Technologiczny postęp, począwszy od smartfonów, a skończywszy na nowych usługach taksówkarskich, wpływa na nasze codzienne życie. Jednak ogólna produktywność rośnie bardzo powoli. W 2016 i 2017 roku na przykład, produkcja na godzinę w sektorach pozarolniczych w USA rosła średnio o mniej niż 1 proc. rocznie.

Rozziew pomiędzy wzrostem produktywności a rewolucją technologiczną wywołał ostrą ekonomiczną debatę. Adair Turner z Institute for New Economic Thinking sugeruje w swoim najnowszym błyskotliwym artykule, że nie powinniśmy traktować tego zjawiska jak zagadki, a połączenie technologicznej innowacji z niskim wzrostem produktywności jest dokładnie tym, czego powinniśmy się spodziewać.

Zanim przejdę do argumentacji lorda Turnera, warto powrócić do prób rozwiązania tej pozornej zagadki. Jedna z wyjaśniających koncepcji mówi, że powolny wzrost produktywności jest przynajmniej częściowo złudzeniem. Przykładowo, jeśli nowe innowacje zwiększają jakość towarów i usług, ale te ulepszenia nie zostaną odpowiednio włączone do gospodarczych statystyk, to w efekcie mierzona wydajność nie będzie tak wysoka jak rzeczywista. Wyzwanie polega na ustaleniu, czy dzisiejsze błędy pomiaru nie są większe niż w przeszłości (jeśli nie, nie mogą wyjaśniać spadku mierzonej produktywności) i w jakim stopniu są one przekonujące w danym przypadku. Niektóre nowe badania sugerują, że błędy mogą znacząco rosnąć, ale większość z nich stoi na stanowisku, że ich efekty są zbyt niewielkie, by wyjaśnić większą część spowolnienia wzrostu produktywności.

Drugim argumentem jest to, że istnieje spore opóźnienie pomiędzy momentem pojawienia się nowych technologii a wzrostem produktywności, ponieważ biznes musi dostosować do nich swoje procesy produkcyjne, a to wymaga czasu. Niestety, zgodnie z tą koncepcją, ciągle znajdujemy się w okresie interregnum. Trzej wiodący ekonomiści (Erik Brynjolfsson, Daniel Rock oraz Chad Syverson) argumentują:

Reklama

Potrzeba czasu, często więcej niż się powszechnie uważa, na odpowiednie wykorzystanie technologii. Jak na ironię, odnosi się to szczególnie do tych nowych najważniejszych z nich, które mają istotny wpływ na zagregowane statystyki i dobrobyt.

Trzecia perspektywa przypisuje wspomniany fenomen „piaskowi trafiającemu w koła gospodarki”, który odzwierciedla się w spadku geograficznej mobilności i rosnącej przepaści między wiodącymi firmami i całą resztą przedsiębiorstw z danej branży. W wiodących firmach wzrost produktywności nie spada, co rodzi pytanie o to, dlaczego ich postępy nie przenoszą się na inne firmy. Wraz z Jasonem Furmanem zbadaliśmy spadek dynamiki oraz rosnących różnic pomiędzy firmami (wnioski pojawiły się w artykule napisanym dla Peterson Institute for International Economics).

Żadna z tych argumentacji nie rozwiązała dotąd zagadki produktywności. Wróćmy do lorda Turnera, który obalił już wiele argumentów podczas różnorodnych debat ekonomicznych, począwszy od emerytur, a skończywszy na zmianach klimatu. Napisał on, że „jest całkiem możliwe, że przyśpieszeniu technologicznego postępu, który pozwala nam osiągnąć radykalną poprawę produktywności w istniejących procesach produkcyjnych, może towarzyszyć spadek całkowitej mierzonej wydajności”.

Innymi słowy, tak naprawdę nie ma żadnej zagadki do rozwiązania.

Sednem argumentacji Turnera jest to, że wpływ nowych technologii na całkowity wzrost produktywności zależy przede wszystkim od tego, kto osiągnie przychody z nowych wynalazków; jaką dodatkową konsumpcję otrzymamy z tego przychodu; oraz jaki jest charakter poprawy produktywności w sektorach, do których w wyniku postępu przenoszeni są pracownicy. Chodzi w szczególności o to, że jeśli osoby, które bezpośrednio czerpią dochody z nowych wynalazków, decydują się na konsumpcję większej liczby usług (takich jak osobiste i artystyczne), które trudno zautomatyzować, wynikiem netto może być współwystępowanie szybkiego technologicznego rozwoju i powolnego lub nieistniejącego wzrostu produktywności.

Tak więc technologiczny postęp i wzrost produktywności miały tendencje do współwystępowania w przeszłości, ponieważ pracownicy przekwalifikowywali się w wyniku wprowadzania nowych technologii i przenosili z jednego sektora (powiedzmy rolnictwa) do innego (produkcji przemysłowej), a w obu z nich (sektorze biorcy i dawcy) występował szybki wzrost produktywności.

Co by się jednak stało, gdyby sektor biorcy cierpiał na „efekt Baumola”, czyli cechował się ograniczonym potencjałem poprawy wydajności spowodowanym trudnościami w automatyzacji pracy? Wówczas zagregowany wzrost produktywności nie będzie maszerował razem z technologicznym postępem.

Co więcej, wraz ze wzrostem naszych dochodów możemy oczekiwać dostępu do coraz większej liczby usług dotkniętych „efektem Baumola”. Wskazują na to prognozy zatrudnienia autorstwa Bureau of Labor Statistics. Cztery zawody, w których prognozuje się największy przyrost nowych miejsc pracy w latach 2016-2026 to osobiści opiekunowie, kucharze i kelnerzy, pielęgniarki oraz asystenci ds. medycznej domowej opieki. We wszystkich czterech przypadkach wykonanie wszystkich usług wymaga międzyludzkich interakcji, które przynajmniej na razie trudno jest zautomatyzować. Oznacza to, że skokowy wzrost produktywności jest w nich mało prawdopodobny, niezależnie od tego, co dzieje się w pozostałej części gospodarki.

Analizy Turnera obejmują znacznie szerszy zakres niż zjawisko przekwalifikowywania się pracowników, ale stanowi ono ważny filar jego argumentacji. I choć nie ma wątpliwości, że może mieć on teoretyczną rację, pytanie brzmi: jak ważne jest to zjawisko dla zagadki ogólnej produktywności? Jedno z wyjaśnień pochodzi z niedawnego raportu McKinsey’a, który szacuje, że wzrost produktywności spadał o 0,2 pkt. proc. rocznie w latach 1987-2014 „w miarę przenoszenia zatrudnienia z sektorów produkcyjnych cechujących się wysoką produktywnością do sektorów o niższej produktywności, takich jak opieka zdrowotna, usługi administracyjne czy obsługa techniczna.

Liczby z raportu McKinsey’a sugerują, że (przynajmniej do niedawna) argumentacja Turnera nie eliminowała empirycznej zagadki produktywności. Jednak Turner koncentruje się na kilku następnych dekadach i w tym okresie jego przewidywania mogą się okazać bardziej poprawne – chyba że założymy, że automatyzacja radykalnie zmieni sposób świadczenia usług w zakresie higieny osobistej, edukacji, czy służby zdrowia. Jego analiza jest ważna w każdym przypadku, ponieważ przypomina, że powiązanie postępów technologicznych z niskim wzrostem produktywności może być w pełni naturalne.

>>> Polecamy: Jak będzie wyglądał świat zdominowany przez Chiny? Wartości Zachodu same się nie utrzymają