Pierwszy raz do kamienicy przy ul. Schroegera 72 na warszawskich Bielanach trafiłam w maju zeszłego roku, w szczycie afery reprywatyzacyjnej. W mediach pojawiały się materiały o eksmisji lokatora i bezdusznych właścicielach. Jesienią sprawa trafiła do komisji weryfikacyjnej.
Kamienica przy ul. Schroegera ma dwa piętra, trzy klatki, 21 mieszkań. Cztery miasto sprzedało, cztery zajmują lokatorzy. W zasadzie pięć, bo do jednego przebił się lokator (sąsiadka umarła), zamurował drzwi, tak że nie widać, że było jakieś lokum, a do życia jest dodatkowych 50 mkw., w sumie daje to ponad 100 metrów. Pod tym adresem, dokładnie pod numerem 6 (kiedyś 6a i 6b) zarejestrowane jest Stowarzyszenie Mieszkańców i Lokatorów Bielany, którego prezesem jest lokator Dariusz Przybyszewski, a wiceprezesem lokator Marek Pogorzelski. Dwa lokale są wynajmowane. Dziewięć mieszkań stoi pustych. Jest też sklep spożywczo-alkoholowy, o powierzchni ponad 200 m2. Do niedawna stały w nim jeszcze automaty do gry, ale okazało się, że to nielegalne. Jest też kawiarnia. I jeszcze jedno mieszkanie na poddaszu. Tu mieszka jedna z właścicielek kamienicy. Ze swoją mamą. Właścicieli jest w sumie pięcioro.
Przy Schroegera takich kamienic jest więcej. Zaczęto je budować pod koniec lat 20. XX w. Mieszkania miały służyć „światowi pracy”. Całe osiedle zaprojektował architekt Janusz Dzierżawski. Właścicielem dużej części gruntów i powstających na nich nieruchomości był Borys Bielajew. O 1937 r. zarządcą i administratorem był Alfred Towarnicki. Bielajew w 1939 r. wyjechał najpierw do Londynu, potem do Stanów Zjednoczonych. Wiadomo, że po II wojnie światowej przyjeżdżał do Polski z nadzieją, że coś mu się uda odzyskać. Opłacał adwokatów, próbował. Zmarł w 1980 r. w Nowym Jorku. Jego żona 10 lat później, w Kolorado. W spadku zostawili synowi Igorowi Bielajewowi nieruchomości na Bielanach. Jak wynika z dokumentów, chciał je przejąć w latach 50. brat Borysa ‒ Włodzimierz. W 1952 r. wniósł do sądu o uznanie za zmarłych swoich braci Grzegorza, Borysa oraz żony Borysa ‒ Wiesławy z domu Szymonowicz i ich syna Igora. Najprawdopodobniej w ten sposób chciał przejąć majątek. Znamienne, że nie powołał na świadków innych członków rodziny ani pełnomocnika Borysa ‒ Alfreda Towarnickiego. Ale komisja weryfikacyjna właśnie na podstawie tych działań Włodzimierza uznała, że w powojennych latach 40. Borys nie mógł wystawić pełnomocnictwa temu samemu adwokatowi, co jego brat Włodzimierz, bo ten chciał go uznać za zmarłego.
Nie bierze pod uwagę, że żył, że miał pełnomocnika, który to z kolei mógł przekazać pełnomocnictwo do złożenia wniosku dekretowego adwokatowi Grabowskiemu. Skomplikowane? To dopiero początek.
Reklama
Treść całego artykułu można przeczytać w piątkowym, weekendowym wydaniu DGP.