Politycy PiS zapewniają, że los Beaty Szydło jest przesądzony. Sam Jarosław Kaczyński zaczął rozmowę o rekonstrukcji rządu podczas spotkania z prezydentem Dudą, choć słowo „dymisja” nie padło.
Pani premier obwieściła, że nastąpią zmiany w rządzie, więc próbuje wytworzyć wrażenie, że wszystko pozostaje pod jej kontrolą. Dziennikarze pamiętają , że wahania Kaczyńskiego, czy nie powinien stanąć u steru, zaczęły się w pół roku po powołaniu PiS-owskiego rządu. Dlatego dziś, jak w bajce o chłopcu zapowiadającym nadejście wilków, wśród komentatorów przeważa ostrożność.
Kaczyński, często przedstawiany jako człowiek kierujący się żądzą władzy, w tej sprawie myśli kategoriami merytorycznymi. Lubił być kiedyś premierem, ale zasmakował w nowej, komfortowej roli – nieponoszącego odpowiedzialności Naczelnika. Tylko ma coraz silniejsze poczucie, że system dwuwładzy jest dysfunkcjonalny. Że proces podejmowania decyzji się wydłuża, a ministrowie nie wiedzą, kto jest szefem.
Najbardziej widać to na odcinku spraw gospodarczych. Premier Szydło traktuje Mateusza Morawieckiego jako rywala, co świadczy o jej słabej pozycji, on odpłaca jej tym samym. Jego zwolennicy oskarżali premier i związanego z nią ministra Henryka Kowalczyka o blokowanie ważnych projektów (ostatnio o ściągalności VAT). A z otoczenia Szydło wychodziły sugestie, że gospodarczy plan Morawieckiego to bardziej PR-owska sztuczka niż spójny pakiet.
Tej podwójności by nie było, gdyby nad wszystkim czuwał realny lider, który teraz bywa wciągany w konflikty jako rozjemca – przekonują rzecznicy premierostwa Kaczyńskiego. On sam zna też ważkie kontrargumenty. Po odejściu Szydło władza miałaby jedną twarz. Pani premier rozmiękcza przekaz. Kaczyński, z dużym elektoratem negatywnym, by go utwardzał. Z punktu widzenia PR to ogromne ryzyko.
Reklama
Ale rząd byłby sprawniejszy – jak był w latach 2006–2007, gdyby Kaczyński sprawdził się w roli silnego szefa rządu. Co nie znaczy, że zapanowałaby dyscyplina idealna. Już dziś prezes PiS pozwalał na więcej ludziom, za którymi stoją realne emocje części wyborców (Antoni Macierewicz) albo lobby (Jan Szyszko i Radio Maryja). To samo dotyczy formalnych koalicjantów: Zbigniewa Ziobry czy w mniejszym stopniu, bo niedysponującego tyloma zdyscyplinowanymi szablami, Jarosława Gowina.
Pomimo samowładnych gestów prezesa to byłaby koalicja. Ale sprężystość organizacyjna bardzo by się zwiększyła. Znikłby pretekst do spekulacji o kierowaniu państwem z tylnego siedzenia. Byłaby to uczciwa gra z Polakami.