Dodatkowe zasoby emerytalne powinni zacząć gromadzić już obecni 30-latkowie – powiedział PAP dr hab. Marek Szczepański, prof. nadzw., kierownik Katedry Nauk Ekonomicznych Wydziału Inżynierii Zarządzania Politechniki Poznańskiej.

W piątek w Poznaniu eksperci, w tym przedstawiciele świata nauki, Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego i praktycy związani z rynkiem emerytalnym dyskutowali na temat zagrożeń i perspektyw systemu emerytalnego w Polsce, w ramach otwartej debaty emerytalnej pn. "System Emerytalny w Polsce - szanse, zagrożenia, perspektywy".

Dr hab. Marek Szczepański, prof. nadzw., kierownik Katedry Nauk Ekonomicznych Wydziału Inżynierii Zarządzania Politechniki Poznańskiej w rozmowie z PAP podkreślił, że jednym z największych wyzwań w zakresie funkcjonowania systemu emerytalnego w Polsce są bariery rozwoju dodatkowych systemów emerytalnych, które pozwoliłyby na zwiększenie kwoty otrzymywanej emerytury.

Jak tłumaczył, już obecnie wiadomo, że w przyszłości stopa zastąpienia, czyli relacja emerytury do ostatnich zarobków ulegnie zmniejszeniu wskutek nieuniknionego, demograficznego starzenia się społeczeństwa.

Reklama

"W rezultacie demograficznego starzenia się społeczeństwa w kolejnych dekadach systematycznie ubywać będzie w Polsce osób w wieku produkcyjnym, a wzrastać liczba w wieku poprodukcyjnym, a przecież system emerytalny finansowany jest głównie z bieżących składek pokolenia pracującego. Ten system będzie zatem coraz trudniej sfinansować, więc będzie on mógł zapewnić, według prognoz, jedynie taką podstawową ochronę przed ubóstwem. W związku z tym potrzebny jest rozwój dodatkowych systemów emerytalnych" – wskazał Szczepański.

"Generalnie stopa zastąpienia, relacja emerytury do ostatniego wynagrodzenia z pracy wynosi obecnie ok. 50 proc. a i tak te emerytury nie są przecież zbyt wysokie: średnio dla mężczyzn jest to ok. 2,5 tys. zł, a dla kobiet – tylko 1,7 tys. zł. Średnia emerytura w Polsce to 2.1 tys. zł, ale połowa emerytów dostaje – jak wynika z danych ZUS-u – nie więcej niż 1,8 tys. zł (brutto). Natomiast w przyszłości, powiedzmy za jakieś 30 lat przewiduje się, że stopa zastąpienia będzie wynosić jedynie ok. 30 proc., więc będzie to bardzo, bardzo mało. Znaczna część emerytów otrzyma najniższe gwarantowane przez państwo świadczenie, dotyczy to zwłaszcza kobiet. Gromadzenie dodatkowego kapitału jest więc koniecznością - i tu nie ma nawet o czym dyskutować. Pytanie jest tylko, jak to zrobić, żeby ten poziom uczestnictwa zwiększyć adekwatnie do potrzeb?" – dodał.

Jak mówił, dużym wyzwaniem jest uświadomienie ludziom, że najlepszym sposobem zapewnienia sobie godnej kwoty emerytury jest gromadzenie środków dzięki dodatkowym systemom emerytalnym. Jak wskazał, w tej kwestii niezbędne jest jednak także odpowiednie edukowanie społeczeństwa oraz zmiany instytucjonalne i ekonomiczno-fiskalne, które powinny doprowadzić do wzrostu poziomu uczestnictwa w III filarze systemu emerytalnego.

"Bardzo ważny jest również okres gromadzenia tych oszczędności. Większość ludzi myśli o tych sprawach poważnie dopiero mając 40., czy 50. lat, ale wtedy jest już po prostu trudno zgromadzić ten dodatkowy kapitał. Natomiast, jeśli się rozpocznie już w wieku 30. lat, po choćby 100 czy 200 zł miesięcznie – to już przez lata te gromadzone środki, plus dodatkowy procent, dają możliwość zbudowania całkiem przyzwoitego kapitału dodatkowego. Ciągłe odkładanie na później decyzji o oszczędzaniu na emeryturę to jedna z największych barier rozwoju dodatkowych systemów emerytalnych" – podkreślił ekspert.

Dodał, że zdaje sobie sprawę z tego, że w ludzie ok. 30-stki mają zupełnie inne potrzeby konsumpcyjne i rzadko kto rozpoczynając dopiero karierę zawodową myśli już o emeryturze.

"Ludzie w tym wieku myślą np. mieszkaniu, czy o jakichś potrzebach bieżących. I naprawdę wielkim wyzwaniem jest podejmowanie odpowiednich działań, które zachęciłyby młodych ludzi do gromadzenia środków w ramach dodatkowych systemów. To, co jest pewne już teraz, to że te dotychczasowe zachęty do uczestnictwa w dodatkowych systemach emerytalnych są zbyt słabe i nie działają. A zachęty podatkowe są przecież i do ICE, i do IKZE, i do pracowniczych systemów emerytalnych, i mimo to poziom uczestnictwa w nich jest nadal znikomy" – wskazał Szczepański.

Jak tłumaczył, "pracownicze programy emerytalne to tylko 2,5 proc. ogółu zatrudnionych, czyli niecałe 400 tys. IKE to z kolei niecałe 900 tys., z czego tylko 25 proc. regularnie wpłaca. Natomiast IKZE, które istnieją od 2012 roku to ok. 600 tys. osób, ale w tym przypadku też tylko cześć dokonuje wpłat, mimo że IKZE są w sumie najbardziej korzystne, ponieważ pozwalają co roku odpisać od podstawy opodatkowania podatkiem PIT, w tym roku np. ponad 5 tys. zł. Można uzyskać zatem całkiem sporą ulgę podatkową, ale dzięki temu też nie nastąpił w tym przypadku żaden przełom" - ocenił.

Zdaniem eksperta, czynnikiem, który mógłby zachęcić społeczeństwo do korzystania z dodatkowych systemów emerytalnych, byłoby m.in. uproszczenie tych systemów; także opłaty za zarządzanie nimi nie powinny być wysokie.

"Systemy muszą być też przejrzyste dla uczestników. Moim zdaniem nie powinno być też zbyt dużo opcji do wyboru, bo wtedy ludzie się po prostu gubią" – podkreślił i stwierdził, że dużą szansą w tej kwestii są np. zakładowe systemy emerytalne.

"Są przecież także plany wprowadzenia tzw. Pracowniczych Planów Kapitałowych, które mają być quasi obowiązkowe, czyli z automatycznym zapisem i możliwością ewentualnego odstąpienia przez pracownika, ale jest realnie duża szansa, że większość pracowników w nich pozostanie. Doświadczenia zastosowania dorobku ekonomii behawioralnej, która proponuje zmianę tzw. architektury wyboru i wprowadzenie automatycznego zapisu do zakładowego systemu emerytalnego oraz opcje domyślne dotyczące strategii inwestycyjnej, w takich krajach jak USA, Nowa Zelandia czy Wielka Brytania są bardzo obiecujące. Proponował takie rozwiązania m.in. tegoroczny laureat nagrody Nobla w dziedzinie nauk ekonomicznych, prof. Richard Thaler z uniwersytetu w Chicago. To teoria, która sprawdza się w praktyce" – mówił.

Jego zdaniem te systemy są też bardziej efektywne – "jest efekt skali, można zmniejszyć opłaty za zarządzanie tymi funduszami, zarządzania aktywami. Natomiast są też pewne bariery z tym związane, ponieważ jeżeli te fundusze będą inwestować na rynku kapitałowym i np. będzie bessa i wartość aktywów spadnie, to cześć osób może się wycofać" – wskazał.

Szczepański powiedział też, że kolejną poważną barierą w tym zakresie jest również brak zaufania społeczeństwa do takich systemów, m.in. przez doświadczenia z OFE.

Pytany, czy w przyszłości konieczne będzie ponowne wydłużenie wieku emerytalnego, stwierdził, że "w przyszłości tak czy inaczej ten wiek będzie musiał zostać wydłużony i dostosowany do wzrostu długości życia, ponieważ inaczej obciążenie dla finansów publicznych będzie coraz większe i coraz więcej trzeba będzie dopłacać. Chyba, że będzie się zwiększać składki, ale ich także nie można zwiększać stale, bo to znowu spowoduje znaczne zwiększenie kosztu pracy" – mówił.

"Demografia to jedno z najpoważniejszych wyzwań dla systemów emerytalnych nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie, i od tego nie da się niestety uciec. Myślę, że za parę lat możliwa jest zmiana wieku emerytalnego, ale kiedy to nastąpi – tego nie wiemy, ponieważ to w największej mierze zależy od polityki i od stanu budżetu. Dopóki można będzie to utrzymać, to myślę, że będzie utrzymany. Ale w pewnym momencie po prostu trzeba go będzie wydłużyć” – podsumował.

>>> Czytaj też: Podwyżki w ZUS. Dla kogo będą najbardziej dotkliwe?