Kiedy Jeremy Gardner pierwszy raz płacił za środki czystości cyfrowym kluczem miał 21 lata, duszę na ramieniu i był przekonany, że w każdej chwili mogą go aresztować. Dzisiaj mieszka w słynnym Crypto Castle i należy do najwyższej półki bitcoinerów. Z milionami na koncie.

Możesz być bitcoinerem, ale czy możesz tak naprawdę żyć tylko z bitcoinów? Z kombinacji cyfr, których nie da się dotknąć, włożyć do portfela czy wypłacić z pierwszego lepszego bankomatu?

Na to pytanie próbowało odpowiedzieć m.in. małżeństwo Craigów. W 2013 roku Austin Craig i jego świeżo poślubiona żona Beccy zrezygnowali z gotówki, kart kredytowych i czeków. Postanowili, że przez trzy miesiące będą płacić za wszystko tylko i wyłącznie w bitcoinach. Ich eksperyment „Life on bitcoin” śledziło w mediach społecznościowych w sumie prawie pół miliona internautów. Jedni Craigom kibicowali, inni ich hejtowali twierdząc, że to ściema i tak naprawdę małżeństwo finansuje giełdy kryptowalut i Kościół Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, do którego należą. Za czasów powstawania „Life on bitcoin” Ameryka była bowiem podzielona na fanów bitcoinów, którzy bez problemu przyjmowali w nich płatność za hamburgera czy karnet do pralni oraz na przeciwników wirtualnych monet, jak właściciele stacji benzynowych, którzy na propozycję zapłacenia za paliwo BCT (skrót od bitcoina) reagowali telefonem na policję.

Craigom zdarzało się więc głodować, iść kilkanaście kilometrów z kanistrami, w poszukiwaniu bitcoinowej stacji benzynowej lub tłumaczyć się przed stróżami prawami, że nie należą do sekty, a ich wirtualny środek płatniczy nie jest oszustwem.

Dzisiaj większość Amerykanów (z analizy LendEDU wynika, że ponad 78 proc.) doskonale wie, na czym polega mechanizm bitcoinów oraz jak i kiedy ich używać. W tej grupie jednak aż 48 proc. wciąż nie jest pewna, czy płacenie w bitcoinach tak do końca jest legalne, a 11 proc. jest przekonana, że zarabianie na bitcoinach to pranie brudnych pieniędzy.

Reklama

– Mimo wszystko, nadal 40 proc. społeczeństwa amerykańskiego jest otwarta na możliwość płatności bitcoinami, o ile będzie to dla nich korzystne – podkreśla Michael Brown, analityk ze startupu zajmującego się doradztwem finansowym dla studentów LendEDU.

Na bitcoinach swoje codzienne wydatki, poza Gardnerem i Craigami, opiera m.in. Aaron Hanson, programista z Chicago. Hanson używa kryptowaluty wszędzie, gdzie się da. Za bitcoiny kupuje jedzenie, płaci nimi w restauracjach, za bilety lotnicze. Udało mu się nawet sfinansować bitcoinami podróż poślubną do Afryki.

Chętnych na życie z kryptowalutą, przynajmniej w Ameryce, jest więc coraz więcej. Nie dla wszystkich jednak kryptowaluty wystarczy. Jest bowiem coraz droższa, jej zdobycie coraz trudniejsze, a liczba BCT do roku 2040 ograniczona. Przeczytajcie dlaczego.

>>> Czytaj też: Blockchain. To może być jeszcze większa rewolucja niż internet

Bułka za dwa BCT

Nosi się je prawie normalnie, w portfelu. Tyle, że w wirtualnym. W takim "wallecie" utworzonym za pomocą jednej z aplikacji, zamiast dolarów, euro lub złotówek znajdują się klucze kryptograficzne. Bitcoinowiec płaci za pomocą tych kluczy na podanych adresach bitcoinowych, generowanych z kolei z kluczy publicznych. Dla przeciętnego zjadacza chleba brzmi to jak koszmar, jednak jak zapewniają doświadczeni bitcoinowcy, obracanie nimi to bułka z masłem.

Jak tłumaczą członkowie Polskiego Stowarzyszenia Bitcoin, żeby wiedzieć jak działa kryptowaluta, trzeba nieco poznać technologię blockchain, na której bitcoin się opiera. A blockchain zaczyna się od cyfrowego wpisu mówiącego o tym, iż właściciel danego adresu publicznego (w walutowym życiu nazwalibyśmy go numerem rachunku) o oznaczeniu składającym się z 34 cyfr i liter (np. 1A1zP1eP5QGefi2DMPTfTL5SLmv7DivfNa), wygenerował pierwszych 50 bitcoinów (tzw. genesis block). Każdy następny wpis zaczyna się właśnie od takiego wygenerowania kolejnej transzy i przydzielenia do konkretnego adresu.

Każdy bitcoinowiec może posiadać wiele adresów, a do identyfikacji konkretnej transakcji za każdym razem tworzona jest unikalna kombinacja cyfr i liczb. Transakcje są widoczne w sieci, ale właściciele adresów zachowują pełna anonimowość. Transakcję autoryzują wspomniane już prywatne klucze, przypisane do danego bitcoinowca. Działają na podobieństwo haseł jednorazowych lub smsów dla potwierdzenia danej transakcji w realnym świecie.

9 stycznia 2009 roku to prawdziwy kamień milowy w historii bitcoinów. To właśnie tego dnia został wydobyty tzw. blok 0, czyli blok początkowy, który wraz z innymi składa się na blokchain. A dokładnie rzecz ujmując – zostaje wykopany. Jest to możliwe dzięki tzw. minerom i ich koparkom…

Trudne?

Minerami może być każdy z nas, ale zazwyczaj są osoby z zacięciem informatycznym lub matematycznym, a koparkami ich sprzęt komputerowy, za pomocą którego liczą i potwierdzają kolejne transakcje w sieci. Za każde wydobycie minerzy dostają wynagrodzenie, oczywiście w bitcoinach. Obecnie mniej więcej co 10 minut algorytm rozdziela 12,5 bitcoina pomiędzy wszystkie osoby zaangażowane w wykopywanie.

Początkowo dziennie można było wykopać kilkaset a nawet kilka tysięcy BTC. Trzeba jednak pamiętać, że w początkowym okresie bitcoiny były praktycznie bezwartościowe. Wielu traktowało je jako swojego rodzaju ciekawostkę lub zabawę. W tym czasie wiele bitcoinów zostało utraconych, ponieważ nikt nie dbał o bezpieczeństwo podczas wykopywania. Dopiero dziesięć miesięcy po wykopaniu bloku 0, została oszacowana wartość BTC 1 dolar = 1309 BTC.

Od tego czasu, średnio co 10 minut zostaje otwarty nowy blok, a liczba chętnych do bycia minerami rośnie. Nie jest to jednak najprostszy sposób na zdobycie BTC. Raz, że wymaga specjalistycznego sprzętu, o dużej mocy przerobowej, dwa, że zgodnie z systemem, do roku 2040 może zostać wykopanych zaledwie 21 milionów bitcoinów, tak więc ich liczba jest ograniczona. To dlatego większość osób, które chciałyby zająć się wydobyciem, postanawia po prostu nabyć udziały w już istniejącej bitcoinowej kopalni.

Tak, kopalnie bitcoinowe też już istnieją.

Podsumowując – blockchain bitcoina to trochę taka monetarna księgowość. Zawiera zapisy operacji dla każdej wyemitowanej „monety” bitcoina od chwili jej powstania do chwili obecnej.

No dobrze, a gdzie takie bitcoiny można za przeproszeniem wykopać? Najpowszechniejsze są giełdy kryptowalut. Amerykańskie Bitfinex, Bitstamp, Poloniex oraz Kraken, w Polsce - BitBay, BitMarket, BitMarket24 a także serwis InPay. Jak podkreśla Stowarzyszenie, warto wybierać te, które zdecydowały się poddać środowiskowej samoregulacji i mają certyfikat sygnowany przez Ministerstwo Cyfryzacji i Polskie Stowarzyszenie Bitcoin.

Jak już bitcoiny wykopiemy, możemy dokonywać nimi transakcji. Na przykład za pomocą zeskanowanego kodu QR w restauracji lub sklepie lub przelewem. W wielu krajach bitcoiny uznane są za równoważne waluty. W Kanadzie od czterech lat działa bankomat bitcoinowy, w którym można wymienić bitcoiny na gotówkę. Płatności w bitcoinach przyjmuje m.in. PayPal. Należy jednak pamiętać, żeby nie próbować płacić bitcoinami w Tajlandii, gdzie ich użycie pod każdym względem jest nielegalne.

Niestety, z uwagi na długi ciąg cyfr, raczej niewielu udaje się zapamiętać klucz na podobieństwo numeru PIN. I tu jest pierwsze ryzyko stosowania bitcoinów. Do niedawna wielu bitcoinistów zapisywało bowiem prywatne klucze na wirtualnych giełdach, jednak po atakach hakerskich jest to po stokroć odradzane. Zapis klucza na komórce wiąże się jak zawsze z ryzykiem kradzieży lub zgubienia komórki. Na komputerze zapis jest nieco bardziej bezpieczny, chociaż i tutaj może nie udać się ustrzec przed hackerami.

Sukces ma wielu ojców, jednak w przypadku bitcoinów, za ojca uważa się Satoshi Nakamoto. Dziennikarskie śledztwo wykazało, że pod pseudonimem tym może ukrywać się australijski przedsiębiorca z branży IT Craig Steven Wright. W środowisku minerów mówi się jednak, że to celowa zmyłka i że Craig jest tylko tzw. słupem.

Wymarzona pralnia

12 stycznia 2009 roku, w bloku 170, ma miejsce pierwsza, bo historyczna transakcja między Satoshi i Halem Finneyem, deweloperem i działaczem kryptograficznym. Półtora roku później transakcja z wykorzystaniem bitcoinów przechodzi do realu, gdy programista z Florydy, Laszlo Hanyecz, oferuje 10 000 bitcoinów za pizzę na Fourm Bitcoin i tym samym płaci za nią zgodnie z przelicznikiem 25 dolarów. Trzy lata później, założyciele GiftsForCoins.com, Matthew Birkenshaw oraz Riley Alexander, otworzą nowy startup PizzaForCoins.com będący pośrednikiem pomiędzy wymianą BTC za pizzę. W tym samym czasie ośrodek dla bezdomnych Pensacola, prowadzony przez Janosa Kinga, zaczyna przyjmować donacje w bitcoinach, a australijski członek forum bitcoin, sprzedaje swoją Celica Supra z 1984 roku, za 3000 BTC.

O bitcoinach mówi się już tylko jako o żyle złota. I okazji do nielegalnych interesów. Co chwila pojawiają się doniesienia o lukach w systemie, które powodują m.in. wygenerowanie nadprogramowych kryptowalut. Im więcej bitcoinów jednak, tym większe pole do działania dla różnego rodzaju nielegalnych interesów.

The Financial Action Task Force, grupa zajmująca się rozwojem oraz promowaniem polityki przeciw praniu brudnych pieniędzy, już przed kilkoma laty mówiła o udziale wirtualnych walut w finansowaniu terroryzmu. Krótko potem Silk Road, rynek Bitcoin, startuje z nielegalną platformą do sprzedaży narkotyków. Także w Polsce bitcoinami można płacić w sieci m.in. za dopalacze. Władze są według takiego procederu bezradne. Na dodatek co i rusz dochodzi do ataków hackerskich, w wyniku których zaprzepaszczonych zostaje nawet dwa miliony bitcoinów. Zdarza się także, że majątek z brudnych bitcoinów przechodzi najśmielsze oczekiwania. Tak też było niedawno w przypadku Bułgarii. Tamtejsze służby przejęły 200 tys. bitcoinów od jugosławiańskiej mafii. BCT zostały oszacowane na około 3 miliardów dolarów, czyli blisko 18 proc. długu narodowego Bułgarii.

Niewielu miało nerwy ze stali

Prof. Krzysztof Piech, członek Polskiego Stowarzyszenia Bitcoin, koordynator Polskiego Akceleratora Technologii Blockchain jeszcze kilka lat temu sam płacił w Polsce za kwiaty czy jedzenie bitcoinami, ale przyznaje, że w ostatnich miesiącach korzystanie na co dzień z bitocinów stało się najprościej w życiu nieopłacalne. - W ostatnich miesiącach, bitcoin przestał być niestety walutą stabilną, a koszty związane z przelewami bardzo zdrożały. To wszystko sprawiło, że płacenie kryptowalutą za zwykłe zakupy nieco mija się z celem – uważa prof. Piech, przekonując jednak, że nie oznacza to, iż kryptowaluty stały się bezwartościowe. - Nadal są bardzo przydatne w dużych transakcjach międzynarodowych, m.in. w handlu między polskimi a chińskimi inwestorami z uwagi na niemal trzy razy szybszy transfer środków w kryptowalucie i bezpieczeństwo – uważa prof. Piecha.

O „wykopanych” miliardach w bitcoinach od lat krążą legendy.

Najsłynniejszym bitcoinowym milionerem jest m.in. Erik Finman. W 2011 roku Finman jako zaledwie 12-latek kupił bitcoiny za gotówkę podarowaną mu przez babcię. Zarobił tyle, że za zgodą rodziców wyprowadził się do Doliny Krzemowej, gdzie założył firmę o profilu edukacyjno-technologicznym. Za każdym razem stawiał na kryptowalutę.

Sześć lat później, wartość kupionych przez niego bitcoinów tak wzrosła, że Erik stał się milionerem. – Za każdym razem jak płace bitcoinami za coś, podnoszę ich cenę, ponieważ właśnie tak to działa – mówił Finman dla CNBC. – Jestem przekonany, że to będzie naprawdę coś wielkiego i właśnie w bitcoinach upatruje przyszłości, dlatego staram się nie wydawać ich za dużo.

Prof. Piech przyznaje, że co najmniej kilka osób w Polsce powiększyło dość znacznie swoje majątki za sprawą kryptowalut, jednak z różnych przyczyn, zazwyczaj z uwagi na bezpieczeństwo swoje i swoich bliskich, wolą się tym nie chwalić.

- Żeby zostać milionerem bitcoinowym w Polsce trzeba było mieć naprawdę dosyć spore zaplecze finansowe oraz … stalowe nerwy. Trzy czwarte osób posiadających bitcoiny pozbyła się ich przy pierwszych zawirowaniach z obawy przed stratą. Tylko ci, którzy wytrwali i nie bali się zaryzykować, zarobili naprawdę duże pieniądze, ale jest ich niewielu – podkreśla prof. Piech. - Oczywiście jak każdy inny dochód, także posiadanie bitcoinów powinno zostać ujęte w corocznym zeznaniu podatkowym.

Czy w związku z coraz wyższymi kosztami transakcji dokonywanych bitcoinami, stawianie na kryptowaluty ma jeszcze jakiś sens? Zdaniem prof. Piechy jak najbardziej, chociaż wiadomo już, że nie ziści się utopijna wizja zastąpienia normalnych walut kryptopieniędzmi.

- Bitcoiny dały początek wielu innym kryptowalutom, o których nie mówi się w tzw. realnym świecie. Jednak to właśnie w nich upatrują przyszłość m.in. młodzi inwestorzy, dla których mechanizm giełdy jest zbyt powolny i przestarzały. Używają kryptowalut do przelewów pomiędzy giełdami walut cyfrowych. Dlatego właśnie świat potrzebuje kryptowaluty, ale stabilnej, w stu procentach bezpiecznej oraz oferującej niemalże darmowe transakcje. Czyli takiej, jaka był bitcoin w momencie powstania, przed dziewięcioma laty.

A trzeba pamiętać, że w 2008 roku, w chwili pierwszych bitcoinowych zalążków, cała idea kryptowaluty wydawała się lekiem na całe zło współczesnego świata finansów. I chociaż z biegiem lat wiadomo już było, że bitcoinom nie uda zastąpić się w pełni centralnych walut, to ich rola w świecie transakcji jest nie do przecenienia.

Wystarczy wspomnieć chociażby Charliego Shrema, studenta w Brooklyn College, który kupił 500 monet bitcoinów po 3 dolary na kryptogiełdzie. Kiedy cena wzrosła o 20 dolarów, kupił kolejne tysiące. Dzisiaj majątek Shrema szacuje się na 45 milionów dolarów. Podobnie zaryzykował Yuifu Guo, który za pomocą bitcoinów opłacał czynsz i rachunki. Jako student stworzył pierwszą firmę górniczą do wydobywaniu bitcoinów. Sprzedał ją po roku, a na koncie miał równowartość 7 milionów dolarów.

W 2013 roku niemieckie ministerstwo finansów ogłasza, że uznaje bitcoina jako formę prywatnych pieniędzy, albo jednostkę miary oraz pozwala na użytek jej w komercyjnych i prywatnych sprzedażach. Zwolnienie z podatku obowiązuje, gdy jest on trzymany przez dłużej niż rok.

W Polsce póki co obrót bitcoinami nie jest nielegalny. Ministerstwo Finansów zdaje sobie jednak sprawę, że uniemożliwienie zarabiania Polakom w sposób, który jest dostępny dla wszystkich innych, byłoby pewnym rodzajem ograniczenia praw. W związku z tym resort pracuje nad tzw. definicją waluty wirtualnej, która ma zawierać projekt ustawy o przeciwdziałaniu praniu pieniędzy oraz finansowaniu terroryzmu.

Póki co jednak ostrzega. Przed świętami ruszyła kampania edukacyjna sygnowana przez NBP i Komisję Nadzoru Finansowego „uważaj na kryptowaluty”. Instytucje podkreślają w akcji, że kryptowaluty takie jak bitcoin i inne, nie są ani emitowane przez bank centralny, ani nie są prawdziwym środkiem płatniczym. Już samo posiadanie bitcoinów wiąże się z wieloma rodzajami ryzyka, m.in. kradzieży. NBP i KNF podają tutaj za przykład upadek w październiku 2016 roku w niewyjaśnionych okolicznościach jednego z największych w Polsce serwisów wymiany „walut” wirtualnych. Dochodzenie roszczeń i odzyskanie środków przez użytkowników może być w takiej sytuacji niemożliwe. Poza tym, jako, że waluty wirtualne nie są prawnym środkiem płatniczym, ani walutą, tak naprawdę nikt nie ma obowiązku przyjmować bitcoinowych płatności. Nawet jeżeli wcześniej je akceptowały.

Interesujesz się bitcoinem? Polecamy nasze teksty:

Oto ranking kryptowalut, które zyskały najwięcej. Bitcoin na 14. miejscu

Plaga kradzieży bitcoinów. Co się dzieje ze zrabowaną kryptowalutą?

Możemy się już bać. Kryptowaluty wchodzą do realnej gospodarki i będą na nią wpływać

Bitcoinowy boom dotknął rynek pracy. Popyt na kryptoekspertów rośnie lawinowo

Fundusz BlackRock ostrzega przed bitcoinową bańką. "Ekstremalnie niebezpieczne terytorium"

Co banki centralne na świecie tak naprawdę myślą o bitcoinie?