Surowce szybko tracą na wartości. Nie tylko ropa – także miedź, rudy żelaza, aluminium a nawet żywność. Presję na zniżkę podsyca walka o zwiększenie udziałów w rynku firm, które próbują zająć pozycję jak najbardziej dogodną do odrobienia strat, gdy ceny odbiją.

Główne surowce zachowują się jak bobsleje. Spektakularnie spadła cena ropy naftowej – ze 100 dol., do poniżej 30 dol. Zimą 2011 r. tona miedzi kosztowała ponad 10 tysięcy dolarów, a w styczniu 2016 r. ok. 4,3 tys. dol. (tu notowania ropy, a tu miedzi). To samo dzieje się z żywnością. Indeks cen żywności FAO spadł ze 170 w 2011 r. do 123 w 2015 roku. To nie koniec wyliczanki. W grudniu 2015 r. po raz pierwszy od dekady ceny rudy żelaza znalazły się poniżej poziomu 40 dolarów za tonę, podczas gdy pięć lat temu (luty/styczeń 2011 r.) w dostawach natychmiastowych (spot) do Chin osiągnęły wysokość aż 187,18 dolarów za tonę.

Cena rudy jest odbiciem sytuacji w światowym przemyśle stalowym. Według ocen szwajcarskiego banku UBS, rzeczywiste, globalne moce produkcyjne hutnictwa stali są obecnie większe o jedną trzecią od potrzeb. Połowę z ok. 1,6 mld ton stali wytapianej rocznie wytwarzają Chiny. Wśród ekspertów powtarzana jest ocena, że sto największych chińskich firm stalowych zanotowało przez 10 miesięcy 2015 r. stratę wynoszącą łącznie 11 mld dolarów. Potwierdzeniem nadprodukcji w „globalnej fabryce” jest ubiegłoroczny chiński rekord eksportowy: przez 11 miesięcy tamtejsze huty sprzedały za granicę ponad 100 mln ton stali. Korzyści odnieśli kupcy zagraniczni nabywający surowiec po dumpingowych cenach.

Spadek cen aluminium w ostatnich 5 latach wygląda na łagodny, ale jest to złudzenie wywołane jednostką miary. W tym przypadku nie jest to tona a funt, więc na tak skalibrowanym wykresie skoki cen są mniej wyraziste, ale jednak wielkie – przed 5 laty aluminium było dwa razy droższe nic obecnie. Deprecjacja objęła nie tylko surowce kopalne. Cena bawełny wynosi obecnie ok. 60 centów za funt, podczas gdy rekord absolutny osiągnięty zimą 2011 r. wynosi 210,64 centów.

>>> Czytaj też: 460 mld dol. rocznie. To państwo najwięcej zyskuje na surowcowym krachu

Reklama

Jeśli przykłady ostrego spadku cen można mnożyć, to przypadki choćby jedynie stabilizacji cenowej można policzyć w pamięci. Ilustracją może być herbata, która nie jest wszakże surowcem strategicznym i można się bez niej (z trudem lub bez) obejść. Obecna cena herbaty (ok. 3,5 dolara za kilogram) jest mniej więcej taka sama jak 5 lat temu i o jedną czwartą wyższa niż rok temu. Teza o szybkim, a w przypadku najważniejszych surowców – nawet gwałtownym zjeździe cen znajduje potwierdzenie w tym zestawieniu.

Na długookresowy szczyt cenowy surowce wspięły się latem 2008 r., aby zaraz potem zacząć pikować, niczym himalaista, który odpadł od niezwykle stromej ściany. Na dnie przepaści surowce znalazły się zimą 2008/2009, czyli niemal zaraz po zdobyciu szczytów. Potem dłużył się na Zachodzie kryzys finansowy, ale surowce stanęły „na nogi” i wkrótce znowu zaczęły drapać się ostro w górę, choć mówiono wokoło, że warunków do wspinaczki nie ma. Co więcej, wspinaczka ta była z każdym kwartałem coraz śmielsza. Kolejne rekordy cenowe ustanawiane były już wiosną 2011 r.

Skąd ten poprzedni zjazd cenowy

Notowania surowców pozostają pod nieustannym wpływem najróżniejszych czynników specyficznych (takich m.in. jak nieurodzaje lub kataklizmy, czy zawirowania polityczne w konkretnym kraju – wielkim producencie lub odbiorcy), ale najmocniej oddziałują obecnie procesy globalne, światowe relacje makroekonomiczne, a zwłaszcza brewerie finansowe.

Najczęściej powtarzane wyjaśnienie pokryzysowego skoku cen surowców to powrót świata poza Europą na drogę wzrostu mierzonego globalnym produktem brutto. W 2009 r. suma PKB wszystkich państw świata była w ujęciu realnym niższa o 0,7 proc. niż w roku poprzednim. W 2010 r. była już jednak wyższa aż o 4,9 proc. niż przed rokiem i od tego okresu rośnie z roku na rok, chociaż już nie tak dynamicznie, jak w 2010 r. (tu dane i wykres).

Pokryzysowy wzrost globalny napędzała przede wszystkim gospodarka Chin, a także Indii i kilku innych państw Azji Południowo-Wschodniej. Wkrótce zaskoczył również silnik gospodarki amerykańskiej. Zadziałał zatem czynnik popytowy. Nawet niewprawne oko zauważy jednak, że ceny surowców poszły w górę nienaturalnie szybko, tak jakby zmrożony silnik przeszedł od razu, nie dławiąc się, na obroty maksymalne.

Jest to w sporej części pochodna istotnej cechy rynków surowcowych, jaką jest ich wielka w XXI wieku chybotliwość (volatility). Firma McKinsey twierdzi, że licząc okres od 2001 r. do 2013 r. była ona prawie trzykrotnie silniejsza niż w latach 90. ubiegłego stulecia. Przyczyn tej zmienności szukać należy m.in. w przyspieszającym postępie technicznym, który oddziałuje zarówno na podaż, jak i na popyt.

>>> Czytaj też Naftowe "cmentarzysko". Dlaczego firmy uciekają z Morza Północnego?

Jeszcze kilkadziesiąt lat temu związki między np. rynkami żywności i energii były słabe lub wręcz bardzo słabe. Dzisiaj wpływ cen ropy i gazu ziemnego na koszty produkcji rolnej, a więc także na ceny produktów żywnościowych jest olbrzymi, bowiem na polach wszechobecne są maszyny, nawozy sztuczne i środki ochrony roślin. Paliwa i chemikalia produkowane są zaś z węglowodorów lotnych i płynnych. We współczesnym łańcuchu dostaw żywności wydłużonym o dziesiątki i setki ogniw koniecznością jest chłodzenie i mrożenie, co też wymaga wielkich ilości energii, której niegdysiejszym substytutem były bryły lodu wykuwane zimą z rzek oraz jezior i przechowywyane do lata w piwnicach.

Kwestie techniczne wpływają na rynki również w sposób bezpośredni. Najbardziej jaskrawym przykładem jest sektor gazu i ropy z łupków, który przeobraził globalny przemysł naftowo-gazowy, choć nadal nie jest pewne, czy nieodwołanie i na jak długo. Surowca wypływa z łupków tyle, że pojawiają się głosy, że w przewidywalnej przyszłości USA mogą obejść się bez importu ropy, co jeszcze niedawno uznano by za niedorzeczność.

Z drugiej strony, amerykański sektor łupkowy znalazł się teraz w pułapce cenowo – kosztowej będącej konsekwencją przekonania, że ceny ropy utrzymają się długo na bardzo wysokim poziomie. Jeśli punktem odniesienia są molochy dominujące w światowym sektorze naftowym, to „wyciskaniem” łupków zajmują się głównie firmy relatywnie średnie i małe, które zapożyczyły się w bankach na pokrycie wydatków inwestycyjnych (tzw. capex), ale także na finansowanie przynajmniej części wydatków bieżących (opex). W okresie katastrofalnie niskich cen, krytycznym warunkiem uniknięcia bankructwa lub konieczności oddania za bezcen dobrze mimo wszystko rokujących firm łupkowych w obce ręce jest regularna spłata odsetek od pożyczek i kredytów. Na to musi wystarczyć, więc ropa z łupków musi płynąć, nawet jeśli straty na jej wydobyciu są z każdym kolejnym miesiącem coraz wyższe.

Presję na zniżkę podsyca walka o zachowanie i zwiększenie udziałów w rynku, toczona przez Saudyjczyków i Rosjan na baryłki wydobywane przez obu rywali bez względu na spadające ceny ropy. Chodzi im o zajęcie jak najdogodniejszych pozycji rynkowych na moment, gdy ceny odbiją, a nawet strzelą w górę, co pozwoli zgarniać większość oczekiwanej, przyszłej śmietanki. W styczniu USA i Europa zniosły też sankcje nałożone swego czasu na Iran, otwierając kolejny, duży kurek z ropą, co może podtrzymać tendencję zniżkową w cenach ropy.

Wielkie oczekiwania i superkopalnie

Ilustracji decyzji inwestycyjnych możliwych dzięki postępowi technicznemu, ale opartych na nietrafnych lub wręcz błędnych przesłankach, dostarczają też inne wielkie projekty surowcowe. W Peru powstała superkopalnia miedzi Cerro Verde (Zielone Wzgórze). Przedrostek „super” nie jest przesadzony, bo kopalnia zajmuje aż 607 km2, czyli dokładnie tyle co cały powiat radziejowski na Kujawach. Dzienne pozyskanie skały miedzionośnej to 360 tys. ton. Roczny uzysk miedzi dojść ma z czasem do nieco ponad pół miliona ton i zapewnić właścicielom piąte miejsce w światowym rankingu producentów (KGHM produkuje 500-550 tys. ton i zajmuje obecnie szóste miejsce).

Amerykański koncern Freeport-McMoRan zainwestował w rozbudowę Cerro Verde do rozmiarów kolosa 4,6 mld dolarów. Koszty operacyjne Cerro Verde kształtować się mają poniżej 1,5 dolara na jeden funt uzyskanej miedzi, której cena spadła właśnie poniżej 2 dolarów za funt. Po uzupełnieniu kalkulacji o koszt kapitału własnego i pożyczonego, przy obecnych warunkach straty na tym przedsięwzięciu będą zatem nieuniknione i zapewne spore.

Superkopalni powstało i powstaje na świecie znacznie więcej: w Brazylii, Australii, Kongo, Mongolii, Chile, Arizonie, Afryce Zachodniej. Według firmy SNL, w okresie 2007-2015 na inwestycje górnicze, w tym na superkopalnie szło w świecie średnio ok. 100 mld dolarów rocznie, a w samym 2012 r. ok. 160 mld dolarów. Ogrom podjętych w tym okresie przedsięwzięć górniczych oddaje porównanie z kosztami inwestycyjnymi Cerro Verde. Po szczycie w 2012 r. inwestycje w światowym górnictwie spadły jednak w 2015 r. o połowę, co wobec obecnych tendencji cenowych nie dziwi.

Surowcowy boom inwestycyjny był odbiciem euforii wywołanej niepowstrzymaną i przyspieszającą (do czasu) ekspansją gospodarczą Chin oraz nadziei na szybkie otrząśnięcie się z kryzysu przez Zachód. Wybujałe oczekiwania odnośnie przyszłości uruchamiają odwieczny, ale groźny dla uczestników mechanizm gry na zwyżkę. Jakąś rolę odgrywa również uwięzienie gospodarki kapitalistycznej w okowach tzw. short-termismu, polegającego (w skrócie) na uzależnieniu przedsiębiorstw, sektorów i przemysłów od ciągłego, bez względu na okoliczności, wykazywania rosnących wskaźników zyskowności, wydajności i tak dalej. Po to, żeby rosło, trzeba inwestować, a narastanie inwestycji każe sądzić, że ceny (tu surowców) muszą dalej rosnąć, bo „oni nie są przecież tacy głupi, żeby inwestować, gdy pojawić miałby się przed nami dołek”.

>>> Czytaj też: To koniec spadków cen ropy. Andurand: Ceny sięgnęły dna, teraz będą rosły

Tanie pieniądze i QE

Wymienione dotychczas związki przyczynowo-skutkowe zaliczają się do mechanizmów konwencjonalnych. Jest niemal pewne, że bardzo istotnym powodem ostatniej huśtawki cenowej były ponadto ultra niskie stopy procentowe, utrzymywane po 2008 r. do dziś na poziomie około zerowym. Ponieważ tani pieniądz nie wyzwalał u przedsiębiorców spodziewanego apetytu i biznesowego przyspieszenia, doszła do tego polityka luzowania finansowego (quantitative easing). Proceder stałego powiększania podaży środków pieniężnych prowadzony był przez amerykański bank centralny – FED, a w ślad za nim przez jego odpowiedniki w Wielkiej Brytanii, Japonii i strefie euro, czyli banki państw i ugrupowań emitujących najważniejsze waluty rezerwowe świata.

Po trzech falach „drukowania” pieniędzy polegającego na skupie przez FED aktywów, głównie obligacji rządowych oraz papierów wartościowych zabezpieczonych „trefnymi” po kryzysie hipotekami na nieruchomościach, bilans FED spuchł z 700 mld dol. w 2008 r. do 4 400 mld dol. w 2014 r., bo każda transakcja musi być odzwierciedlona w bilansie banku centralnego.

Pieniędzy na rynkach finansowych zaczęło być w bród, więc niektórzy, np. kompanie górnicze, inwestowali pożyczając środki niemalże za darmo, lecz inni (większość) byli raczej wstrzemięźliwi w swych poczynaniach gospodarczych, głównie w obawie przed niewiadomymi skutkami niecodziennych sposobów stymulowania gospodarki. Podstawowym ujściem dla wylewu ogromnych pieniędzy z QE stała się w tych okolicznościach spekulacja na surowcach.

Cenowy boom surowcowy na początku obecnej dekady był w wielkim stopniu skutkiem skokowych wzrostów podaży pieniądza wynikających z polityki skupionej na najbliższej kampanii wyborczej. Skończyło się luzowanie ilościowe, bo gospodarka amerykańska zaskoczyła. Amerykanie mają więc swoje powody do zadowolenia, ale rachunek wystawiony przez producentów i kupców zapłaciła w wysokich cenach surowców reszta świata, a głównie osoby niezamożne, bo takich jest na świecie najwięcej.

Obecny spadek cen spowodowały pospołu czynniki podażowe i popytowe w połączeniu z konsekwencjami interwencji polityczno-rządowych. Za jakiś czas, nie wiadomo kiedy, ceny surowców znów odbiją się od dołka. Jeśli pójdą w górę szpicą, oznaczać to będzie, że gospodarka światowa odpowiedziała na bodźce znowu dalekie od rozsądku i racjonalności. Jeśli będą rosły nie za szybko i systematycznie, będą powody do optymizmu, bo byłby to widomy znak, że świat postawił na elementarny porządek i umiar.

Autor: Jan Cipiur

ikona lupy />
Zależność gospodarek państw UE od surowców / Media