Wisła w tym roku powinna być szczególnie hołubiona. Tak postanowił Sejm. Ale przyjął uchwałę i o rzece zapomniał.
Rok 2017 został przez Sejm ogłoszony rokiem Wisły. Zwykle za taką decyzją idą pieniądze na projekty i programy, bo patrona trzeba uczcić. Tak było w latach ubiegłych, kiedy patronami byli Chopin lub Sienkiewicz. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że tak będzie i w przyszłym roku, który został ogłoszony rokiem stulecia niepodległości Polski.
Ale z Wisłą tak nie jest. Na Wisłę z ministerstw pieniądze nie popłynęły. Z jednej strony jest to niezrozumiałe i dla Wisły krzywdzące, z drugiej – objawiło tkwiącą w samorządach i oddolnych inicjatywach siłę. Co akurat w przypadku Wisły nie dziwi. Bo jeśli chodzi o oddolne inicjatywy, rzeka ma im sporo do zawdzięczenia.
Dwanaście lat temu Jarek Kałuża z Krakowa z miłości do Wisły zbudował mały galar, zwodował go na zerowym kilometrze u ujścia Przemszy i spłynął nim aż do Gdańska. Wydarzenie nazwał Królewskim Flisem i od tego czasu organizuje go co roku.
Flis przyciąga jak magnes. Ludzie goszczą Kałużę, wypytują go i sami mu opowiadają historie. Jakby rzeka rozwiązywała języki, zbliżała. Ale wszystko trwa krótko, kończy się wraz z jego odpłynięciem, a chodzi o to, by przy Wiśle zostać dłużej niż kwadrans czy dwa.
Reklama
Jest też Flis Festiwal w podwarszawskich Gassach organizowany przez Fundację Szerokie Wody. Od kilku lat przyciąga nad Wisłę setki okolicznych mieszkańców. Czekają tam na nich baty, lejtaki, olenderki, galary, nawet szkuty. Czekają szkutnicy, którzy wszystkie te dawne łodzie wiślane budują tradycyjnymi metodami, jak ich ojcowie i dziadkowie. Są ludzie, którzy je kupują, pływają nimi po Wiśle, porzucając dla nich nowe, szpanerskie jednostki z plastiku i głosząc, że na rzekach nastał czas drewna.
Jest wreszcie Warszawa, która od kilku lat wyraźnie zwraca się ku rzece i wydaje się, że nie ma siły, która by ją od niej odwróciła. Ale to wszystko za mało. – Potrzebny był przełom – mówi Robert Jankowski, prezes Fundacji Rok Rzeki Wisły.
>>> Treść całego artykułu można znaleźć w weekendowym wydaniu DGP.