Dziś Mateusz Morawiecki jest tak teflonowy, że nawet szkodzące mu nagrania doraźnie go wzmacniają. Ale to naraża go na ryzyko wyjątkowo bolesnego i definitywnego upadku w przyszłości - pisze Piotr Zaremba.
Zgadzam się z Bartłomiejem Sienkiewiczem, który powiedział w Polsacie, że taśmy z restauracji Sowa i Przyjaciele mogą ciążyć na polskiej polityce jeszcze długie lata. Wykaz postaci i tematów, które miały się znaleźć na nieodkrytych nagraniach, opublikowany przez Onet na podstawie zeznań kelnerów Marka Falenty, przyprawia o zawrót głowy.
Rozmowy Aleksandra Kwaśniewskiego z Janem Kulczykiem czy z Leszkiem Millerem mogą mieć wartość głównie historyczną (nawet jeśli ujawnią kulisy afery Rywina). Ale co zawierają konwersacje z udziałem Jacka Rostowskiego, Radosława Sikorskiego, Sławomira Nowaka, Pawła Grasia, Andrzeja Biernata czy Igora Ostachowicza, zaufanego Donalda Tuska?

Czy tylko pogawędki?

Kolejne kampanie układające się w dwuletnią sekwencję zachęcają do odpalania czegoś, co stało się ni to towarem, ni to narzędziem presji. Choćby publiczna telewizja raz po raz wyjmuje jakieś resztki ze spiżarki i strzela sugestiami, co jeszcze wyciągnąć można. Wystawiony na ciosy jest prawie wyłącznie obóz, który można definiować jako broniący III RP. A jednak „prawie” robi tu wielką różnicę.
Reklama
Taśma przypominająca o konwersacjach Mateusza Morawieckiego jako prezesa Banku Zachodniego WBK z biznesowym przyjacielem Zbigniewem Jagiełłą, a także z wpływowym niegdyś platformerskim menedżerem Krzysztofem Kilianem, jest tematem wrzawy od ponad tygodnia. Premier opowiada, że padł ofiarą VAT-owskiej mafii, która chce go zniszczyć za uszczelnienie systemu podatkowego. Ale przecież wystarczy, że jest szefem rządu i twarzą kampanii wyborczej PiS.
>>> CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP