Strategia gospodarcza premiera Mateusza Morawieckiego jest wewnętrznie sprzeczna, ale może zadziałać - pisze felietonista Bloomberga Leonid Bershidsky.

Nie jest to częste, aby były bankier, który stał się konserwatywnym politykiem, cytował Thomasa Piketty’ego, ale właśnie dokładnie tak zrobił polski premier Mateusz Morawiecki w czasie wywiadu dla agencji Bloomberg w Warszawie. Podobne napięcie można odnaleźć w sercu jego rządowej polityki gospodarczej, czyli rozsądna strategia kontra lewicowe impulsy.

Gospodarcze credo Mateusza Morawieckiego, a także jego partii Prawo i Sprawiedliwość (PiS) opiera się na pomyśle, że Polska musi zastąpić swój model rozwoju gospodarczego, który w zbyt dużym stopniu opiera się o inwestycje zagraniczne. W czasie przedstawiania swoich pomysłów, Morawiecki powołuje się na prace ekonomistów Andreasa Noelke i Arjana Vliegentharta, których typologia kapitalizmu nie oferowała odpowiedniej definicji na model wschodnioeuropejskiego do czasu, aż ukuli pojęcie „rynkowych gospodarek zależnych” (Dependent Market Economies). Morawiecki odnosi się również do koncepcji „krajów będących w posiadaniu zagranicy”, o których pisał w ubiegłym roku Thomas Piketty wraz z Filipem Novokmetem i Gabrielem Zucmanem.

„To brutalne ujęcie, ale z drugiej strony oferujące realistyczny obraz tego, co stało się w ciągu ostatnich 25 lat” – powiedział Morawiecki. „Sprzedaliśmy dużą część naszej gospodarki”. Co roku pieniądze są transferowane z kraju na zewnątrz w formie dywidend, odsetek od kapitału i kredytów, depozytów i kont.

Reklama

Do tego ostatniego zjawiska odnosi się również Piketty. W ubiegłym miesiącu ten antykapitalistyczny ekonomista opisał odpływ zysków z Europy Wschodniej, który jest w jego opinii źródłem ukrytej nierówności. Otóż gdy zyski odpływają z danego kraju, wówczas różne sposoby pomiaru nierówności zawodzą, gdyż nie jesteśmy w stanie zmierzyć wzrostu majątku i dochodów poszczególnych udziałowców.

Według Morawieckiego, roczny odpływ netto z Polski waha się w przedziale od 75 do 80 mld zł (czyli od od. 22,1 do 23,6 mld dol.). Dotyczy to głównie sektorów z wysokimi marżami, takich jak bankowość, ubezpieczenia i nieruchomości. Skala kontroli kapitału obcego w tych sektorach wynosi od 40 do 90 proc.

Inwestycje zagraniczne, wyjaśnia polski premier, co prawda wprowadziły korzystną konkurencję do gospodarki, ale „istniała zbyt mała presja konkurencyjna na społeczeństwo, na biznes, gospodarkę i przedsiębiorców, którzy nie mają odpowiednich narzędzi, aby móc konkurować”.

Dziś głównym celem Morawieckiego jest „powolne, ale pewne przesunięcie wahadła” w kierunku czegoś, co polski premier określa mianem „podmiotowej gospodarki”. Oznacza to zatrzymanie prywatyzacji (która wg. Morawieckiego zapewniała nawet 14 mld zł rocznie wpływy do budżetu), preferencje dla pożyczania wewnątrz kraju, a nie poza nim (udział polskiego długu, który jest w posiadaniu zagranicy, spadł do 50 proc. z 60 proc. trzy lata temu) oraz poleganie na państwowych firmach, które zwiększą skalę inwestycji, ponieważ firmy prywatne są zbyt małe oraz w zbyt małym stopniu ekspansjonistyczne, aby osiągnąć pożądany efekt. „Podmiotowa gospodarka” oznacza również agresywne podejście do procederu unikania płacenia podatków. Dlatego Morawiecki jest szczególnie zadowolony z sukcesu rządu, jakim było zwiększenie wpływów z podatku VAT, gdyż w tym obszarze często dochodziło do oszustw.

Wbrew ostrzeżeniom liberalnych ekonomistów, polska gospodarka radzi sobie dobrze w czasie rządów PiS. Wzrost PKB w ubiegłym roku osiągnął poziom 4,6 proc., zaś średnia za ten sam okres dla całej Unii Europejskiej to 2,5 proc. Morawiecki podkreśla, że „po raz pierwszy od 30 lat, a może i nawet 130 lat”, Polska w 2017 roku odnotowała dodatnie saldo na rachunku bieżącym. Polski premier mówił nawet o „małym cudzie gospodarczym”. Okazało się, że nie ma nic złego w próbie zwiększenia inwestycji oraz poprawie ściągalności podatków.

PiS jednak być może w zbyt dużym stopniu pospieszył się, rozdzielając owoce podjętych przez siebie wysiłków, oraz owoce europejskiego wzrostu gospodarczego, który wpłynął na podniesienie popytu na polskie dobra i usługi oraz zmniejszenie poziom bezrobocia do rekordowo niskich 4,4 proc. Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole w Warszawie uważa, że kluczowa polityka społeczna PiS, jaką jest program 500 Plus, podniosła popyt o 25 mld zł rocznie oraz zmniejszyła ubóstwo i nierówności. Tymczasem przyjęty model gospodarczy, nastawiony na przekształcenie Polski w rodzaj azjatyckiego tygrysa, zasilany przez inwestycje wewnętrzne, wymaga jednak wzrostu oszczędności, a program 500 Plus je obniża.

„Problem z Polakami polega na tym, że nie chcą oszczędzać” – komentuje dalej Borowski. „Polskie społeczeństwo naprawdę chce dogonić Zachód, nawet jeśli konwergencja nie następuje tak szybko, jakbyśmy tego chcieli. Polacy chcą konsumować w takim stopniu, jak inni” – dodaje.

W efekcie stopa oszczędności gospodarstw domowych jest negatywna. Dla porównania Niemcy dysponują dochodem rozporządzalnym na poziomie 10 proc. W modelu, który opiera się na wewnętrznych źródłach inwestycji, to biznes oraz rząd muszą skompensować brak oszczędności. Rząd jednak pieniądze uzyskane z wyższej ściągalności podatków wydaje na cele społeczne, które nie zmniejszają ubóstwa na tyle, aby zatrzymać odpływ siły roboczej za granicę lub aby 10 proc. polskiej populacji, która żyje za granicą (ok. 4,4 mln osób) wróciło do kraju.

Jakub Borowski uważa, że rząd PiS nie powinien marnować wysiłków poprzedniego rządu, któremu udało się podnieść wiek emerytalny. To był bardzo potrzebny mechanizm, dzięki któremu można zwiększyć stopę oszczędności, a innych dostępnych źródeł jest niewiele.

Borowski chwali z kolei wprowadzenie dobrowolnego systemu oszczędzania na emeryturę, w którym pracodawca przeznaczy pewną część dochodu na fundusze emerytalne (chodzi o Pracownicze Plany Kapitałowe – red. >>> Czytaj więcej na ten temat). Główny ekonomista Credit Agricole w Warszawie obawia się jednak, że pomysł ten może natrafić na awersję Polaków do oszczędzania.

Kontrast pomiędzy socjalistyczną chęcią wydawania pieniędzy, gdy sytuacja jest korzystna oraz rządowymi programami skupionym na zasobach wewnętrznych, wskazuje na fundamentalną sprzeczność w modelu ekonomicznym PiS. „Diagnoza premiera Morawieckiego, że trzeba coś zrobić, aby przyspieszyć konwergencję, jest właściwa, ale najpierw muszą być krew, pot i łzy”.

Oprócz tego podstawowego problemu, skłonność partii rządzącej do konfliktów także jest problematyczna. Według ostatniego badania NBP, menedżerowie widzą coraz większe bariery dla wzrostu, takie jak rosnące apetyty podatkowe rządu, brak wykwalifikowanej siły roboczej, który jest wzmagany przez obniżenie wieku emerytalnego, a pracownicy z Ukrainy tylko częściowo mogą zapełnić tę lukę. Dodatkowo pojawia niepewności w obszarze klimatu dla biznesu. „Jeśli mamy do czynienia z cudem gospodarczym, czemu bariery są postrzegane przed przedsiębiorców jako coraz większe?” – pyta Borowski.

Ekonomista wskazuje także na duży wzrost wykorzystania przez Polskę funduszy europejskich. Liczba wniosków o wsparcie ostro wzrosła pod koniec 2017 roku i w 2018 roku może się to stać głównym motorem wzrostu PKB.

PiS jednak wybrał toczenie walk na wielu frontach, co stanowi zagrożenie. Pobudka ze słodkich ekonomicznych snów może być trudna.

Rząd Morawieckiego nie może być oskarżany o to, że chce spróbować innego modelu gospodarczego. Polska ma napęd przedsiębiorczości, zasoby oraz pragnienie samodoskonalenia, które mogą zostać wykorzystane. Z drugiej strony może być zbyt wcześnie, aby realizować na poziomie polityk rządu wezwanie Piketty’ego do tworzenia bardziej sprawiedliwego majątku narodowego oraz jego dystrybucji. Gdy obecny korzystny cykl zakończy się, może się okazać, że ogłoszenie klęski polityki zwróconej ku „podmiotowej gospodarce” będzie zbyt łatwe.

>>> Czytaj też: Ranking państw, które najbardziej łamią przepisy prawa UE. Liderem są... Niemcy