Jak już zwyciężymy, to zabraknie nam zapału, by dalej budować i tym samym czerpać korzyści z tego, co zdobyliśmy. Z dr Katarzyną Korpolewską z SGH rozmawia Dorota Kalinowska.
ikona lupy />
Dr Katarzyna Korpolewska psycholog społeczny i wykładowca akademicki w SGH w Warszawie fot. Materiały prasowe / Dziennik Gazeta Prawna
Wychodzi Polak na ulicę i...
...krzyczy głośno, protestuje zażarcie. Ale wbrew pozorom nie jesteśmy narodem, który potrafi działać w grupie, myśleć zespołowo, a tym samym protestować, strajkować, maszerować w imię słusznej sprawy lub przynajmniej popierać tych, którzy się buntują po to, by zmienić rzeczywistość na lepszą. Na ogół skupiamy się na swoich partykularnych interesach. Brakuje nam demokratycznego ducha w działaniu.
Reklama
Ale przecież ostatnio skrzyknęli się choćby lekarze. O protestach w obronie sądów i konstytucji nie wspominając.
Tyle że tu nakładają się dwie kwestie. Pierwsza to zbieżność partykularnych interesów, wynikająca z myślenia: ja zarabiam mało, kolega zarabia mało, inni na podobnych stanowiskach też zarabiają mało, więc protestujemy razem. Innymi słowy: Każdy z nas dostanie więcej, jeśli będziemy dochodzić swojego ramię w ramię. Choć nie da się też ukryć, że protesty lekarzy miały głębszy sens. Nie chodziło tylko o podwyżki płac.
Jak nie o pieniądze, lepsze warunki pracy, to o co chodzi?
O potrzebę zawiązania grup, koalicji i zespołów, kiedy tylko do głosu dochodzą negatywne emocje. I to niezależnie od tego, czy mowa o służbie zdrowa czy np. wymiarze sądownictwa. Weźmy prostszy przykład, o którym czytałam zaledwie kilka tygodni temu. Rzecz dzieje się na jednym z osiedli mieszkaniowych – bez znaczenia, gdzie i kiedy dokładnie. Ważne, że dopiero co zostało oddane. Nie wyłożono jeszcze chodników. Dookoła tylko błoto. Żwir i woda. Niezadowolenie mieszkańców narasta, bo nie sposób dotrzeć do domu suchą stopą. Sąsiedzi szybko się więc skrzykują i idą zawalczyć u dewelopera. „To nie moja sprawa” – usłyszą, więc udadzą się do władz dzielnicy. Tam złożą dokumenty, po czym cierpliwie odstoją swoje. Ale koniec końców chodnik powstanie. Łącznie z pięknym trawnikiem. Potem inny z sąsiadów na fali wspólnych działań wpadnie jeszcze na pomysł: „A może byśmy klomby obsadzili kwiatami”.

Cały wywiad przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej