Interes narodu jest ważniejszy niż prawo – twierdzą niektórzy politycy. Co jednak jest w interesie narodu? Koniec końców rozwój gospodarczy i wzrost dobrobytu. Pytanie, jakie prawo i ustrój sprzyjają bogaceniu się.
Twórcza destrukcja – pojęcie, które Joseph Schumpeter zaczerpnął m.in. z prac Friedricha Nietzschego i którym opisał konieczny dla funkcjonowania rynków ferment związany z powstawaniem i upadaniem firm – do dzisiaj znajduje zastosowanie w wyjaśnianiu procesów gospodarczych. Książka, w której Schumpeter charakteryzował to pojęcie, mówiła jednak przede wszystkim o relacji między pojęciami wymienionymi w jej tytule, a ten brzmiał „Kapitalizm, socjalizm, demokracja”.
Schumpeter uważał, że demokracja i kapitalizm nie są dla siebie stworzone. Twierdził, że kapitalizm sam produkuje swoich wrogów, a demokracja, dając im głos, dopuszcza do władzy najpierw socjaldemokratów, którzy tworzą państwo dobrobytu, a potem czystej maści socjalistów. Jego przewidywania (jeszcze) się nie sprawdziły, ale pytanie o związek między ustrojem politycznym i gospodarczym jest aktualne. Czy z prostej obserwacji, że bogaty świat Zachodu jest demokratyczny i kapitalistyczny, można wysnuć wniosek, że demokracja sprzyja rozwojowi gospodarczemu bardziej niż rządy autorytarne?

Demokracja jest passé?

– Ta kwestia nie jest rozstrzygnięta – uważa Gary Becker z Uniwersytetu w Chicago. „Wizjonerzy u władzy mogą osiągnąć więcej w autorytaryzmie niż w demokracji, ponieważ nie są skrępowani przez prawo, sądy czy media” – nie owija w bawełnę, podając przykład Chin. Deng Xiaoping zainicjował w Chinach w końcówce lat 70. wolnorynkowe reformy. „Podjął zdecydowaną decyzję, by radykalnie uwolnić prywatną inicjatywę w rolnictwie, co w krótkim czasie doprowadziło do olbrzymiego wzrostu produkcji rolniczej. Podobnie radykalne reformy, w których uwalniano sektor prywatny, wprowadzali autorytarni przywódcy na Tajwanie, w Korei Płd. i Chile” – zauważa.
Reklama
Przekonanie o pozytywnej roli dyktatur w indukowaniu wzrostu PKB (przynajmniej we wczesnej fazie) stało się w środowisku ekonomistów czymś niemal oczywistym. Wyznają je nawet światowej sławy ekonomista Jeffrey Sachs czy Paul Collier, który od lat specjalizuje się w ekonomii politycznej krajów rozwijających się. Uważają oni, że z gospodarczego punktu widzenia autorytaryzm może się sprawdzać tam, gdzie społeczeństwo jest etnicznie i kulturowo homogeniczne. Tam zaś, gdzie jest zróżnicowane, sprawdza się demokracja, a dyktator zawodzi, bo zamienia się w grabiącego obywateli wyzyskiwacza. Jak w tym świetle wytłumaczyć, dlaczego etnicznie zróżnicowane Indie wybrały demokrację, a równie zróżnicowane Chiny pozostały przy autorytaryzmie? Collier uważa, że to kwestia organizacji politycznej w ChRL, która przypomina centralnie sterowany konglomerat kilku państw, co pozwala ominąć problem narodowościowy.
Czy to brzmi przekonująco? Nawet jeśli Chiny mają problemy z separatyzmami, zachowują integralność. Fakty stoją po stronie Colliera, Beckera i Sachsa. Jeśli porównać wzrost PKB w wolnorynkowych krajach autorytarnych i demokratycznych, te drugie wypadają gorzej. Z danych MFW wynika, że w latach 1991–2005 demokracje rozwijały się w tempie 2,6 proc., podczas gdy autokracje gnały średnio w tempie 6,3 proc. Gdy dorzucić do tego analizy takie, jak „Czy instytucje powodują wzrost?” z 2004 r., w której czterech naukowców z Oksfordu dochodzi do wniosku, że ważniejszy od instytucji jest kapitał ludzki i że wiele krajów wyszło z biedy dzięki polityce dyktatorów, na usta ciśnie się niepokojące pytanie: czy, aby Zachód odzyskał gospodarczy wigor, należy porzucić demokrację?

Rosyjska ruletka

Takie twierdzenie byłoby ryzykowne. Uzasadniana troską o gospodarkę tęsknota za silną ręką to nic innego jak chęć zagrania w rosyjską ruletkę. Daron Acemoglu z MIT i harwardczyk James Robinson w książce „Dlaczego narody upadają” udowadniają, że autokracja może wspierać wzrost PKB tylko pod warunkiem, że elita rządząca widzi w korzystnych dla gospodarki decyzjach własny interes. Historycznie rzecz biorąc, takie warunki nie zachodzą często. „Dobra”, „oświecona” dyktatura czy „miękki” autorytaryzm nie jest regułą, lecz wyjątkiem. Autorytarnej władzy łatwiej przychodzi okradanie obywateli. Stąd zła sława dyktatur jako krwawych, antywolnościowych reżimów.
Becker widzi największą ułomność autokracji w tym, że produkuje ona skrajne wyniki, a spektakularnych sukcesów nie można porównywać z bólem wywoływanych przez nie katastrof. Sukcesy mierzone są wzrostem PKB, katastrofy zaś ofiarami. Chiny przećwiczyły na własnej skórze oba warianty. Ostatnie dekady upływają im pod znakiem nieprzerwanego wzrostu, ale tłuste lata przyszły po wielu latach skrajnie chudych. Skrajnie głupia strategia Wielkiego Skoku Mao Zedonga doprowadziła na przełomie lat 50. i 60. do wielkiego głodu, który zebrał 10 mln – 43 mln ofiar.

Zmiana nie jest pokojowa

W autokracjach przechodzenie ze skrajności w skrajność wynika z kruchości władzy. Po „dobrym” dyktatorze może przyjść zła junta i zaprowadzić terror, a i dobry dyktator rzadko oddaje władzę pokojowo, więc gdy tylko pojawi się konkurent, będzie jej bronił, ryzykując wojnę domową i zmieniając się w złego dyktatora. Przykładów dostarcza przede wszystkim Afryka: Zimbabwe, Nigeria, Somalia...
Rozwój bywa w autokracjach blokowany, bo ich kruchość skutkuje brakiem klarownego i przewidywalnego prawa, które jest warunkiem rozwoju. „Gospodarcza aktywność i prosperity są możliwe tylko wtedy, jeśli na prawie można polegać. Dobre, pewne i równe dla wszystkich prawo było jedną z najważniejszych rzeczy, która pozwoliła XIX-wiecznej Wielkiej Brytanii stać się pierwszym uprzemysłowionym państwem świata. Każda cywilizacja, która rozkwitała w którymś punkcie historii, miała prawo jasne, przewidywalne i w istocie niezmienne” – przekonuje w „Podstawach ekonomii” Thomas Sowell.
Te cechy posiadał restrykcyjny kodeks Hammurabiego w Babilonie. Można było na nim polegać. Miał jednak także wady; był kazuistyczny, czyli opisywał konkretne przypadki, nie formułując ogólnych zasad. A to właśnie ogólne zasady, którym podlega nawet władca, są fundamentem, na którym Zachód budował bogactwo w ciągu ostatnich 200 lat. Rozwijaliśmy się tak szybko, bo chociaż u władzy bywali różni, to rządziło prawo. „Rządy prawa oznaczają, że władza związana jest regułami, które wcześniej zostały ustalone i ogłoszone. Pozwalają one z dużym stopniem pewności przewidzieć, w jaki sposób władza użyje uprawnień do stosowania przymusu, i umożliwiają na podstawie tej wiedzy planowanie własnych spraw” – pisze w „Drodze do zniewolenia” Friedrich von Hayek, jeden z najwybitniejszych teoretyków liberalizmu.

Prawo ponad wszystkim

Von Hayek zauważył, że gdy ludzie działają nieskrępowanie, porządek społeczny wyłania się oddolnie, a spisane prawa są tego porządku emanacją. Chronią wolność i własność oraz zapewniają sprawiedliwe traktowanie, ponieważ ład spontaniczny wytwarza te instytucje w pierwszej kolejności. Prawo nie realizuje interesu władzy, grupy społecznej, narodu czy społeczeństwa, bo to rodzi kłopot z definicją tego interesu. Kto ma wiedzieć, co jest najlepsze dla narodu? Do katalogu głównych grzechów przeciw rządom prawa von Hayek zalicza zbytnią szczegółowość i arbitralność przepisów oraz zarządzanie za pomocą dekretów. Grzechy te nie są obce demokracjom, ale najczęściej popełniają je rządy autorytarne, które muszą je popełniać, aby się utrzymać u władzy. Leninowska zasada „ufaj i kontroluj” leży w ich naturze.
– Jeśli zastosowanie prawa zależy od zachcianki dyktatora albo kaprysu skorumpowanych urzędników, wzrasta ryzyko inwestycyjne, w rezultacie spada liczba inwestycji i PKB zwalnia – uważa Sowell. Aktualną ilustracją jest Wenezuela, która od czasów Hugo Cháveza zmierza w stronę socjalizmu. Ma to tradycyjne skutki: łamanie praw własności, kontrolę handlu walutą, zwiększenie regulacji i nacjonalizację prywatnych firm. W 2014 r. napływ inwestycji spadł z 7 mld dol. do niecałego 1 mld dol., a gospodarka nie zawaliła się tylko dlatego, że w trakcie boomu paliwowego spieniężono olbrzymie rezerwy ropy.
Trudno znaleźć ekonomistę, który kwestię praw i instytucji uznawałby za nieistotną. Czy rządy prawa mogą panować w krajach niedemokratycznych? W praktyce rządy prawa i autokracja mają cechę sprzeczną: rządy prawa muszą zachowywać ciągłość, a autokracja jej nie zachowuje. Stąd rozmowa o Chinach jako o państwie, które może wprowadzić prawdziwe rządy prawa, jest absurdalna. Wszyscy podkreślają, że przywódcy chińskich komunistów to pragmatycy. Pragmatyzm wyklucza jednak rządy prawa, bo oznacza pragmatyczne dawkowanie obywatelom wolności i istnienie grup uprzywilejowanych.
Guy Sorman w książce „Rok koguta” zwraca uwagę, że nastanie epoki Denga nie oznaczało końca nieszczęść. Popychanie kraju w stronę gospodarki rynkowej odbywało się z użyciem nierynkowych metod. Każdy słyszał o kontroli populacji (polityka 2+1), za pomocą której ograniczano przyrost demograficzny, i brutalnych metodach radzenia sobie z protestami (masakra na placu Tian’anmen jest ich najgłośniejszym przykładem). Rząd przez lata przesiedlał siłę roboczą tam, gdzie zachodni inwestorzy chcieli budować fabryki. Niszczono rodziny, siłą rozdzielając matki i dzieci od ojców, ograniczano też wolność przemieszczania się, zabraniając mieszkańcom wsi osiedlania się w miastach bez pozwolenia. PKB rósł, ale cena była wysoka. Sorman uważa, że komunistom nie wolno zapomnieć zbrodni tylko dlatego, że Chińczycy mają pełne brzuchy. Autokracje przyjazne PKB mogą być nieprzyjazne ludziom.

Pułapka zmian

To nie wystarczy, by zakrzyknąć „Niech żyje demokracja!”. Niektórzy, jak Kevin Hassett z American Enterprise Institute, wieszczą zachodniej cywilizacji katastroficzny scenariusz. „Przyszłość może wyglądać jak odwrotność XX w. Narody niewolne będą rosnąć tak szybko, że przyćmią narody wolne i nie będą widzieć powodu, by przekształcać się w demokrację” – uważa. Może tak się stać z powodów, o których wspominał Becker: o ile autokracje dają rezultaty gospodarczo i społecznie skrajne, to demokracje dają rezultaty średnie. – Rzadko zdarzają się przywódcy tacy, jak Margaret Thatcher, osiągający wielkie rzeczy – zauważa Becker.
Tę smutną konstatację potwierdzają wyniki badań. Robert Barro z Harvardu w 1996 r. opublikował w „Journal of Economic Growth” artykuł, w którym przeanalizował rozwój 100 państw z lat 1960–1990. Po uśrednieniu wyników okazało się, że demokracja delikatnie spowalnia wzrost. „Między demokracją a wzrostem może występować nieliniowa zależność. Demokracja ułatwia wzrost przy niskim poziomie wolności politycznej, ale zaczyna go dusić, gdy wolność polityczna osiąga poziom umiarkowany. Zaś wzrostowi wolności politycznej sprzyja istotnie wywołana wzrostem gospodarczym poprawa jakości życia, mierzona wskaźnikiem PKB, długością życia czy poziomem edukacji” – pisze Barro.
Demokracja ułatwia budowę kapitalizmu, ten potem wzmacnia demokrację, która w końcu dusi kapitalizm. Taki pogląd nosi znamiona historycyzmu, przekonania, że losami świata sterują prawa historii. Historycyzm został wykpiony przez filozofów, jak Karl Popper. Nie ma praw historii, nie możemy być pewni przyszłości, możemy tylko zgadywać. Wielu sądzi, że napięcia między gospodarką a państwem opiekuńczym nakażą Zachodowi zrewidować mechanizmy ustrojowe. To dobrze, bo niby dlaczego mielibyśmy się przywiązywać do demokracji w jej obecnym kształcie? Ona sama przez się niczego nie gwarantuje. Ideał rządów prawa może być w niej realizowany pełniej niż w autokracji, ale nie będzie realizowany perfekcyjnie.
Aby demokracja nie przekształciła się w autorytaryzm, konieczna jest obywatelska czujność na łamanie wolności osobistych i społeczeństwo intelektualnie zaszczepione przeciw populizmowi. Demokracja była nominalnym ustrojem Niemiec, gdy do władzy dochodził Adolf Hitler – i czujności, i szczepionki wówczas zabrakło. Na szczęście ustrój ewoluuje i kto wie, czy nie czekają nas jakieś nowatorskie i dobre zmiany. Może ludzie wymyślą system pozbawiony arbitralności autokracji i indolencji decyzyjnej demokracji? Taki, który sprzyja wzrostowi PKB, nie uderzając w wolność?
Przydatne będzie sięgnięcie do wypróbowanych rozwiązań. Kwalifikacje do wspierania rozwoju gospodarczego mogłaby posiadać poddana rządom prawa monarchia dziedziczna. Czy ktoś pamięta, jak ograniczona była monarchia w średniowieczu? We Francji przełomu XII i XIII w. – na co zwraca uwagę Bertrand de Jouvenel w „Traktacie o władzy” – król nie pobierał podatków, nie zatrudniał stałej armii, a jego skarbiec mieścił się w klasztorze. „Król nie uchwalał żadnych praw, które mogłyby wpłynąć na moje życie” – pisze de Jouvenel. Dopiero z nastaniem monarchii absolutnej ustrój i prawo zaczęły się psuć. Połączenie innowacyjności myślicieli, nowych technologii i historycznych inspiracji może się dla Zachodu okazać koniecznością. Chyba że nie chce się on już bogacić, tylko konsumować to, co wytworzył wcześniej. ©?
Jeśli zastosowanie prawa zależy od zachcianki dyktatora czy kaprysu skorumpowanych urzędników, wzrasta ryzyko, spadają inwestycje, a PKB zwalnia
Prawdziwa nauka reaguje na rzeczywistość, a nie obraża się na nią. Wybuch kryzysu w 2008 r. sprawił, że ekonomiści musieli na nowo spojrzeć na uprawianą dyscyplinę. Pojawiły się nowe idee, powrócono też do tych zapomnianych. Choć proces trwa, minęło wystarczająco dużo czasu, by spróbować te nowe prądy usystematyzować. Dziennik Gazeta Prawna wspólnie z Obserwatorem Finansowym podjęły tę próbę

Wypełnij PIT "Dziennikiem Gazetą Prawną" - program do rozliczeń i poradnik dla podatnika 4 i 5 stycznia w kioskach