Ministerstwo Finansów uważa, że stać nas, by zmniejszyć limit linii kredytowej z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, która miała chronić nas przed skutkami kryzysu

Nieco ponad 20 mld dol. zamiast dotychczasowych 34 mld zł – takie zmniejszenie „polisy”, na wypadek nawrotu kryzysu, jaką jest elastyczna linia kredytowa (FCL) otwarta dla Polski w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, planuje resort finansów. – Planujemy jej zmniejszenie na razie o około jedną trzecią wartości. Wciąż będą to bardzo duże pieniądze do dyspozycji w razie jakiejś nagłej potrzeby. Ostateczna decyzja o wielkości linii będzie podjęta w styczniu – mówi Ludwik Kotecki, główny ekonomista w MF.

Zmniejszenie limitu umożliwi zmniejszenie kosztów obsługi linii, które wynoszą 114 mln dol. rocznie, o ok. 40 proc. Dzięki temu budżet oszczędzi 155 mln zł. Ale to na razie tylko pierwszy etap. – Będziemy stopniowo, w porozumieniu z MFW, wychodzić z FCL. Spełniła swoją główną rolę jako rodzaj polisy ubezpieczeniowej na okres najgłębszego kryzysu w strefie euro, która na szczęście nie musiała być użyta – mówi DGP Ludwik Kotecki

W 2009 r. MFW udostępnił Polsce linię o wartości 21 mld dol. Z czasem limit podnoszono i obecnie wynosi on 33,8 mld dol., czyli ok. 114 mld zł. Pieniędzmi z linii kredytowej rząd miał się ratować w sytuacji załamania rynku finansowego – na tyle poważnego, że uniemożliwiałoby mu ono finansowanie deficytu budżetowego (gdyby na przykład nikt nie chciał kupować obligacji skarbowych).

FCL ma być ograniczana, bo główne ryzyko, przed którym miała chronić, jest dziś znacznie mniejsze niż na początku kryzysu. – Wtedy ryzyko zdestabilizowania kursu złotego było realne. Elastyczna linia zadziałała jak tarcza, zniechęcając spekulantów do ataku. Dziś sytuacja jest zupełnie inna, od kilkunastu miesięcy kurs złotego jest stabilny, zmienność niewielka. I nie widać na horyzoncie niczego, co mogłoby to zmienić – mówi Mateusz Sutowicz, ekonomista Banku Millennium. Zwraca też uwagę na duże zainteresowanie, jakim cieszą się polskie obligacje skarbowe u zagranicznych inwestorów. Obecnie posiadają oni papiery warte 197,5 mld zł, czyli kontrolują ok. 41 proc. długu krajowego. Rentowności obligacji są przy tym rekordowo niskie. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie zbudowanie wiarygodności Polski jako emitenta na zagranicznych rynkach. Udało się to zrobić dzięki dobrym fundamentom gospodarki i stabilnej polityce fiskalnej – mówi ekonomista. I przypomina, że nawet w najgorszych czasach polska gospodarka nie wpadła w depresję. Ostatnie wyniki są zaskakująco dobre – w III kw. PKB wzrósł o 3,3 proc., choć większość ekspertów spodziewała się raczej wyhamowania do 2,8 proc.

Reklama

– W całym roku, po dobrych danych dotyczących wzrostu w III kw., PKB powinien wzrosnąć o 3,4 proc. – prognozuje Ludwik Kotecki.

>>> Czytaj także: Wielki projekt się chwieje. Plan modernizacji armii do 2022 klapą

Gospodarczy wzrost pomaga finansom publicznym, czego inwestorzy zagraniczni również są świadomi. Rządowi udało się w stosunkowo krótkim czasie zejść z deficytem finansów publicznych z poziomu zbliżonego do 8 proc. PKB w 2010 r. do ok. 3,4 proc. PKB w tym roku (według prognoz). Dodatkowo wprowadzone w tym roku zmiany w OFE w znaczący sposób pozwoliły obniżyć koszty obsługi długu, a wynik zapisów do OFE zmniejszył składkę kierowaną do OFE, czyli wydatki sektora publicznego. To wszystko przekłada się na zmniejszenie potrzeb pożyczkowych.

Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole, dodaje, że prawdopodobieństwo odpływu kapitału z Polski – którego skutkiem byłoby załamanie systemu finansowego i brak możliwości finansowania potrzeb pożyczkowych państwa – dziś jest niskie. – Żeby coś takiego nastąpiło, musiałoby dojść do bardzo głębokiej i gwałtownej recesji i globalnej wyprzedaży na rynkach wschodzących. Nawet ewentualny odpływ kapitału z rynków wschodzących w związku ze spodziewanym zaostrzeniem polityki pieniężnej przez amerykański Fed nie doprowadzi do sytuacji, w której polski rząd będzie miał problem z obsługą potrzeb pożyczkowych – mówi Borowski.

Jego zdaniem zmniejszenie limitu FCL to dobry pomysł, bo zmniejszy koszty obsługi długu.

Grzegorz Ogonek, ekonomista Banku ING, inaczej tłumaczy plan ograniczenia limitu pożyczki. Jego zdaniem to sposób na zatrzymanie umocnienia złotego. – Przekaz ze strony Ministerstwa Finansów w sprawie ryzyka dla kursu złotego od jakiegoś czasu jest jasny: boimy się raczej nadmiernej aprecjacji niż jakiegoś niekontrolowanego osłabienia. Ostatnio do tego stanowiska przyłączył się prezes NBP – mówi Ogonek, według którego zmniejszenie FCL to „wpuszczenie więcej niepewności na rynek”. – Te delikatne próby interwencji słownych, sugestie, że z większą sympatią byśmy przywitali jakąś deprecjację, mogą wskazywać, że ktoś wpadł na to, że dobrym sposobem może być pozbycie się tej laurki od MFW. Tym bardziej że opinie u inwestorów mamy dobrą, o czym świadczy to, że nie było panicznej reakcji złotego na najostrzejsze momenty kryzysu na Wschodzie – mówi ekspert.

Według ekonomisty Banku ING złoty może się umacniać ze względu na różnice w stopach procentowych między Polską a innymi gospodarkami, np. strefą euro. To przyciąga zagraniczny kapitał. – Dziś właściwie ryzykiem nie jest jakiś nadmierny odpływ kapitału zagranicznego, raczej jego zbyt duży napływ, bo cały czas trwa polowanie na inwestycje, które przynoszą jakikolwiek zwrot – mówi Grzegorz Ogonek.

>>> Czytaj też: Ustawa dla Kowalskiego, a nie fiskusa. Co powinno znaleźć się w nowej ordynacji podatkowej?