Ponad 60 proc. kompleksów sportowych wymaga napraw, ale w większości drobnych. Ponad połowa gmin nie sprawdzała stanu technicznego obiektów przez lata. Minister sportu zaś bezrefleksyjnie przyjmował sprawozdania, choć doskonale wiedział o nieprawidłowościach. To kluczowe wnioski płynące ze sprawdzenia wykonanego przez Najwyższą Izbę Kontroli, do którego dotarł DGP.

- Brak kontroli może doprowadzić do tragedii - urwie się kosz lub przewróci bramka na dziecko, czyniąc je kaleką do końca życia. Tam, gdzie orliki podlegają ośrodkom sportu i rekreacji sprawdzanie stanu technicznego boisk powinno wręcz odbywać się na bieżąco, a nie raz w roku. Dane z opracowania NIK są szokujące - komentuje Tomasz Półgrabski, wiceminister sportu w latach 2007-2014, odpowiedzialny za program budowy boisk.

Najwyższa Izba Kontroli dostrzega jednak także plusy. Przede wszystkim nie znalazły potwierdzenia hipotezy o tym, że już dziś ogrom orlików nie nadaje się do użytkowania. Nadal korzystać można z niemal wszystkich. Choć - na co zwracają uwagę kontrolerzy - należy znacznie częściej sprawdzać stan techniczny oraz doinwestować kompleksy sportowe. W przeciwnym razie za kilka lat może być naprawdę źle.

Najwięcej zarzutów NIK ma do ministra sportu (nie chodzi konkretnie o Witolda Bańkę, lecz o ministra jako członka rządu; NIK sprawdziła działania ministrów w latach 2013-2017). Chodzi przede wszystkim o nadzór nad operatorami programu zatrudniania animatorów na boiskach. Sprowadzał się on do przyjmowania rocznych sprawozdań, bez żadnej analizy.

Doszło nawet do takiej sytuacji, że w marcu 2017 r. minister dopatrzył się nieprawidłowości w wydatkowaniu środków przez operatora na ponad 1,7 mln zł. Złożył w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury. I mimo to w maju, czyli zaledwie dwa miesiące później, udzielił fundacji dodatkowej dotacji 1,6 mln zł.

Reklama

Treść całego artykułu będzie można przeczytać w jutrzejszym wydaniu DGP.

>>> Polecamy: Bezprawie bez kasy? Propozycja KE to większy budżet dla mniejszej Unii