Jak zrozumieć islam? Czy trzeba bać się uchodźców? W zalewie sprzecznych informacji najlepszej odpowiedzi trzeba poszukać w książkach
Zgodnie z przekazem prawicowej propagandy politycznej Europę zalewają właśnie hordy islamskich terrorystów przebranych za uchodźców (zwłaszcza za kobiety i dzieci) – za chwilę, jeśli się temu nie przeciwstawimy, albo wszyscy będziemy muzułmanami, albo wszyscy będziemy martwi. Skuteczny opór przeciw krwawym barbarzyńcom jest kluczowy dla przetrwania cywilizacji europejskiej i chrześcijaństwa, nawet jeśli przy okazji uderzy się w to skrzydło Kościoła katolickiego, które gotowe jest nieść pomoc innowiercom.
Zgodnie z przekazem propagandy liberalno-lewicowej – odwołującej się z kolei często, co ciekawe, do idei chrześcijańskiego miłosierdzia – do Europy płyną i maszerują ludzie zdesperowani i wymagający opieki, uciekinierzy przed wojną, nędzą i wojującym islamem. Trzeba dostrzec w tym szansę na odkupienie grzechów kolonializmu. I spożytkować ów zastrzyk świeżej krwi w dziele dalszej demokratycznej modernizacji społecznej.
Jedna rzecz jest pewna: ci ludzie i tak tu przyjdą, prędzej czy później. Niektórzy już tu są.
No i co z tym zrobić? Dwóch wyżej wymienionych narracji nie sposób ze sobą uzgodnić, bo każda z nich operuje fałszywym obrazem świata: prawica bezczelnie sięga po stary, rasistowsko-kolonialny stereotyp „islamskiego fanatyzmu”, lewicowi liberałowie z kolei nie mają języka, by opisać dysonans, jaki istnieje między ich własnymi wyobrażeniami na temat demokracji, wolności, indywidualizmu i praw człowieka a surowym, hierarchicznym, patriarchalnym kolektywizmem islamu, w szczególności jego radykalnych odłamów.
Reklama
W zrozumieniu naszej – europejskiej – sytuacji w obliczu kryzysu uchodźczego i nowych, zglobalizowanych wcieleń islamskiego terroryzmu, mogłoby pomóc rozplątanie paru pojęciowych supłów, podważenie paru potocznych przekonań, przyjrzenie się bliżej historycznemu kontekstowi muzułmańskiego „dżihadu” wymierzonego w „niewiernych”. Słów da się naturalnie używać jako pałek na ideowego przeciwnika, ale słowa mają też znaczenia. Często nieoczywiste.
Żeby było jasne: w wymienionych kwestiach uważam się za laika. Na szczęście dobre książki poświęcone rozmaitym kłopotom z islamem piszą fachowcy. Dzięki ich wysiłkowi mogę to i owo opowiedzieć o świecie muzułmańskim i jego złożonych relacjami z nowoczesną Europą. Zacznijmy zatem od dżihadu.

Dżihad. Serce i miecz

I od razu mamy problem. To problem nie tylko z doprecyzowaniem konkretnego pojęcia, ale także z uchwyceniem osobliwej – choć bynajmniej nie postmodernistycznej – płynności islamskiego świata idei. W islamie nie ma papieża, nie ma również i nie było nigdy centralnych ośrodków władzy religijnej, stąd brak kanonicznej wykładni kluczowych zagadnień wiary. Od wieków panuje specyficzna interpretacyjna wielogłosowość. Sprawy nie ułatwia sam Koran, który, jak pisze w monografii „Pola śmierci. Religia i przemoc” brytyjska religioznawczyni Karen Armstrong, „nie jest spójnym objawieniem: został bowiem przekazany Mahometowi fragmentarycznie w odpowiedzi na szczególne wydarzenia. (...) Nie istnieje coś takiego jak jednoznaczne lub systematyczne nauczanie Koranu na temat przemocy militarnej.” „Mahomet nie otrzymał od Allaha tablic z Dekalogiem – wtóruje jej historyk i dyplomata Jerzy Rohoziński w znakomitych „Narodzinach globalnego dżihadu”. – Allah był tylko doradcą taktycznym (bo nawet nie strategicznym) Mahometa. Mówił mu, co w danej chwili powinien zrobić. Wobec tego rozważania, czy islam jest religią pokojową, czy wojowniczą, nie mają większego sensu. (...) Allah raz każe bowiem bez umiaru mordować, a innym razem radzi, by się układać. Sury mekkańskie głoszą, że »nie ma przymusu w religii«, a sury medyneńskie nakazują bezlitośnie zabijać politeistów, wychwalając »świętą wojnę na drodze Boga«”.

Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP