Ta plotka krążyła po rynku od wielu lat, aż wreszcie ktoś o odpowiednio dużym autorytecie w świecie inwestycji odważył się powiedzieć to głośno: strategia „kup i trzymaj” akcje umarła. Tym śmiałkiem był Andrew Lo, profesor finansów w Sloan School of Management, wyższej szkole zarządzania należącej do jednej z najlepszych uczelni na świecie – Massachusetts Institute of Technology.

To był szok dla wielu drobnych inwestorów, którzy wzorując się na mistrzach i wielkich propagatorach długoterminowego inwestowania – do których należą m.in. nieżyjący już Benjamin Graham i John Templeton czy też powoli odchodzący na emeryturę Warren Buffett – zaciskali zęby po spadkach i dokupywali przecenione po raz kolejny papiery firm, mając wciąż przed oczyma wizję spektakularnej hossy i zwielokrotnienia kapitału w najbliższych latach. W komentarzach do wywiadu z Lo wielu wskazywało: przecież Buffett do tej pory nie sprzedał akcji Coca-Coli, które kupił w latach 80. Ba, od tamtej pory stale dokupuje papiery. I ta spółka to nie jest wyjątek, podobnie postępuje z wieloma innymi. Czy „wyrocznia z Omaha”, jak nazywany jest Buffett, może się mylić? Czy to możliwe, że nadeszły zupełnie nowe czasy dla rynku akcji?

Złote czasy akcji nie wrócą

Ci, którzy stawiają powyższe pytania, przez lata inwestowali, mając w pamięci pewne fakty. A te są następujące: średnioroczny zysk z inwestycji w akcje na amerykańskiej giełdzie, licząc od 1926 r., wynosi 11,2 proc., podczas gdy na obligacjach można było zarobić tylko 5,3 proc. Jeden dolar zainwestowany w akcje w 1802 r. miałby dziś wartość ponad 7 mln dol.. Ten, kto włożył w 1988 r. tysiąc dolarów w akcje dużych amerykańskich spółek, 10 lat później wyjął 5,8 tys. dol. Ale Lo nie jest gołosłowny – dowody potwierdzają jego tezę. Stopa zwrotu z inwestycji w indeks S&P500 z ostatnich 5 lat jest ujemna (-12,17 proc.), a stopa zwrotu z 10 lat (28,9 proc.) przestaje istnieć, jeśli weźmiemy pod uwagę inflację. Podobnie jest na polskim rynku. Wodzenie wzrokiem po wykresie S&P500 czy WIG przypomina wyprawę w góry: do 2000 r. była łagodna wspinaczka, od tamtej pory trzeba schodzić w głębokie doliny i wracać w pobliże szczytów.

Reklama

Wchodząc w szczegóły: spośród 20 spółek, które są notowane na warszawskim parkiecie nieprzerwanie od 1994 r., trzymanie papierów tylko dwóch z nich – Banku Zachodniego WBK i BRE Banku – zagwarantowało stopę zwrotu przewyższającą inflację (czyli ponad 250 proc.). Wręcz przerażające dla polskich inwestorów jest to, że aż 12 z tych spółek poważnie straciło na wartości, a pięć z nich potaniało o ponad 90 proc. W krótszym terminie nie jest lepiej. Z analizy portalu StockWatch wynika, że w latach 2006 – 2011 tylko 54 spółki z portfela 225 kupionych w grudniu 2006 r. są na plusie. Aż 186 przyniosło stratę, z tego 140 spółek straciło 50 proc. i więcej. W tym czasie indeks szerokiego rynku zanurkował o 28 proc. – To pokazuje, że przy tak zmiennym rynku jak w ostatnich latach, targanym turbulencjami gospodarczymi, nie działa strategia oparta na kupnie akcji i pozostawieniu ich w portfelu na lata – skomentował portal StockWatch. Czym tłumaczyć tak dużą zmienność w ostatnich kilkunastu latach? – To kombinacja dwóch czynników: upowszechnienia się inwestowania oraz nowoczesnych technologii – wskazuje Andrew Lo. Podkreśla, że wielu sprytnych i odważnych ludzi dokonuje coraz większej liczby transakcji, bo może to robić w łatwy sposób. Siedząc przed komputerem w swoim domu, a nawet przy pomocy smartfona. – Zmienność będzie rosła, wywołując coraz większe kryzysy. Aktywa, które do tej pory uchodziły za mało ryzykowne, takimi się staną. Wkładanie pieniędzy na 10 lat w fundusz i trzymanie w oczekiwaniu na przyzwoitą stopę zwrotu już nigdy nie będzie miało sensu, tak jak miało przez ostatnie 70 lat – stwierdza z całym przekonaniem.

Marc Cox, zarządzający funduszem BGF Emerging Europe w BlackRock, zgadza się z tezą, iż zwiększona zmienność cen to skutek masowego wejścia na rynek drobnych graczy, którzy nie panują nad emocjami. A że się dzieje, pokazują fakty. Popatrzmy na nasze podwórko. Ostatnie dwa lata to dynamiczny rozwój rynku forex w Polsce. Umożliwia on obstawianie zmian notowań indeksów, walut czy surowców. Przy czym inwestorzy zazwyczaj zmuszeni są do grania za takie stawki, które powodują, że już po kilkunastu minutach jest się na plusie lub na minusie co najmniej na kilkadziesiąt złotych. Efekt? Zaledwie 18 proc. spośród około 50 tys. polskich graczy osiągnęło w 2011 r. zysk – wynika z danych Komisji Nadzoru Finansowego. Reszta poniosła straty. Skoro najpewniejsza dotąd strategia „kup i trzymaj” już się nie sprawdza, to w jaki sposób zarabiać? – Trzeba mieć maksymalnie zdywersyfikowany portfel. Kupować waluty, metale szlachetne w formie papierowej i fizycznej, inwestować w niskokosztowe fundusze obligacji. Trzymanie pieniędzy tylko w akcjach to już przeszłość – mówi Andrew Lo. Nieco inaczej doradza inwestorom Cox. – Ucieczką przed dużą zmiennością jest poszukiwanie wartości w poszczególnych spółkach. Powracamy do fundamentalnych zasad inwestowania. Na rozwiniętych rynkach jest to prostsze niż na rozwijających się. Polacy na przykład powinni korzystać w miarę możliwości z porad specjalistów inwestycyjnych. Wszyscy inwestorzy powinni jak ognia unikać crowdy assets, czyli aktywów, które są popularne – mówi. Dodaje, że na rozwiniętych rynkach dodatkowym atutem, który poprawia stopy zwrotu z inwestycji w akcje, są dywidendy.

Dlatego inwestorzy powinni wybierać właśnie takie spółki, które dzielą się regularnie zyskiem z akcjonariuszami. Z kolei aktywne zarządzanie portfelem zaleca Philipp E. Bärtschi, główny strateg banku inwestycyjnego Sarasin. – Można albo okresowo wychodzić z akcji, albo chować się w spółkach lub sektorach, które są w miarę odporne na spadki – zaleca. Symulacje inwestycyjne potwierdzają, że tego rodzaju strategia jest o wiele lepsza od „buy and hold” w czasach dużej zmienności cen akcji. Co prawda, przynosi podobną stopę zwrotu, ale przy o wiele niższym ryzyku. Tak wynika z publikacji dwójki naukowców z Radford University – Stevena Beacha oraz Clarence Rose. Inni teoretycy – Andre Perold (były profesor Uniwersytetu Harvarda) i William Sharpe (laureat Nagrody Nobla z ekonomii z Uniwersytetu Stanforda) – już w pracy z końca lat 80. udowadniali, że na rynku charakteryzującym się dużą zmiennością bardzo skuteczna jest następująca strategia: inwestor kupuje akcje, jeśli ich relatywna wartość spada, a sprzedaje, gdy ich relatywna wartość rośnie – czyli próbuje kupować w dołkach, a sprzedawać na górkach. Kłopot w tym, że strategia, która pokazywana jest przez specjalistów jako alternatywa dla „kup i trzymaj” – czyli generalnie pojmowana strategia aktywnej alokacji – w praktyce jest przez inwestorów wypaczana. Brad Barber i Terrance Odean, ekonomiści z Uniwersytetu Kalifornijskiego, postawili śmiałą tezę, iż spora część in- Strategia zombi westorów przesadza z reakcjami na zmieniającą się sytuację rynkową. Naukowcy stwierdzili, że przez to inwestorzy mają w długim terminie o wiele gorsze stopy zwrotu, niż mogliby mieć, gdyby zawierali nieco mniej transakcji.

Wygrają tylko nieliczni

Ale nie wszyscy specjaliści od rynków finansowych mówią o śmierci strategii „kup i trzymaj”. Wielu z nich uważa, że zapadła ona jedynie w długi letarg. Brian Leung, analityk Bank of America Merril Lynch, radzi zerknąć dokładnie na wykres indeksu S&P500 od 1900 r. – Zobaczymy wtedy, że były w historii cztery dość długie okresy, kiedy strategia ta nie działała (lata 1900 – 1920, 1940 – 1950, 1970 – 1980 i od 2000 do teraz). Ale historia pokazuje też, że za każdym razem powracała ona do łask. Dzięki niej w latach 1920 – 1930, 1950 – 1960 i 1980 – 2000 można było sporo zarobić – podkreśla Leung. Według niego także i teraz tak będzie. Identyczną tezę stawia Thomas Fitzpatrick, główny analityk CitiGroup Capital Markets. – „Kup i trzymaj” zacznie działać znowu od 2016 r. – przewiduje. Podkreśla, że to, co dzieje się na rynkach akcji od 2000 r., najbardziej przypomina sytuację z lat 1966 – 1982. Wtedy 16-letni okres poważnych zawirowań na rynkach był zwiastunem 20 złotych lat dla posiadaczy akcji. Nawet jeśli strategia „kup i trzymaj” powróci do łask, nie oznacza to, że każdy będzie mógł na niej zarobić.

Pozostaje bowiem problem z konsekwentnym stosowaniem jej reguł, co okazuje się dużo łatwiejsze w teorii niż w praktyce. Wystarczy uświadomić sobie, jak rzadko starcza nam samozaparcia, by nie zerwać przed terminem lokaty bankowej czy regularnie wpłacać sumy na polisę inwestycyjną. Dwóch amerykańskich psychologów – Paul K. Presson z Westminster College w stanie Utah i Victor A. Benassi z University of New Hampshire – dowiodło, że zdecydowana większość inwestorów – bez względu na narodowość, zamożność czy rodzaj aktywów– nie potrafi wyzbyć się potrzeby manipulowania swoimi inwestycjami. I bardzo często na tym traci. Wydaje się więc, że nie ma skutecznej recepty na łatwy zarobek na akcjach. Rynek zawsze wynagrodzi przede wszystkim tych nielicznych, którzy będą mieli dużo szczęścia i potrafią trzymać nerwy na wodzy.