Polacy powinni być wdzięczni Edwardowi Gierkowi za jedno. Nie za Polo-Coctę i kolorowe lata 70-te na kredyt, który będą spłacać nasze wnuki. Towarzyszowi Edwardowi należy podziękować za Naftoport w Gdańsku. Chociaż obecnie jest on używany głównie do reeksportu rosyjskiego surowca, który Polacy sprowadzają głównie dlatego, że jest tani ale spełnia potrzeby naszych rafinerii, to w sytuacji problemów z dostawami rosyjskimi możemy skorzystać z naftoportu, aby sprowadzić surowiec – drożej ale bezpiecznie. Na tej samej zasadzie ma działać terminal LNG, czyli gazoport w Świnoujściu. Rosyjskie spółki powinny być zainteresowane utrzymaniem przerobu ich ropy w obiektach PKN Orlen, które w najbardziej efektywny sposób w regionie przerabiają tego rodzaju surowiec.

W pierwszym półroczu 2015 roku Rosjanie wysłali za granicę 120,512 mln ton ropy naftowej. Zakładając, że do końca roku ta ilość się podwoi, wyeksportują ponad 240 mln ton tego surowca. Zyski z eksportu jednakże spadają, ze względu na wzrost wartości dolara w stosunku do rubla. W pierwszych sześciu miesiącach zarobili 48,102 mld dolarów czyli o 1,7 mniej niż w analogicznym okresie 2014 roku. W obecnej sytuacji Rosjanie przyjęli strategię zwiększania eksportu celem utrzymania zysków przy spadającej wartości ich sprzedaży. Tę walkę utrudniają im sankcje zachodnie uderzające w plany utrzymania wydobycia ropy. Dlatego faktycznie każdy klient jest na wagę złota - w tym Polska. Według Polskiej Organizacji Przemysłu i Handlu Naftowego w 2014 roku przerobiliśmy 26,5 mln ton ropy, z czego większość stanowiła rosyjska REBCO. Można uznać, że około jedna dziesiąta eksportu z Rosji trafia do Polski.

Czy pozwala nam to szantażować Rosjan? Teoretycznie tak, ale niewiele z tego wynika. Na zasadzie prowokacji intelektualnej można nawet przyjąć, że Polacy wysadzą ropociąg Przyjaźń i wyślą zdjęcia z pożaru na mail rzecznika prezydenta Władimira Putina. Nie osiągną jednak z tego tytułu żadnej korzyści poza niezdrową satysfakcją. Za to straty mogą być poważne.

Groźba szantażu energetycznego ze strony Rosji to główna przesłanka powodująca wzmożenie prac w Unii Europejskiej na rzecz integracji polityki energetycznej i zmniejszenia zależności od dostaw węglowodorów, w tym ropy, z Federacji Rosyjskiej. Kolejne wojny gazowe na Ukrainie i mały kryzys gazowy z zeszłego roku były czynnikami pobudzającymi działania Wspólnoty. To przez nie w Strategii Energetycznej Komisji Europejskiej oraz w konkluzjach Rady Europejskiej przyjęto konkretne plany na rzecz uniezależnienia od Rosji. Chodzi o prowadzenie dyplomacji energetycznej na rzecz pozyskania dostaw z nowych źródeł, rozwój rynku LNG w Europie, wgląd Komisji do umów gazowych, i inne rozwiązania, które są nadal negocjowane. Nieprzypadkowo dotyczą one w dużej mierze rynku gazu, ponieważ jest on mniej rozwinięty – mniej płynny - niż naftowy, przez co zależność od Rosji jest na nim większa.

Reklama

Także dlatego szantaż energetyczny ze strony Polski byłby strzałem w stopę. W Brukseli panuje przekonanie, że unijne regulacje oraz rozwój rynku surowców mają ucywilizować relacje energetyczne, np. z takimi nieprzewidywalnymi partnerami jak Rosja. Jednakże zasady energetycznej etykiety mają obowiązywać obie strony. To na Ukrainie pojawiają się co jakiś czas sugestie, że przecież Kijów może w ostateczności wysadzić swoje gazociągi i pozbawić Rosjan dostępu do rynku europejskiego. Jednakże pierwszym efektem takiego scenariusza byłaby zapewne zgodna współpraca Komisji Europejskiej i Rosji na rzecz jak najszybszej rozbudowy gazociągu Nord Stream stanowiącego alternatywny szlak dostaw.
W rzeczywistości, Rosjanie chcą ekstrapolować swą nieprzewidywalność na rywali takich jak Ukraina, i chcieliby zapewne zrobić to samo z Polską. To dlatego na przykład sugerują podkradanie gazu przez Ukraińców.

Moskwa podważa wiarygodność państw tranzytowych, aby uzyskać zgodę Brukseli na ich pominięcie w relacjach energetycznych z Europą Zachodnią. Największym sukcesem w tym zakresie jest właśnie Nord Stream, pomijający Ukrainę ale i Polskę. Z tego względu kraje tranzytowe nie powinny się tej wiarygodności pozbawiać. Ich strategia zakłada coś odwrotnego. Wykorzystują wspólnotową politykę energetyczną do blokowania wszelkich układów ponad ich głowami. Ma to sprawić, że Komisja Europejska będzie je piętnować. W ten sposób stanie się narzędziem obrony interesów słabszych członków Unii Europejskiej, przed zapalczywością tych silniejszych, często zainteresowanych utrzymaniem specjalnego statusu relacji z Rosją.

Zastosowanie szantażu energetycznego przez Polskę obróciłoby Brukselę przeciwko niej. Narzędzia stosowane do wyrugowania nieucywilizowanej polityki energetycznej Rosji zostałyby zastosowane przeciwko nam. Komisja domagałaby się przestrzegania unijnego prawa i prawdopodobnie broniłaby interesu poszkodowanych podmiotów rosyjskich, jako działających na europejskim rynku, a zatem równych wobec prawa wspólnotowego. Dlatego Polska, będąca do tej pory godnym zaufania partnerem relacji energetycznych, nie powinna sama pozbawiać się tej wiarygodności i stawać w jednym rzędzie z nieprzewidywalną Rosją. Wystarczy już, że w sprawie polityki klimatycznej udało się uczynić z nas wariatów noszących węgiel w butonierce, co utrudnia Warszawie merytoryczną obronę przed zbyt daleko idącymi postulatami.

Energetyczny straszak ma znaczenie analogiczne do arsenału jądrowego w realistycznej koncepcji stosunków międzynarodowych. Ma działanie odstraszające przed szantażem przez samo swoje istnienie. Pod warunkiem, że jego potencjał jest niekwestionowany. Oczywiście, Rosji powinno zależeć na dobrych relacjach z polskim sektorem naftowym, bo ten ma już alternatywnych dostawców. Z kolei rosyjskie firmy potrzebują jak najwięcej rynków zbytu, by sprzedawać taniejący surowiec w jak największej ilości. Jednakże znaczenie Polski jako kraju tranzytowego dla eksportu ropy z Rosji może być jednak podważone z tych samych powodów. Rynek jest rozwinięty i podobnie jak tankowce z ropą dla klientów, tak klienci są relatywnie łatwo dostępni dla producentów. Jednakże wraz z wdrażaniem nowych postulatów polityki klimatycznej, rafinacja ropy, podobnie jak energetyka węglowa, będą uciekać z Europy, co przyznają już polscy nafciarze. Spadek zapotrzebowania na paliwa wywołany spowolnieniem gospodarczym wywołał zaś kryzys rafinerii w Europie. Oznacza to, że w przyszłości Polska, a razem z nią cała Europa, mogą być bardziej zależne od importu ropy, nawet jeśli w coraz mniejszym stopniu będzie ona pochodziła z Rosji.

Podsumowanie jest krótkie. Tak, Polska może teoretycznie szantażować energetycznie Rosję. Nie, w praktyce pod żadnym pozorem nie powinna tego robić. Na szczęście nie musi tego czynić, ze względu na zmiany na rynku, które sprawiają, że ropa staje się w coraz mniejszym stopniu narzędziem polityki, a coraz bardziej zwykłym towarem, którego będziemy jednak nadal bardzo potrzebować.