Ultimatum Andrzeja Dudy nie dokonuje wprawdzie merytorycznego przewrotu w ustawach, ale polityczny w wewnętrznym układzie sił w Prawie i Sprawiedliwości już tak.
Czy też niewinna na pierwszy rzut oka kontra prezydenta okaże się kamykiem, który pociągnie pisowską machinę polityczną w dół? Za to wzmocni pozycję Andrzeja Dudy.
W piątek senatorowie zakończą to, co zaczęli posłowie we wtorek. Do końca dnia ustawa o Sądzie Najwyższym, którą przygotował PiS, zostanie przyjęta – zapewne bez poprawek. Należy do uchwalonych najszybciej w historii polskiego parlamentaryzmu, zwłaszcza jeśli brać pod uwagę wagę zagadnienia. Dla PiS to reforma wymiaru sprawiedliwości. Dla opozycji – jego demontaż.
– Zamiast remontować dom wymiaru sprawiedliwości, naprawiać okna czy dach, podkładany jest pod budynek ładunek wybuchowy. Apeluję o nieprzyjmowanie tej ustawy – nawoływał do posłów tuż przed głosowaniem ustawy rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar.
Teraz decyzje w sprawie ustawy o Sądzie Najwyższym, ale także dwóch innych – o ustroju sądów powszechnych oraz o Krajowej Radzie Sądownictwa – będzie musiał podjąć prezydent Andrzej Duda. Prezydent może je zawetować, o co apelują opozycja oraz obywatele protestujący przed Pałacem Prezydenckim, albo może je wysłać do Trybunału Konstytucyjnego. Może także je podpisać – na co liczą rządzący. I to ostatnie wyjście wydaje się najbardziej prawdopodobne po tym, jak prezydent we wtorek poinformował o swoich oczekiwaniach wobec ustaw dotyczących SN i KRS.
Reklama
Działania Andrzeja Dudy pokazują, że obok gry PiS o sądy prezydent prowadzi swoją własną.

Rekontra

Po tym wejściu Andrzeja Dudy do gry o kształt ustaw o sądownictwie zapanowało duże zamieszanie. Z jednej strony pojawił się pogląd, że deklaracja Dudy nie ma najmniejszego znaczenia. Tak argumentowali ci, którzy oceniali ją pod kątem kompletu zmian wprowadzanych w wymiarze sprawiedliwości. Na przykład Sławomir Sierakowski przekonywał w TVN24, że według niego wprowadzone na skutek prezydenckiego ultimatum korekty w gruncie rzeczy nie zmieniają ani intencji, ani rezultatów działań rządzącego ugrupowania wobec sądownictwa. Jeśli tak patrzeć na tę kwestię, to faktycznie można ocenić zagrywkę prezydenta jako spór w rodzinie nieniosący za sobą większych konsekwencji. Osoby wychodzące z tego założenia – i to niezależnie, czy były sympatykami, czy przeciwnikami PiS – podkreślały, że posunięcie prezydenta nie zapobiegnie innym, najważniejszym zmianom – bo w zawetowanie przez niego wszystkich trzech ustaw nie wierzył nikt. Sąd Najwyższy w obecnym kształcie zostanie zlikwidowany, Krajowa Rada Sądownictwa powstanie zupełnie w nowym kształcie, a decyzje o tym, którzy prezesi sądów powszechnych pozostaną na swoich stanowiskach, podejmie minister sprawiedliwości.
Ale jednocześnie pojawiły się skrajnie przeciwne opinie. I co ciekawe – także po przeciwnych stronach politycznych sympatii. – To było zaskoczenie. I dla mnie, i dla wielu moich kolegów z klubu. Nie spodziewaliśmy się tego. Mnie osobiście było przykro, że zrobił to w tak emocjonalny sposób. Przy całym szacunku dla pana prezydenta, bo bardzo go szanuję, uważam, że można było to zrobić inaczej. Tak, by nas nie upokorzyć. Osobiście czuję się upokorzona – powiedziała portalowi wPolityce.pl posłanka PiS Krystyna Pawłowicz.
Z kolei Roman Giertych, którego nie można podejrzewać o miłość ani nawet życzliwość do obecnej władzy, napisał na Twitterze: „Andrzej przestał być Adrianem. Mamy nową sytuację polityczną w Polsce”.

Przewrót kopernikański

Taka rozbieżność bierze się z innej optyki proponowanych zmian.
Ruch Andrzeja Dudy nie dokonuje wprawdzie przewrotu merytorycznego w ustawach, ale polityczny w wewnętrznym układzie sił w Prawie i Sprawiedliwości już tak. Najważniejsza konsekwencja zauważona w innym tweecie przez Romana Giertycha dotyczy zakresu panowania nad politycznym imperium Jarosława Kaczyńskiego: „Koniec jednowładztwa JK”.
Po raz pierwszy od początku kadencji w istotnym fragmencie władza prezesa PiS została okrojona i zakwestionowana. Do tej pory jego pozycja była komfortowa. Rząd i parlament miały szykować odpowiednie rozwiązania, posłowie je przegłosowywać, prezydent podpisywać ustawy. Teraz ta wygoda znika. Już nie wystarczy powiedzieć „chcę”, aby tak się stało.
I właśnie uszczuplenie możliwości i zasięgu tego przywództwa to sedno poprawki Andrzeja Dudy.
Zmiany w sądownictwie są jednym z kluczowych punktów programu PiS, jednocześnie osobiście są ważne dla Jarosława Kaczyńskiego. Do tej pory lider PiS panował nad reformą sądownictwa. Wprawdzie bezpośrednio odpowiedzialny za nie jest minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro i o nominacjach decydują jego rekomendacje, ale to Kaczyński decyduje, jak długo będzie pełnił tę funkcję. W dowolnej chwili może doprowadzić do jego odwołania i powołania innej osoby. Kaczyński mógł więc mieć poczucie pełnej kontroli nad sytuacją. Duda, stawiając swój warunek, że o wyborze sędziów członków nowej Krajowej Rady Sądownictwa będzie teraz decydować większość kwalifikowana trzech piątych posłów, wymusza na nim, by w tak istotnej dla prezesa kwestii układał się z parlamentarzystami. I to tymi spoza list wyborczych, które sam tworzył.
To kwestia nie tylko ambicjonalna, lecz także praktyczna: pierwszy raz od początku kadencji partia rządząca, by wdrożyć jeden ze swoich pomysłów, musi szukać poparcia na zewnątrz, nie może liczyć na własne siły.
Politycy PiS starają się bagatelizować zagrywkę Andrzeja Dudy.
– To dobry ruch. Prezydent się wzmacnia, a my pokazujemy elastyczność. Wyszło fantastycznie. Inna sprawa, czy i w jaki sposób uda się nam tę większość zebrać – mówi jeden z najważniejszych polityków PiS. Nie da się ukryć: zebranie większości będzie tu kluczową sprawą. – W tym Sejmie kłopot z zebraniem trzech piątych poparcia miałby nawet Jan Paweł II – zauważa inny polityk prawej strony.

Hamowanie

Ponadto do tej pory ruch całego obozu odbywał się jednokierunkowo. PiS, a razem z nim Jarosław Kaczyński, zwiększał obszar swoich wpływów. Postawa Andrzeja Dudy oznacza, że przy powołaniu KRS będzie musiał się podzielić władzą. No i jeszcze jedna ważna rzecz: okazało się, że prezydent, na którego do tej pory zawsze mógł liczyć praktycznie bezwarunkowo, może w różnych istotnych kwestiach powiedzieć mu „nie”.
O tym, że to realny pojedynek o strefę wpływów, świadczy także proceduralna przepychanka, a może raczej zakulisowa gra, jaka się zaczęła zaraz po oświadczeniu Dudy. Stawką był wpływ na nominacje w Sądzie Najwyższym. Oraz o to, kto będzie decydować o tym, który z obecnie zasiadających tam sędziów będzie mógł zostać, a który będzie musiał przejść w stan spoczynku. Na ten temat debatowano podczas spotkania prezydenta Dudy z marszałkami Sejmu i Senatu.
W pierwotnym projekcie PiS o tych wszystkich wymienionych wyżej kwestiach oraz o tym, kto ma pełnić funkcję I prezesa i decydować o regulaminie sądu, miał stanowić minister sprawiedliwości. Można domniemywać, że prezydentowi Dudzie nie bardzo to się podobało. Jeszcze przed swoim słynnym ultimatum spotkał się z politykami Kukiz’15. I zapewne w wyniku tego spotkania klub Pawła Kukiza zgłosił poprawki, w których minister sprawiedliwości został zastąpiony przez prezydenta. Z sygnałów z Pałacu Prezydenckiego, a także ze słów polityków PiS w Sejmie można było wnioskować, że poprawki mogą liczyć na przyjęcie i to prezydent, a nie Ziobro, będzie rozdawał karty w SN. To wzmocniłoby jego pozycję o kilka poziomów, gdyż prezes Kaczyński i Zbigniew Ziobro z nim musieliby pertraktować i uzgadniać, kogo by chcieli, a kogo nie chcieliby widzieć w składzie tego ciała. Ale się nie udało: PiS przygotował i przegłosował wczoraj własne, niekukizowskie poprawki. A te są dla Andrzeja Dudy dużo mniej korzystne.
Wprawdzie art. 87 rzeczywiście mówi, że w momencie wejścia ustawy w życie sędziami Sądu Najwyższego pozostają tylko ci, których zatwierdzi prezydent. Ale wprowadza jednocześnie trzystopniową procedurę z udziałem ministra sprawiedliwości, KRS i prezydenta na samym końcu. Przepisy przewidują, że najpierw minister sprawiedliwości wskazuje, kto z obecnego składu ma pozostać w Sądzie Najwyższym, potem uchwały w sprawie wskazanych przez niego osób przyjmuje nowa Krajowa Rada Sądownictwa i dopiero na końcu decyzje podejmuje prezydent.
W praktyce decyzja prezydenta może dotyczyć tylko tych sędziów, których wcześniej zaakceptował minister sprawiedliwości, w ten sposób prezydent ma głos decydujący, ale tylko w zakresie, który wyznaczy mu minister sprawiedliwości. Nie może więc obronić sędziego przed przeniesieniem w stan spoczynku – może jedynie nie zgodzić się na pozostanie któregoś. Teoretycznie można sobie wyobrazić sytuację, w której minister Ziobro decyduje, że nikt ze starego składu SN nie zasługuje na pozostanie w nowym – wówczas prezydent nie ma już żadnego ruchu. Co ważne, tej samej procedurze podlega I prezes Sądu Najwyższego. Na tę kwestię zwrócił uwagę również Sąd Najwyższy w komunikacie przedstawionym jeszcze przed sejmowym głosowaniem nad ustawą.

Budowanie marki

To pokazuje, że PiS, choć niby postulaty Dudy poparł, to robi wszystko, by w tak drażliwej kwestii nie dzielić się władzą z prezydentem. Co sugeruje duże obawy przed polityczną emancypacją prezydenta.
Ta sytuacja może uruchomić dwa procesy. Pierwszy to wzmocnienie prezydenta. Andrzej Duda postawił się już dwa razy, poczuł siłę, może więc chcieć swoją pozycję jeszcze podbudować.
Ostatnio między Pałacem Prezydenckim a Nowogrodzką wiało chłodem. Andrzej Duda już wcześniej zawetował ustawę o Regionalnych Izbach Obrachunkowych, która miała dać rządzącym instrumenty nacisku na samorządy. A gdy PiS wyszedł z pomysłem opłaty paliowej, rzecznik prezydenta aluzyjnie mówił, że nie było jej w wyborczym programie Andrzeja Dudy.
To by świadczyło, że ten proces budowania silniejszej, bardziej niezależnej od partii matki pozycji już się rozpoczął. A to w obecnym układzie oznacza, że prezydent musi odróżniać się od PiS, a jednocześnie balansować ostrożnie w ten sposób, aby nie zrazić do siebie ani elektoratu, ani działaczy tej partii.
– Każdy prezydent jest pomiędzy elektoratem z I i II tury. Musi pamiętać o lojalności wobec partii, ale robić jednocześnie coś, co spodoba się opozycji – tłumaczy Rafał Chwedoruk, politolog. Co będzie oznaczało polityczną ekwilibrystykę. I zdaje się, że początek tej gimnastyki był całkiem udany.
Ta propozycja wyboru KRS większością trzech piątych głosów jest gestem pod adresem ugrupowania Kukiz’15 i jego elektoratu, który to – oprócz wyborców PiS – stał za jego wyborem na fotel prezydenta. Natomiast fakt, że poprawki Dudy są zaledwie niewielką korektą, oraz to, że odmówił spotkania nie tylko z Donaldem Tuskiem, ale także Małgorzatą Gersdorf, I prezes Sądu Najwyższego – to czytelne sygnały dla elektoratu PiS i samej partii. Mają świadczyć o tym, że prezydent nie tylko nie kwestionuje sensu zmian w wymiarze sprawiedliwości, ale wręcz je popiera.
Próba budowy pozycji będzie się więc odbywała na centroprawicowym polu. A to, czy będzie skuteczna, zależeć będzie także od jego stanowczości. – A żelazna konsekwencja nie jest cechą Andrzeja Dudy, która najbardziej rzuca się w oczy – komentuje nieco złośliwie politolog Jarosław Flis.
Na koniec najważniejsze pytanie: Jak daleko posunie się prezydent w tym szukaniu swojej politycznej samodzielności?
– Wszelkie próby poprzednich prezydentów tworzenia swoich formacji politycznych zakończyły się fiaskiem. Tak było z Wałęsą i BBWR, Kwaśniewskim i próbą budowania jakiejś formacji z resztek SLD i Unii Wolności – zauważa Rafał Chwedoruk. Ale na razie na politycznym widnokręgu nie ma nawet śladu takiej możliwości. I to, na co wydaje się liczyć prezydent i do czego zmierza, to zbudowanie takiej swojej siły, aby stać się ważnym punktem odniesienia dla polityków PiS i jego prezesa. ⒸⓅ