Być może prawdziwe źródło poparcia dla redystrybucji dochodów to proste instynkty i emocje, wśród których naczelna jest zawiść.
Mówią, że skrajności są złe. Zła jest na przykład skrajna równość dochodów. Jest ona w praktyce równoznaczna z socjalizmem i oznacza równy dział w nędzy. Zła jest także, jak przekonują niektórzy, skrajna nierówność dochodów we współczesnym kapitalizmie. Dlaczego? Bo niesprawiedliwa. Trudno im jest znaleźć sensowne i akceptowalne wyjaśnienie sytuacji, w której gdy piłkarz Robert Lewandowski zarabia 60 mln zł rocznie, pani Krysia sprzedająca w warzywniaku we wsi pod Mławą wyciąga ledwie „dwójkę” na miesiąc. Nie jest problemem zrozumieć widzialną różnicę między profesją piłkarza a ekspedientki, ale trudno pojąć, dlaczego niewidzialne siły rynku wyceniają jego wartość aż 2,5 tys. razy wyżej od usług pani Krysi.
Dlatego właśnie większość z nas – mam na myśli Polaków, lecz także Niemców, Brytyjczyków, Francuzów, Amerykanów czy Hindusów, bo nie jesteśmy tu wyjątkowi – zgadza się co do tego, że rząd powinien nierówności łagodzić jakąś polityką redystrybucji dochodów. Mamy przekonanie, że w ten sposób czynimy nasz świat bardziej sprawiedliwym i po prostu lepszym.
Niestety, przekonanie to może być racjonalizacją prostych emocji i zwykłego egoizmu. By użyć sformułowania Ludwiga Erharda, jednego z twórców potęgi gospodarczej Niemiec, żyjemy „z rękami w kieszeni sąsiada” nie dlatego, że chcemy sprawiedliwości, ale dlatego, że: a) jesteśmy zawistni; b) jesteśmy współczujący; c) myślimy po prostu o własnym interesie.

Ekonomia na kozetce

Reklama
Do wniosków takich doszli tym razem nie ekonomiści, ale grupa psychologów ewolucyjnych pod wodzą Daniela Sznycera, profesora Uniwersytetu w Montrealu. Przeprowadzili oni 13 serii badań empirycznych na próbce ponad 6 tys. osób z USA, Wielkiej Brytanii, Indii i Izraela, a ich wyniki podsumowali w pracy opublikowanej w lipcu tego roku. Zapamiętajcie ten długi tytuł – „Poparcie dla redystrybucji kształtowane jest współczuciem, zawiścią i interesem własnym, a nie apetytem na sprawiedliwość” – bo to jedna z ważniejszych prac w tej dziedzinie.
Ale do rzeczy. Badacze tłumaczą, że poparcie dla janosikowej polityki można tłumaczyć na dwóch równoległych poziomach. Pierwszy odnosi się do czynników takich jak „lokalne właściwości, wspólne przekonania i ideologie, kolektywna tożsamość i współczesna historia”, czyli do czynników kształtujących postawy konkretnych społeczeństw. Ten poziom wyjaśniania oferują socjologia, ekonomia czy analiza historyczna. To właśnie uwarunkowania historyczne odpowiadają za to, że mieszkańcy Niemiec Zachodnich popierają redystrybucję w mniejszym stopniu niż Niemiec Wschodnich, ponieważ te drugie przez lata znajdowały się w sowieckiej orbicie.
Drugi poziom wyjaśniania poparcia dla redystrybucji odnosi się do głębszej sfery – do mechanizmów emocjonalnych w naszej psychice, które reagując na bodźce zewnętrzne (czyli właśnie np. na historię, geografię, instytucje, ideologie), kształtują nasze indywidualne postawy wobec polityki społecznej. Tutaj pomocna jest właśnie psychologia ewolucyjna.
Jak tłumaczą badacze, nasz umysł wyposażony jest w specjalną „architekturę”, która zawiera różnego typu wyspecjalizowane programy analogiczne do aplikacji na smartfonie. Działanie tych programów jest rezultatem tego, jak nasze umysły ewoluowały przez tysiąclecia w toku interakcji ze społeczeństwem i naturą. „W najogólniejszym ujęciu, nasi przodkowie spotykali na swojej drodze tych, którzy mieli się gorzej i lepiej od nich. Dlatego ludzki umysł postrzega kwestię redystrybucji dóbr jako scenę, na której występują trzej gracze: ten, który ma od Ciebie więcej, ten, który ma mniej, i Ty (agent)” – wyjaśniają naukowcy teorię, którą potem testują.
Wobec dwóch pierwszych osób agent musi przyjąć jakieś postawy, a to, jakie są te postawy i jak są one intensywne, zależy od historii ewolucyjnej przodków w społeczności tego konkretnego agenta. Gdy agent spotyka biedniejszego od siebie, skłonny jest się z nim podzielić. Sznycer et consortes piszą, że dzielenie się to mechanizm radzenia sobie z przypadkowością losu. „Jeśli twój sąsiad głoduje, a ty dasz mu jedzenie, to ocalisz jego życie, a on sam zwiększy wagę, jaką przykłada do twojego dobrobytu, co w razie gdy role się odwrócą, zadziała na twoją korzyść” – piszą badacze, podkreślając, że mechanizm dzielenia się jest „organizowany” w umyśle przez współczucie. To wszystko jest dość oczywiste i w zasadzie całkiem budujące – ewolucja uwarunkowała nas do współczucia i dzielenia się z innymi! Jesteśmy więc altruistami?

Listek figowy

W żadnym razie. W naszym umyśle wykształciła się – również w toku ewolucji – dbałość o interes własny, która wynika wprost z instynktu samozachowawczego. Rzadko bywa, że ktoś w ramach pomocy głodującemu oddaje mu całą zawartość własnej lodówki – poprzestaje raczej na kromce chleba. Dlaczego? Właśnie ze względu na to, że nadmierne dzielenie się z tym, który ma mniej, zaszkodziłoby samemu dającemu i jego najbliższym. O ile w przypadku napotkania osoby potrzebującej interes własny ogranicza naszą chęć pomocy, o tyle gdy napotykamy osobę bogatszą, interes własny staje się motywacją poparcia dla „transferu zasobów” od owej osoby do nas. „Celem transferu jest zwiększenie naszego własnego poziomu zasobów, a to, że bogatszy na tym straci, traktowane jest jako skutek uboczny” – piszą psychologowie, ale dodają, że mowa o tzw. dobrach niepozycjonalnych, czyli takich, których wartość nie wynika z porównywania się do innych. Chodzi np. o pożywienie, wodę, ubrania. Sytuacja zmienia się, gdy mowa o tzw. dobrach pozycjonalnych. Są to dobra, których jest albo bardzo mało (przez to ich posiadanie jest przywilejem), albo których posiadanie z definicji jest ekskluzywne. Walka o nie jest grą o sumie zerowej – ktoś zyskuje kosztem czyjejś straty. Dobry przykład to pozycja społeczna. Jeśli jestem na drabinie społecznej wysoko, to znaczy, że inni muszą być niżej. Wszyscy nie mogą być jednocześnie wysoko, bo wówczas nie byłoby mowy o hierarchii. „W przypadku dóbr pozycjonalnych odebranie ich temu, który je posiada, jest korzystne dla agenta, nawet jeśli on sam nie uzyskuje w ten sposób dodatkowych zasobów. Bywa nawet, że aby je odebrać, agent ponosi koszty. Ta motywacja, by złośliwie zredukować dobrobyt temu, który ma lepiej, jest organizowana w umyśle emocją zawiści. Zatem poparcie dla redystrybucji powinno być wyższe wśród tych, którzy mocniej ją odczuwają” – czytamy w badaniu.
Żeby sprawdzić słuszność powyższych hipotez, naukowcy zderzyli poparcie dla redystrybucji z poziomem wyrażanego przez badanych współczucia, zawiści i z oczekiwanym zyskiem (bądź stratą) z wprowadzenia redystrybucji. Okazało się, że poziom każdej z tych zmiennych pozwala na oszacowanie z wysokim prawdopodobieństwem, czy dana osoba popiera i w jakim stopniu redystrybucję. Co ciekawe, w przypadku uczucia zawiści badanym przedstawiono do wyboru dwa scenariusze. Pierwszy – bogaci płacą o 10 proc. wyższe podatki, w wyniku czego biedni otrzymują większe transfery. Drugi – bogaci płacą aż o 50 proc. więcej, ale zysk biednych jest o połowę niższy niż w pierwszym scenariuszu. Wynik? Aż od 14 do 18 proc. badanych z USA, Anglii i Indii wybrałoby drugi, mniej efektywny z punktu widzenia redystrybucji scenariusz! Wniosek: jeśli rośnie poziom zawiści, rośnie poparcie dla nieracjonalnych scenariuszy. „Statystycznie jednopunktowe wzmocnienie tego uczucia skutkowało nawet o 43 proc. większą szansą na wybór drugiego scenariusza” – czytamy. Oczywiście badacze nie zapomnieli o przeanalizowaniu realnego wpływu naszych przekonań co do sprawiedliwości na nasze poparcie dla Janosika. Przeanalizowano sprawiedliwość rozumianą dwojako: jako chęć zapewnienia wszystkim podobnych dochodów i potrzebę równego traktowania. Okazało się, że nasze poglądy na sprawiedliwość nie mają statystycznie większego związku z poparciem dla redystrybucji. Jak czytamy, trójca zawiść/współczucie/interes własny lepiej je wyjaśnia niż świadome poglądy na sprawiedliwość.
Opisuję to badanie prof. Sznycera i spółki tak szczegółowo, a przecież nie wyjaśniłem, jaki i czy w ogóle powinno mieć wpływ na nasze poglądy na redystrybucję jako taką. Przecież to, że stoją za nią w pierwszym rzędzie nie intelektualne, ale emocjonalne i egoistyczne motywacje, nie dezawuuje jej jeszcze. Cóż, zgoda. Jest jednak co najmniej jedno „ale”.

Jak pokroić tort

Jeśli nasza słabość do Janosika w najgłębszym wymiarze jest motywowana interesem własnym i zawiścią (zapomnijmy na chwilę o współczuciu, bo ono skłania nas do dobrowolnego dzielenia się), to co mamy myśleć o tych wszystkich teoriach, które skonstruowali myśliciele społeczni w celu intelektualnego usprawiedliwienia redystrybucji? Są dwie możliwości. Albo teorie te wymyślono, by dobrze brzmiącym słowotokiem sztucznie uszlachetnić coś, co jest moralnie wątpliwe, albo powstawały one niezależnie od działania naszych instynktów i mają charakter całkowicie racjonalnego, dążącego do obiektywizmu uzasadnienia redystrybucyjnych postulatów. Są albo listkiem figowym systemowej grabieży, zasłaniającym prawdziwe i niekoniecznie chlubne intencje, albo poważną propozycją intelektualną, dzięki której świat może stać się lepszym miejscem.
John Rawls, wybitny XX-wieczny filozof polityki, obstawałby za tą drugą interpretacją. Jest on jednym z najważniejszych myślicieli, którzy stworzyli teorie uzasadniające redystrybucję. W klasycznej już książce „Sprawiedliwość jako bezstronność” Rawls proponuje nam, byśmy postawili się na chwilę za „zasłoną niewiedzy” co do tego, kim jesteśmy, i zastanowili się, jakiego świata byśmy wówczas chcieli. „Ktoś, kto nie wiedziałby, czy sam jest pracodawcą czy pracobiorcą, człowiekiem zamożnym czy ubogim, z wysokimi czy z niskimi kwalifikacjami zawodowymi, energicznym i utalentowanym czy pozbawionym tych zalet, i tak dalej, we własnym interesie nie podejmowałby stronniczych decyzji, na przykład w sprawie zasad dystrybucji i redystrybucji dochodów; gdyby przy tym posiadał wiedzę ogólną, pozwalającą mu przewidzieć społeczne konsekwencje rozmaitych alternatywnych decyzji, podejmowałby je (również we własnym interesie) nie tylko bezstronnie, ale i kompetentnie” – pisze Rawls, uważając, że w wyniku takiego eksperymentu powstałby system polityczny zasypujący przede wszystkim te nierówności między ludźmi, które są dziełem przypadku. Nie chciałbyś bowiem, by twoje życie determinowało kiepskie miejsce urodzenia albo niezależny od ciebie wrodzony niski poziom IQ czy brak jakiegokolwiek talentu. Z drugiej strony, zauważa Rawls, jeśli posiadasz talent czy wysokie IQ, to nie jest to twoją zasługą, więc dochody, jakie uzyskujesz z tego tytułu, ci się nie należą. W takim świetle redystrybucja wydaje mu się zasadna. Rawls podsuwa obrazową metaforę dzielenia tortu. Jeśli dzielisz tort dla innych samemu i masz prawo wziąć pierwszy kawałek, wydzielenie zbyt wielkiej części dla siebie byłoby źle odebrane. Po wprowadzeniu zasady, że dzielący tort bierze swój kawałek jako ostatni, najbardziej prawdopodobny scenariusz jest taki, że podzieli go po równo. To „sprawiedliwa” dystrybucja tortu, której rzekomo w głębi duszy wszyscy chcemy.
Problem z tym, jak Rawls uzasadniał redystrybucję, wskazał inny wybitny filozof Robert Nozick w książce „Anarchia, państwo, utopia”. Zauważył, że, owszem, sporo rzeczy, z których korzystamy w życiu, nie jest naszą zasługą, ale nie oznacza to, że nie mamy prawa ich wykorzystywać (a więc, że ktoś ma prawo ich nas pozbawić). Gdyby, przekonuje Nozick, przyjąć perspektywę Rawlsa, utonęlibyśmy w sporach definicyjnych dotyczących tego, co i w jakim stopniu jest, a co nie jest czyjąś zasługą. Nie dałoby się na tej podstawie stworzyć dobrze funkcjonującego społeczeństwa i dobrego prawa. Inny ważny zarzut Nozicka jest bardziej ogólny. Nozick pyta, dlaczego właściwie uważamy, że równy podział tortu jest lepszy niż podział nierówny? To założenie jego zdaniem całkowicie arbitralne i jest raczej postulatem etycznym, jakich wiele. Co więcej, skoro uważamy, że należy po równo dystrybuować bogactwo materialne, to co z resztą ważnych, ale niematerialnych dóbr, w naszym życiu? Na przykład niektórzy nigdy nie są szczęśliwie zakochani, a inni mają miłości na pęczki. Może więc rozdystrybuować także partnerów erotycznych? Byłby to totalitarny nonsens.

Siódme: nie kradnij

Czy jednak redystrybucji dochodu nie należałoby analizować przede wszystkim pod kątem jej realnych gospodarczych efektów? Cóż, celowo pomijam czysto ekonomiczną dyskusję na ten temat. „Technokratycznie” rzecz biorąc, pewne formy redystrybucji są korzystne, inne nie. Ale napisano o tym już tysiące artykułów. Janosikowanie tymczasem ma wymiar przede wszystkim społeczny i moralny, o czym wielu z nas zbyt często zapomina.
Libertarianie lubią podkreślać, że jego warunkiem wstępnym jest kradzież, czyli pobór podatków. „Wyobraźmy sobie, że utworzyłem organizację charytatywną pomagającą biednym, ale że niewielu wpłaca datki na jej konto, wiele osób wciąż głoduje. Postanawiam rozwiązać ten problem. Wynajduję na ulicy zamożnych ludzi i grożąc im pistoletem, żądam pieniędzy, które następnie przekazuję na konto mojej fundacji. Biedni są w efekcie najedzeni i ubrani. Nazwano by to kradzieżą, ponieważ zabieram komuś własność bez jego zgody. Nie powiedzielibyście »Przeznaczyłeś pieniądze na biednych? A więc to nie była kradzież«. Nie. Moglibyście powiedzieć co najwyżej, że była ona społecznie korzystna” – tłumaczy w tekście „Czy podatki to kradzież?” prof. Michael Huemer, filozof z University of Colorado, Boudler.
Huemer twierdzi jednak, że z uznania podatków za kradzież nie wynika, że muszą być one zniesione. Muszą być po prostu bardzo dobrze uzasadnione. Mniej więcej tak dobrze jak w hipotetycznej sytuacji, gdy kradzież jabłka z sadu ratuje głodnemu życie. „To źle kraść bez dobrego powodu” – pisze dowcipnie Huemer, kwestię „dobrego powodu” pozostawiając jednak do dalszej dyskusji. Nie wszyscy zgadzają się z Huemerem. Niektórzy uważają, że podatki nie są kradzieżą ze względu na „umowę społeczną”, którą rzekomo podpisujemy niejako symbolicznie – po prostu żyjąc wśród ludzi, a nie na pustkowiu. Problem z tym rozumowaniem jest taki, że nikt takiej umowy nigdy nie widział, nikt jej nawet nie sformułował, a więc logicznie rzecz biorąc, nikt jej nie mógł nawet hipotetycznie czy metaforycznie podpisać. A nawet gdyby ta figura intelektualna miała jakąś rację bytu, to trzeba by przyznać, że „umowa społeczna” ma charakter wybitnie śmieciowy. Musisz ją podpisać, nie masz wpływu na to, co podpisujesz, a jeśli nie zechcesz jej podpisać, to rozwiązania są dwa: emigrujesz na Marsa albo korzystasz z uroków systemu penitencjarnego.

Wolność czy przymus?

Dyskusja o umowie społecznej i podatkach będzie zapewne trwać w nieskończoność, dlatego to ślepa uliczka. Na redystrybucję dochodów można spojrzeć z zupełnie innej strony. Wszyscy chyba przyjmujemy założenie, że od przymusu lepsza jest wolność i że jeśli coś można rozwiązać, nie używając aparatu represji, to należy tak zrobić. Jak to się ma do redystrybucji?
Pierwsza narzucająca się myśl to zachęta, byśmy częściej i szczodrzej wykorzystywali drzemiącą w nas empatię i pomagali tym, którzy mają się gorzej od nas. Z badań, które zainspirowały ten artykuł, faktycznie wynika, że osoby o dużym poziomie współczucia są skłonne chętniej dobrowolnie przekazywać swój majątek bliźnim. A takie działanie to przecież także redystrybucja dochodu.
Można zastanawiać się jednak, czy prywatne inicjatywy oparte na wierze w ludzką chęć pomagania mogą być prawdziwym ekwiwalentem systemowych rozwiązań redystrybucyjnych. Wydaje się, że nie. Ale to jest dobra wiadomość. Na bazie prywatnej inicjatywy można stworzyć znacznie bardziej wydajny system pomagania i zabezpieczeń społecznych niż ten oferowany przez państwo. Prywatne fundacje mają po prostu lepszą motywację, by działać skutecznie i nie marnotrawić środków. Jeśli zaś chodzi o skalę owej prywatnej pomocy, to w 2017 r. ze względu na postęp technologiczny wszystko jest kwestią techniczną. Nietrudno wyobrazić sobie, że np. trąbiący chętnie o potrzebie wysokich podatków i będący zwolennikiem redystrybucji Warren Buffett postanawia stworzyć prywatny fundusz zasiłków dla bezrobotnych, finansowany za pośrednictwem jakiegoś portalu crowdfundingowego, zbierającego środki od innych miliarderów. Nietrudno też pomyśleć w dzisiejszych czasach o redystrybucyjnym Uberze – aplikacji łączącej potrzebujących z darczyńcami, umożliwiającej efektywny transfer środków do osób najbardziej potrzebujących.
Problem w tym, że osoby, które popierają redystrybucję opartą na przymusie, są – jak czytamy w badaniu Sznycera i spółki – mniej skłonne dobrowolnie dzielić się swoim majątkiem, np. poprzez wspieranie organizacji charytatywnych. Ekonomista Stephen Moore w artykule „Lobby »Opodatkuj mnie« samo nie płaci więcej” zastanawia się nad tym fenomenem w kontekście Stanów Zjednoczonych. „Jest specjalny fundusz rządowy dla tych podatników, którzy chcieliby dobrowolnie zmniejszyć ciężar długu publicznego. W zeszłym roku [mowa o 2010 r.] zebrał zaledwie 300 mln dolarów. To ułamek majątku Marka Zuckerberga i wystarczy tylko, by opłacić zadłużanie się skarbu państwa przez niecałe dwie godziny. (...) Samo to, że coś jest dobrem wspólnym, nie znaczy, że musi być opłacone z podatków. Central Park jest dobrem wspólnym, ale od jego odrestaurowania w 1990 r. jest niemal w całości finansowany prywatnie” – zauważa Moore.
Popieranie redystrybucji i jednoczesne powstrzymywanie się od doraźnego, dobrowolnego pomagania innym przypomina oczekiwanie na przyjazd straży pożarnej przy jednoczesnej odmowie podawania wiader z wodą w międzyczasie. Nowoczesna, „dobra” redystrybucja, oparta na wolności jest jednak możliwa. Jest kwestią wyobraźni i szczerej woli działania. Jest jednak przede wszystkim wyzwaniem, którego nie zrealizujemy z pistoletem w dłoni.
Być może odrzucenie redystrybucji opartej na przymusie to konieczność ewolucyjna. Pamiętajmy, że o ile emocje i mechanizmy psychologiczne, które teraz przekładają się na poparcie dla redystrybucji, były dostosowane do działania społeczeństw przedkapitalistycznych, to niekoniecznie są spójne z samym kapitalizmem, który w historii świata pojawił się nagle, nie dając czasu na pełną aktualizację oprogramowania naszych umysłów. U zarania swoich dziejów ludzie raczej walczyli o zasoby, niż wytwarzali. Walczyli o ogień zamiast próbować go wykrzesać. Tymczasem na kapitalistycznej wymianie handlowej wszyscy zyskujemy. Ponad wszystko więc zamiast zabierać innym, by dać drugim, należy dopuszczać i tworzyć warunki dla samej wymiany, by wszystkie grupy zyskiwały.