Teresa Czerwińska na czele MF musi nauczyć się mówić „nie”. Wykształcenie jej w tym pomoże, a pozycję polityczną jeszcze zdąży zbudować
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
Gdy pod koniec grudnia spotkałem współpracownika Mateusza Morawieckiego, spytałem go, czego mu życzyć w nowym roku. – Żebym nie został ministrem finansów, czyli wszystkiego najlepszego – odpowiedział. Bycie skarbnikiem rządu nie jest pożądaną posadą, bo trudno w tej roli zyskać sympatię społeczeństwa, uznanie przedsiębiorców, kolegów z rządu czy samego szefa. Przecież ulubione słowa każdego ministra finansów to: „nie”, „nie ma”, „na pewno nie w tym roku”, a w najlepszym przypadku – „wrócimy do tego w kolejnym kwartale”.
Teresa Czerwińska, nowa gospodarz gmachu przy ul. Świętokrzyskiej w Warszawie, z pewnością nie będzie miała łatwej pracy, choć czasy dla ministra finansów są wymarzone. Ale musi pamiętać, że gdy po wyborach kształtuje się skład rządu lub w trakcie kadencji gabinet musi zostać „przewietrzony”, uwaga opinii publicznej skupia się na dwóch osobach: premiera i ministra finansów.
Bo obowiązuje zasada sformułowana za czasów koalicji PO-PSL: „Żeby ktoś zauważył rekonstrukcję, musi polecieć minister finansów. Zwłaszcza jeśli nie może polecieć premier”.
Reklama

A jednak ekonomista

Publicysta „Polityki” Rafał Woś od lat z uporem zżyma się, że od czasu przejścia od gospodarki centralnie planowanej do wolnorynkowej pokutuje u nas dogmat, że minister finansów musi być ekonomistą. Gdy popatrzymy na panteon, chociaż to może zbyt mocne słowo, strażników naszego budżetu, to trend jest silny i tylko na chwilę przełamało go obsadzenie w tej roli prawnika Pawła Szałamachy czy menedżera Mateusza Morawieckiego. Teresa Czerwińska będąca doktor habilitowaną nauk ekonomicznych to powrót do – jak powiedziałby Woś – neoliberalnego status quo.
A jak jest w Europie?
Treść całego artykułu można przeczytać w weekendowym wydaniu DGP.

>>> Polecamy: Czy opozycja ma jeszcze rację bytu? [OPINIA]