Brytyjczyk Anthony Ward. Obserwując słabe zbiory w ostatnich latach, skupił tyle surowca, że można by z niego wyprodukować 5,3 mld czekoladowych batonów. Eksperci spodziewają się, że niedługo będzie chciał upłynnić zapasy i zdyskontować niebotyczne zyski.
Niebezpieczeństwo czyha też na rynku alkoholi. Kilka dni temu butelka Cheval Blanc z 1947 r. pochodząca z Bordeaux została zlicytowana w domu aukcyjnym Christie’s za 304 tys. dol. To najdroższa butelka wina w historii. Cenę można wprawdzie wytłumaczyć pasją kolekcjonerską, ale coś chyba jest jednak nie tak, skoro nawet ceny młodego beaujolais nouveau osiągają zawrotne ceny, zwłaszcza na rynkach azjatyckich.
Trudno się jednak temu dziwić. Kiedy gorący pieniądz krąży wkoło, szukając okazji, drożeć może praktycznie wszystko, formując równocześnie wiele baniek spekulacyjnych. Drukowanie pieniędzy na walkę z kryzysem przez kolejne banki centralne i pobudzanie gospodarek przez utrzymywanie niskich stóp procentowych to tylko dolewanie oliwy do ognia. Choć nie wiemy gdzie, wielka banka spekulacyjna wreszcie wyrośnie i w końcu pęknie z wielkim hukiem.
Pierwsze bańki, czyli cebulki tulipana i człowiek z garbem
Gordon Gekko miał na ścianach w swoim mieszkaniu ryciny przedstawiające pęknięcie najstarszej znanej bańki spekulacyjnej, zwanej tulipanową. Bo też od niej i o 80 lat późniejszej gorączki kompanii Missisipi i mórz południowych wszystko się zaczęło.
Tulipan, dla którego stateczni i racjonalni Holendrzy stracili zmysły w latach 30. XVII w., miał białe płatki z pięknym czerwonym wzorem. Jego cebulki botanik Charles de l’Ecluse przywiózł 40 lat wcześniej z Konstantynopola. W 1637 r. za cebulkę odmiany Semper Augustus płacono w Holandii prawie 10 tys. guldenów, równowartość obecnego miliona dolarów. Można było zań wówczas kupić kamienicę w dobrej dzielnicy Amsterdamu lub całą wieś. Obecnie nabyte na Allegro tulipany można w Polsce dostać w cenie złotówki za sztukę. Wtedy jednak dla cebulek jedni sprzedawali ziemię i inwentarz, inni zaś domy i pałace. Porzucali dotychczasowe zajęcia i brali się do hodowlę tulipanów oraz handlu nimi.
Sprzedawano cebulki, których jeszcze nie wyhodowano, zawierając po horrendalnych cenach pierwsze w historii transakcje typu futures.
Proceder ten nazwano handlem wiatrem. Pojawili się nawet szarlatani obiecujący wyhodowanie czarnych tulipanów. Jeszcze miesiąc przed krachem cena cebulek wzrosła dwudziestokrotnie. Kiedy zabrakło chętnych, rynek załamał się – ceny spadły o 95 proc. Holandia pogrążyła się w długiej depresji gospodarczej.
Zdecydowanie więcej wiadomo o kolejnej wielkiej gorączce spekulacyjnej, która dotknęła w tym samym czasie zrujnowane przez wojny Francję i Wielką Brytanię. Szkot John Law, hazardzista i przyjaciel regenta Francji, stworzył przy jego poparciu Kompanię Missisipi, która miała budować kopalnie srebra i złota w Luizjanie, a potem uzyskała monopol na handel z koloniami. Świetna akcja promocyjna, plotki o niebotycznych zyskach, jakie miała przynieść spółka, doprowadziły do szaleństwa na punkcie akcji kompanii. Przed paryskim biurem przy ulicy Quincampoix ustawiały się po nie kolejki markizów, hrabiów i książąt. Do Paryża przybyły dziesiątki tysięcy bogatych cudzoziemców, rozbijając na ulicach namioty. Do historii przeszedł ubogi garbus Bombarino, który zarobił na kalectwie fortunę, gdy poszła fama, że podpisanie transakcji na jego garbie przynosi szczęście. Cena akcji kompanii wzrosła z 500 do 10 tys. liwrów, a Law, który został generalnym kontrolerem finansów kraju, emitował coraz więcej papierowych pieniędzy, by ludzie mieli za co kupić drożejące akcje. Bańka pęczniała coraz szybciej. Kiedy okazało się, że kompania nie przyniesie spodziewanych zysków, Law fałszował jej wyniki finansowe, a nawet posunął się do fortelu. Ogłosił wśród bezdomnych nabór do pracy w kopalniach w Luizjanie, dał im ubrania i kilofy, a potem zorganizował paradę ulicami Paryża. Nie zamierzał ich jednak wysłać za ocean, rozpędził całe towarzystwo za murami stolicy. Niedoszli górnicy szybko wrócili, co inwestorzy natychmiast zauważyli. Zaczęła się paniczna wyprzedaż akcji, a w mieście wybuchły zamieszki. Tysiące ludzi straciło dorobek życia. Pomysłowy Szkot cudem uniknął śmierci, ale musiał uciekać z kraju.
Monteskiusz skwitował aferę następująco: „Wszyscy, którzy jeszcze sześć tygodni temu byli bogaci, dzisiaj są biedni. John Law wywrócił państwo, jak handlarz ubraniami rękaw”.
W podobne tarapaty wpadli Brytyjczycy. Z kłopotów gospodarczych miała ich wyciągnąć Kompania Mórz Południowych, która otrzymała wyłączność na handel z hiszpańskimi koloniami. Akcje, podobnie jak po drugiej stronie kanału, były rozchwytywane, drożejąc w 1720 r. ośmiokrotnie. Kiedy kierownictwo firmy zaczęło zdawać sobie sprawę z tego, że obiecywane zyski są mirażem, po cichu sprzedało papiery. W tym czasie gorączka rozniosła się na całą gospodarkę. Powstawały kolejne kompanie obiecujące gigantyczne zyski. Na przykład na pniu kupowano akcje spółki reklamującej się jako „zyskowna kompania od nikt nie wie czego”. Chodziło o rzekome ukrycie przed konkurencją genialnego pomysłu na biznes. W czerwcu 1720 r. bańka pękła i ceny akcji Kompanii Mórz Południowych w ciągu roku spadły z 950 na 100 funtów. Krach spowodował ruinę tysięcy ludzi, od drobnych ciułaczy po lordów. „London Gazette”, która na swych łamach zamieszczała spis bankrutów, tym razem nie mogła ich pomieścić. Pieniądze stracił nawet król Jerzy I.