Gospodarka amerykańska pracuje na poziomie niespełna 76 proc. swoich możliwości. Wszyscy wierzą, że już za moment, za chwilę, będzie świetnie, ale tylko inwestorzy giełdowi ryzykują pieniądze. Szacunki dotyczące rozwoju USA zaczynają spadać.

Niemal cały amerykański świat biznesu superoptymistycznie myśli o przyszłości gospodarki USA. PKB Stanów Zjednoczonych jest o 12 proc. wyższy niż przed recesją z 2008 roku. Ameryka jest w trakcie trzeciego, najdłuższego od 1850 roku, cyklu ekspansyjnego.

Giełda bije rekordy. Kapitalizacja firmy Apple przekroczyła niedawno rekordowy w historii poziom 800 mld dol. Apple gonią bardzo szybko Google i Amazon, który z każdego wydanego dolara ma obecnie zwrot w wysokości 2,5 dolara.

Według danych Business Roundtable w I kwartale 2017 roku nastąpił największy (wynoszący ponad 19 proc.) skok optymizmu wśród liderów biznesu — z poziomu 74,2 proc. na 93,3 proc. – i utrzymywał się przez cały II kwartał. Problem w tym, że dane gospodarcze nie potwierdzają tego optymizmu.

Biznes zachwycony, ale nieaktywny

Reklama

Produkcja amerykańska w kwietniu była wyższa niż rok wcześniej o 1,4 proc., ale od tamtej pory jej poziom pozostaje niemal niezmieniony. Co więcej — użycie mocy i wydolności produkcyjnej utrzymuje się na poziomie ok. 76 proc. przy średniej z przeszłości (obejmującej wszystkie okresy – i rozwoju, i recesji) około 80 proc.

Bezrobocie jest najniższe od ponad dekady i utrzymuje się w okolicach 4,5 proc. Nie rosną jednak zarobki, co działo się, kiedy ciaśniejszy rynek powodował, że firmy konkurowały między sobą o najlepszych pracowników. W sektorze prywatnych nierolniczych firm zarobki wzrosły w ubiegłym roku zaledwie o 2,5 proc. w porównaniu z 4-proc. tempem wzrostu, gdy bezrobocie nie było tak niskie.

Liczba połączeń i przejęć firm (M&A) spadła o ponad 40 proc. do najniższego od 2013 roku poziomu. Jak pokazują badania Goldman Sachs, zwolniło także wykupowanie własnych akcji, co było główną napędową hossy, która rozpoczęła się osiem lat temu. W ocenie na przykład przedstawicieli Federalnej Rezerwy obecna bardzo wysoka hossa na giełdzie jest mocno nadmuchana i optymizm inwestorów zaczyna być zagrożeniem dla gospodarki. Szczególnie, że Amerykanie tkwią ponownie w najgłębszej w historii dziurze kredytowej. Zadłużenie gospodarstw domowych wynosi prawie 13 bln dol. – tyle, ile w I kwartale 2008 roku, czyli w apogeum kryzysu. Stopa biedy wynosi 13,5 proc. i jest jedną z najwyższych w zaawansowanych gospodarkach. Ponad połowa populacji ma dziś niższe przychody niż w roku 2000, a do tego zmniejsza się perspektywa poprawy indywidualnych warunków ekonomicznych.

Dane te dowodzą, że chociaż szefowie biznesu są optymistyczni, optymizm ten nie sprawia, że zaczynają działać. Wręcz przeciwnie, nie rozwijają biznesu, trwają w oczekiwaniu. Nic więc dziwnego, że gospodarka nie przyspiesza. Departament stanu do spraw handlu przedstawił ostatnio szacunki, że w I kwartale bieżącego roku gospodarka wzrosła o zaledwie 1,2 proc. w skali rocznej. Takie dane powodują rewizję prognoz na przyszłość.

MFW zweryfikował przechwałki Trumpa

Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MWF) obniżył ostatnio prognozy wzrostu gospodarki USA. Powodem jest wyeliminowanie z szacunków założenia, że administracja Trumpa wprowadzi prowzrostową politykę. Ekonomiści MFW nigdy nie brali poważnie deklaracji prezydenta, że podniesie on wzrost gospodarczy USA do 3 proc. rocznie, bo doświadczanie uczy, że taki gwałtowny skok wzrostu zdarza się rzadko. W przypadku gospodarek zaawansowanych nastąpiło tylko kilka razy w latach 90. XX wieku, kiedy popyt na świecie był wysoki; zwykle wtedy, kiedy gospodarki wychodziły z recesji.

MFW wzięło jednak pod uwagę to, że Republikanie przejęli władzę w Ameryce, w związku z czym – jak zapowiadał Donald Trump – obniżą podatki dla przedsiębiorstw i wprowadzą inwestycje infrastrukturalne. Gospodarka USA przyspieszy więc do 2,3 proc. rocznie, a w 2018 nawet do 2,5 proc. Obecnie prognozy te zostały zrewidowane do 2,1 proc. w tym roku i 2,3 proc. w 2018 roku. Różnica nie jest dramatycznie duża, ale MFW pokazuje, że wzrost będzie sukcesywnie spadał — do 1,9 proc. w 2019 roku i 1,8 proc w 2020 roku.

Pozostaje to w zdecydowanym rozdźwięku z założeniem o 3-proc. tempie wzrostu, na którym administracja Trumpa oparła projekt budżetu na najbliższą dekadę. Projekt zakładał, że tempo wzrostu ma przyspieszyć do 3 proc. w 2020 roku i utrzymywać się na tym poziomie przez następne siedem lat.

Problem nie tylko w niezgodności z deklaracjami, ale również w tym, że – jak twierdzą ekonomiści – gospodarka USA wymaga reform. Wyzwania stanowią rynek pracy, niska produkcja i starzejące się społeczeństwo. Nic jednak nie ruszy bez wyzwalacza, którym na przykład z całą pewnością byłyby zapowiadane cięcia podatkowe lub programy inwestycji infrastrukturalnych. Jaki potencjał ma gospodarka USA i jak mogłaby przyspieszyć, pokazują dwa fenomeny — Kalifornia i sektor energetyczny.

Słońce nad Kalifornią i panelami

Chociaż ten stan został uderzony przez ostatnią recesję silniej niż inne regiony kraju, odbił gospodarczo dwukrotnie szybszym wzrostem niż średnia krajowa — 3,5 proc. rocznie od 2011 roku, przy średniej 1,7 proc. w reszcie USA. Kołem zamachowym gospodarki tego blisko 40-milionowego stanu jest oczywiście przemysł technologiczny. W aglomeracji San Jose, która obejmuje Dolinę Krzemową, tempo wzrostu regionalnego PKB wynosi ponad 6 proc.

Mądrością regionu jest kultywowanie kultury sprzyjającej rozwojowi technologii. Udział Kalifornii w całym PKB Stanów Zjednoczonych wynosi 14 proc., ale udział tego stanu w krajowych wydatkach na badania rozwój wynosi 29 proc., czyli więcej niż suma takich wydatków sześciu kolejnych największych po Kalifornii stanów. To także stan, który przyjmuje prawie 30 proc. wszystkich inwestycji zagranicznych w USA. Przoduje również w nowo uruchamianych firmach – ze wskaźnikiem 33 proc. wszystkich nowych firm w USA.

Że wzrosty w Ameryce nie ograniczają się tylko do Kalifornii, pokazuje sektor energetyczny, który rozwija się świetnie. Jest to zasługa amerykańskiej technologii i regulacji wprowadzonych przez administrację Obamy. Administracja Trumpa – jak dotąd – bazuje na rozwoju tego rynku.

Wydobycie ropy i gazu ziemnego ze złóż łupkowych, które spowodowało trend spadku cen ropy na świecie trzy lata temu, jest rekordowo wysokie i rośnie dzięki temu, że technologia wydobycia została poprawiona. 4,25 mln baryłek dziennie ropy z tych złóż stanowi 48 proc. całej amerykańskiej produkcji ropy, a w przyszłym roku według różnych szacunków ma być średnio o 1 mln baryłek dziennie większe. Według wszelkich badań nawet jeśli cena ropy spadnie do 30 dol. za baryłkę, wydobycie łupkowe wciąż będzie w USA opłacalne. Pozwoliło to Trumpowi planować większą wyprzedaż strategicznych zapasów ropy, co ma zmniejszyć zadłużenie rządu. Zapasy wynoszą ok. 690 mln baryłek; poprzednia administracja wprowadziła plan sprzedaży jednej czwartej z nich, a obecna chce sprzedać połowę. Prezydent promuje także eksport amerykańskiego gazu ziemnego (zaczęła to robić już poprzednia administracja), bo produkcja jest o połowę wyższa niż 10 lat temu i rośnie.

Obecny rząd zamierza również zwiększyć wydobycie węgla kamiennego oraz udostępnić dla tradycyjnej eksploatacji złoża ropy na chronionych terenach parków narodowych. To jednak kwestie do decyzji Kongresu. Tymczasem dzięki rozwojowi technologii coraz bardziej liczą się odnawialne źródła. W sektorze energii słonecznej pracuje obecnie ćwierć miliona osób, a zatrudnienie rośnie 17 razy szybciej niż w całej gospodarce.

Furorę w Ameryce robią dachówki solarne Elona Muska. Nie różnią się wyglądem od stosowanych powszechnie terakotowych czy z asfaltu, ale są bez porównania trwalsze niż tradycyjne i przepuszczają światło słoneczne do baterii przetwarzających je na elektryczność. W ten sposób trzy elementy systemu Muska – panele słoneczne, samochody elektryczne Tesla i dachy słoneczne – napędzają trend odchodzenia od tradycyjnych źródeł energii. Bardzo pomocne były tu ulgi podatkowe przy zakupach samochodów Tesli i paneli słonecznych.

Wycofanie Ameryki przez Trumpa z Porozumienia Paryskiego sprowokowało władze stanowe i miast do ogłoszenia, że nadal będą liderem proekologicznych zmian, ale nieprzewidywalność prezydenta spłoszyła inwestorów i zaanagażowanie venture capital w firmy czystej energii w USA spadło o ok. 30 proc. poniżej rekordu z roku 2011.

Gdy Trump dotrzyma obietnic…

Przykład Kalifornii i sektora energetycznego pokazuje, że chociaż dziś zapowiedzi prezydenta USA o 3-proc. wzroście mogą wydawać się bombastyczne, niekoniecznie jednak są nierealne. Takie wzrosty zdarzały się przecież w latach 90. XX wieku. Co obecnie trzeba byłoby zrobić, aby taki skok był możliwy? Oczywiście pomocne byłyby obiecane cięcia podatkowe dla przedsiębiorstw. Również do pewnego stopnia mądre programy inwestycji infrastrukturalnych oraz uwolnienie części kapitału banków i ulżenie części regulacji tego sektora tak, aby zwiększyła się pula kredytowa i zelżały warunki kredytów dla małych i średnich przedsiębiorstw (bo chociaż wielkie firmy reprezentują 2/3 amerykańskiego PKB, mały i średni biznes płaci 44 proc. zarobków). To byłby początek.

Bardziej dostępne kredyty mogłyby posłużyć do tego, co według analityków McKinsey Global Institute jest kołem zamachowym dla szybkiego osiągnięcia 3-proc. tempa wzrostu – szerszego zaadoptowania technologii digital przez małe i średnie firmy oraz większego ich udziału w eksporcie. To innymi słowy wykorzystanie globalnego handlu. Następna sugestia McKinseya – poprawa wydajności pracy nawet przez zastosowanie jej automatyzacji – sprawia, że koło się zamyka. Wróciliśmy bowiem do tych trendów, przeciwko którym Donald Trump wystąpił, kandydując na prezydenta USA i występuje aktywnie już jako prezydent.

Autor: Anna Wielopolska