Według nowych zasad, polscy przewoźnicy są zobowiązani płacić 8,5 euro za godzinę kierowcom, którzy jeżdżą do Niemiec oraz 9,6 euro tym, którzy jeżdżą do Francji. Tymczasem średnia stawka godzinowa dla polskich kierowców wynosi 12 złotych za godzinę. Przewoźnicy narzekają również, że nowe regulację narzucają sporządzanie szczegółowych informacji o godzinie wjazdu, wyjazdu i przebiegu pracy na terenie Niemiec, czy Francji. Co więcej, taki dokument ma zostać sporządzony w języku niemieckim bądź francuskim, co jest dodatkowym utrudnieniem dla naszych firm.

Protestujący wręczyli petycje przedstawicielom placówek dyplomatycznych, w których domagają się wyłączenia polskich transportowców z nowych regulacji. Organizatorzy manifestacji argumentują, że wyższa płaca minimalna to większe koszty, a co za tym idzie - mniejsza konkurencyjność polskich firm na europejskim rynku. Transportowcy ostrzegają, że utrzymanie tych regulacji może spowodować masowe bankructwa.

>>> Czytaj też: Dobrze wykształceni i kiepsko opłacani. Prekariat rośnie w siłę i sięga po władzę

Reklama

Na początku stycznia tego roku, kiedy przepisy o płacy minimalnej weszły w życie, przewoźnicy poprosili o pomoc polski rząd. Przedstawiciele ministerstwa infrastruktury i rozwoju rozmawiali ze swoimi niemieckimi odpowiednikami. Efektem negocjacji było czasowe zawieszenie regulacji. Sprawą zajmuje się w tej chwili Komisja Europejska, która bada, czy przepisy o płacy minimalnej nie naruszyły zasad swobody gospodarczej. To od jej decyzji zależą w tej chwili losy tych rozwiązań.

Przewoźnicy zapowiadają też, że jeżeli ich postulaty nie zostaną uwzględnione, to podejmą bardziej radykalne działania - na przykład blokadę granicy z Niemcami.