Nie mam 3 tys. znajomych, których zatrudnię na intratnych stanowiskach. Za to moi kontrkandydaci dostaną te osoby w politycznym pakiecie, bez względu na to, czy będą to ludzie kompetentni, czy nie – ocenia Jacek Wojciechowicz, kandydat na stanowisko prezydenta Warszawy.
Twierdzi pan, że startuje po prezydenturę stolicy, by rozbić PO-PiS. A co jeśli jedynie ułatwi pan zwycięstwo Patrykowi Jakiemu? Bo to Rafałowi Trzaskowskiemu prędzej wyszarpie pan głosy.
Wspomniany duopol w Polsce jest nieszczęściem, bo te dwie partie, tocząc wojnę, robią krzywdę Polsce. Jako kandydat niezależny będą zabiegał o głosy warszawiaków i trudno jednoznacznie powiedzieć, czy więcej głosów odbiorę kandydatowi Grzegorza Schetyny czy Jarosława Kaczyńskiego. Pamiętajmy, że w wyborach mamy dwie tury. Nie ma zagrożenia, że moje głosy, odebrane któremuś z kandydatów, spowodują, że Patryk Jaki wygra już w pierwszej. Natomiast kandydat opozycji, który przejdzie do drugiej tury z kandydatem Zjednoczonej Prawicy, powinien uzyskać wsparcie całej opozycji. Przy czym nie jest powiedziane, że do drugiej tury kandydat obozu rządzącego w ogóle wejdzie. W Warszawie jest to możliwe.
Mamy już kampanię wyborczą?
Nie, ale od lipca bez wątpienia będziemy mieli.
Reklama
Pytam, bo pana konkurenci organizują spotkania z mieszkańcami i przedstawiają swoje propozycje. A to nie podoba się PKW. Pan jednak też ostro wszedł do gry, wywieszając na mieście billboardy, na których namawia pan do obrony lotniska Okęcie.
Jestem prezesem fundacji Instytut Rozwoju Warszawy. W obronę lotniska zaangażowałem się, zanim ogłosiłem start w wyborach. Trudno, bym nie prowadził żadnej aktywności tylko dlatego, że startuję w wyborach. Na billboardach nie składam obietnic wyborczych, nie ma słowa o tym, że kandyduję. Jest mowa tylko o obronie lotnisk Okęcie i Modlin, bo to ważne dla Warszawy. Nie można tej sytuacji porównywać z obietnicami składanymi przez Rafała Trzaskowskiego i Patryka Jakiego, które wypełnią, jeśli jeden z nich zostanie prezydentem stolicy. To ewidentne prowadzenie kampanii wyborczej. Dziwię się Platformie Obywatelskiej, że z jednej strony zarzuca PiS łamanie konstytucji, a z drugiej – lekką ręką łamie ordynację wyborczą. Obie partie, PO i PiS, choć skrajnie różne, w wielu miejscach są takie same.
Przyzna pan, że prędzej czy później Okęcie się zatka. Co wtedy?
Po to budowano lotnisko w Modlinie, by było uzupełnieniem Okęcia. Nie po to wydano kilkanaście miliardów złotych na oba lotniska, by teraz te inwestycje pogrzebać i zainwestować w wątpliwy pomysł, jakim jest CPK. To się nie uda i trzeba o tym głośno mówić. Dziwię się, że rada Warszawy do tej pory nie zajęła jakiegoś stanowiska w tej sprawie. To przecież nie tylko kwestia poniesionych wydatków i miejsc pracy, ale również przyciąganie kapitału i turystów do Warszawy.
Myśli pan, że ewentualne referendum w sprawie przyszłości Okęcia i Modlina, a zwłaszcza jeśli warszawiacy powiedzieliby „nie” planom PiS, powstrzyma partię rządzącą przed likwidacją obu lotnisk i budową CPK?
Oczywiście referendum nie byłoby wiążące dla rządu. Ale byłoby istotnym głosem opinii społecznej. Ani w Baranowie, ani w Warszawie nie przeprowadzono żadnych konsultacji w tej sprawie. Projekt CPK wyciągnięto z kapelusza. Choćby dlatego warto takie referendum zorganizować. Mam jednak nadzieję, że i bez niego rząd pójdzie po rozum do głowy, nie będzie dążył do zmarnowania tego, co zostało zrobione w ostatnich latach, i przestanie forsować projekt przypominający czasy Gierka.
Kandyduje pan na złość Platformie?
Nie, zamierzam te wybory wygrać i przekonać mieszkańców, że prezydent bez tabunu partyjnych kolesi jest lepszym rozwiązaniem niż prezydent partyjny. Ani Rafał Trzaskowski, ani Patryk Jaki nie mają zielonego pojęcia, jak zarządzać miastem takim jak Warszawa. Dla mnie jedyną partią będą warszawiacy, a jeśli ktoś nie wierzy w moją uczciwość, to niech wie, że ja nie mam 3 tys. kolegów, których zatrudnię na intratnych stanowiskach. Za to moi kontrkandydaci dostaną te osoby „w pakiecie”, bez względu na to, czy będą to ludzie kompetentni, czy nie.
Czyli jeśli trafi pan do ratusza, z miejsca wykluczy pan jakąkolwiek koalicję z PO lub PiS?
Gdyby koalicja z powodów czysto arytmetycznych okazała się konieczna, niczego nie wykluczam. Ale ja zostałem z partii wyrzucony właśnie za to, że nie poddawałem się partyjnym nakazom.
Hanna Gronkiewicz-Waltz wyrzuciła pana za zastój w inwestycjach.
To tak jakby zdjąć z boiska dobrego napastnika za to, że na 10 okazji bramkowych 9 wykorzystuje. Zastój wynikał głównie z tego, że nowy wojewoda z PiS blokował nam różnego rodzaju decyzje i pozwolenia na budowę, w związku z czym pewne rzeczy zaczynaliśmy z kilkumiesięcznym opóźnieniem. Trudno więc było wydawać pieniądze, gdy się nie budowało.
Niemniej z Platformą związany pan był przez 17 lat. Był pan bliskim współpracownikiem Hanny Gronkiewicz-Waltz. To dzisiaj obciążenie czy zaleta?
Nie zastanawiałem się nad tym. Zawsze byłem samorządowcem, a nie typowym działaczem partyjnym. Z żalem rozstawałem się z PO, ale partia w takiej formie, w jakiej zorganizował ją Grzegorz Schetyna, nie jest moją. Większość członków PO podziela to zdanie, ale z pewnych względów nie chcą o tym głośno mówić.
Co jest nie tak z Rafałem Trzaskowskim?
A czemu ma być coś nie tak?
To pana kontrkandydat, nie spodziewam się, że będzie pan go wychwalać.
Do Rafała nic nie mam, ale bardziej nadaje się na ministra czy unijnego komisarza. Na fotel prezydenta stolicy startuje chyba tylko dlatego, że uznał, że w najbliższym czasie nic lepszego mu się nie trafi. To polityk, który wcześniej nie miał nic wspólnego z samorządem, nie czuje miasta, a po jego kampanii widać, jakie to wszystko sztuczne i udawane. Dziwię się, że dał się namówić do startu na tak poważne stanowisko. Równie dobrze mógłby pan mnie teraz namówić, bym wsiadł w samolot i poleciał nim do Nowego Jorku. Mimo że nie mam ku temu żadnych uprawnień.
Samolot w razie czego ma autopilota, a Rafał Trzaskowski – Grzegorza Schetynę?
Dobre porównanie. Schetyna rzeczywiście może być takim autopilotem, który będzie sterował ruchami Trzaskowskiego.
A Patryk Jaki?
Widać, że ma więcej energii niż Rafał Trzaskowski i bardziej chce. Ma nieco lepsze doświadczenie samorządowe, bo był radnym. Ale w Opolu. Dlatego tam powinien się ubiegać o prezydenturę, a nie w Warszawie. Czemu to robi? Nie mam pojęcia. Podziwiam ich obu za odwagę, bo naprawdę nie wiedzą, na co się decydują. Widać to w ich propozycjach. Trzaskowski proponuje ginekologa w wymiarze 24-godzinnym, choć to rozwiązanie funkcjonuje w Warszawie od ponad 20 lat. Jaki mówi o metrze w każdej dzielnicy. Postulat ten można spełnić w miesiąc – wystarczy z 18 dzielnic zrobić 5–6 i obietnica jest właściwie zrealizowana (śmiech).
Jaka byłaby pana polityka względem komisji weryfikacyjnej ds. reprywatyzacji, gdyby został pan prezydentem miasta? Dziś mamy bojkot.
Sytuacja jest trudna, bo mamy do czynienia z działaniami rządu i parlamentu, które są niekonstytucyjne. Mamy niekonstytucyjną komisję, która wydaje jakieś decyzje, potem one są skarżone do legalnych sądów, które orzekają tak, jakby ta komisja była legalna. Jak to traktować? W tym dualizmie prawnym trzeba jakoś współpracować. I miasto to robi. Jedynie pani prezydent nie pojawia się na posiedzeniach komisji.
Komisja wydała pierwsze decyzje o wypłacie zadośćuczynień dla lokatorów, których dotknęła dzika reprywatyzacja. Pieniądze ma wypłacić miasto. Wypłaci?
To wszystko kampania wyborcza organizowana kosztem Warszawy. Przy wątpliwościach co do legalności komisji wszystko będzie miało swoje konsekwencje. Wielu ludzi odwoła się do sądów, będzie jeszcze spore zamieszanie.
Co z systemem janosikowego, w ramach którego Warszawa co roku wydaje miliard złotych na wsparcie mniej zasobnych gmin?
Janosikowe nie powinno być realizowane kosztem stolicy. W trakcie mojej 10-letniej pracy Warszawa zapłaciła 8 mld zł janosikowego, czyli tyle samo, ile pozyskała środków unijnych. To powinna być domena państwa. Bo teraz system działa tak, że im lepiej samorządy pracują, tym większe obciążenia są na nie nakładane. Były próby reformy podejmowane przez PO i nic z tego nie wyszło. Partyjny prezydent nie jest w stanie zreformować tego systemu, gdyż spotyka się z oporem własnych działaczy i posłów z regionów, które dziś są beneficjentem tego systemu.
Podoba się panu polityka ratusza względem Powstańców Warszawskich?
Każdy gest jest na pewno cenny, ułatwiono już dostęp do lekarzy, będą wypłacone dwie roczne nagrody po 1944 zł. Uważam jednak, że nie zrobiono jeszcze wszystkiego, by pomóc tym osobom w sposób skuteczny. Biorąc pod uwagę wiek Powstańców, pomoc nie powinna być rozkładana na lata, tylko skomasowana w jak najkrótszym czasie. W przypadku warszawskich bohaterów nie ma czasu do stracenia.
Jakiej Warszawy chce Jacek Wojciechowicz?
Dynamicznego rozwoju miasta, by jego budżet wynosił nie 16 mld, ale 20 mld zł. I wiem, jak to zrobić. Stawiam też na miękkie dziedziny, czyli edukację, kulturę, opiekę społeczną, sport i ekologię. Oba aspekty – miękki i twardy – muszą być zrównoważone. Programy moich kontrkandydatów zakładają de facto zamrożenie rozwoju i rezygnację z pewnych rzeczy, które robione są już dzisiaj. Moja filozofia rządzenia sprowadza się do zwiększania dochodów, co pozwoli na sfinansowanie kolejnych obszarów, zwłaszcza tych najbardziej niedofinansowanych.