Po strąceniu malezyjskiego samolotu Boeing 777 MH17 nad Ukrainą, nie zabrakło haniebnych zachowań: przerażający brak szacunku dla szczątków ofiar, gry mające na celu opóźnienie niezależnego śledztwa czy też kłamstwa Kremla, mające rozmyć odpowiedzialność za katastrofę.

Po tym wszystkim mogliśmy zaobserwować odpowiedź, czy też raczej jej brak, ze strony europejskich przywódców. Po spotkaniu, podczas którego zaplanowano dyskusje nad dalszymi sankcjami wobec Rosji za agresję Władimira Putina na Ukrainie, ministrowie spraw zagranicznych państw Unii Europejskiej powrócili do swojej ulubionej rozrywki – kłótni nad tym, które państwo jest najbardziej nieudolne w swojej bezczynności.

Czy są to Francuzi, którzy wciąż chcą dostarczyć dwa nowoczesne okręty typu Mistral rosyjskiej armii? Brytyjczycy, którzy mieli wystąpić przeciw sympatyzującym z Putinem oligarchom, mieszkającym w Londynie? A może Włosi, którzy chcą zbudować omijający Ukrainę gazociąg? Nie można też zapominać o Niemcach, których twarde słowa o potrzebie zdecydowanej odpowiedzi na rosyjską agresję jak dotąd nie znalazły potwierdzenia w rzeczywistości.

W 2003 roku, przy okazji wojny w Iraku, Europa była już podzielona jeśli chodzi o kwestie geopolityczne. Wojna była daleko. Tym razem jednak nie ma usprawiedliwienia – sytuacja na Ukrainie jest bowiem bezpośrednim zagrożeniem dla bezpieczeństwa Europy. Śmierć ponad 200 obywateli Unii doprowadziła do dyskusji nad pomysłem wprowadzenia tzw. trzypoziomowych sankcji wobec Rosji.

Reklama

>>> Czytaj też: Polskie LNG: Włosi chcą zmienić umowę. Wykonawca Saipem związany z Rosją

Oczywiście jest jedno uzasadnienie dla niechęci wobec wprowadzenia sankcji – nikt nie wie ostatecznie, jak efektywne okażą się podjęte działania. Samo grożenie twardszymi sankcjami jak dotąd nie zatrzymało walk we wschodniej Ukrainie, a poparcie dla Putina w Rosji w ubiegłym tygodniu osiągnęło rekordowy poziom 83 proc. Dlaczego Putin, mając za sobą pogrążonych w nacjonalistycznym ferworze Rosjan, miałby się teraz cofać? A skoro się nie cofnie, to po co narażać europejskie firmy na straty?

Pytania te są jednak błędne. To prawda, że same sankcje mogą nie przekonać Putina do wycofania swojego poparcia dla separatystów, ale mimo wszystko szansa taka jednak istnieje. Jedną pewną rzeczą, którą dzięki sankcjom można osiągnąć, jest wpływ na przyszłe zachowanie. Już są dowody na to, że sankcje negatywnie oddziałują na rosyjską gospodarkę. Jeśli Putin podjął próbę przywrócenia rosyjskiej dominacji i kontroli w regionie, odcięcie Rosji od technologii i pieniędzy może poskromić zapędy Moskwy nie tylko na Ukrainie, ale też w innych częściach świata.

Istnieją także inne powody do wprowadzenia sankcji. Współpraca i zgoda co do sankcji pozwoliłaby Europie zachować jedność w innych ważnych sprawach, takich jak pomoc gospodarcza dla Ukrainy i pomoc dla świeżej jeszcze prezydencji Petro Poroszenki. Wprowadzenie sankcji pokazałby, że Europa faktycznie staje w obronie zasad suwerenności i demokracji, a nie tylko na poziomie deklaracji. Ponadto Putin zobaczyłby, że nie może już tak łatwo rozgrywać pomiędzy USA i Europą.

Na koniec wreszcie warto zaznaczyć, że wprowadzenie sankcji leży w długoterminowym interesie Europy. Celem sankcji jest nie tylko powstrzymanie Moskwy, ale także zapewnienie stabilności i witalności europejskiej gospodarce. Jeśli Rosja wykorzystuje energetyczną zależność Europy, aby zagrozić bezpieczeństwu Kontynentu, to Europa musi się przed tym bronić.

>>> Czytaj też: USA: mamy dowody na to, że Rosja ostrzeliwuje Ukrainę