Polska nigdy nie otrzymała odszkodowania za gigantyczne straty wojenne, których „tak naprawdę nie odrobiliśmy do dziś” – mówił prawie rok temu prezes Jarosław Kaczyński. „Czeka nas długa walka, mam nadzieję, że zwycięska” – dodawał.
Parę dni temu odbyła się krótka debata posłów brytyjskiego parlamentu na temat reparacji wojennych. Dalszego ciągu raczej nie będzie. Bo dla Anglików sprawa przeliczania winy na pieniądze jest śliska. Wiele niemieckich miast, wraz z tysiącami mieszkańców, spaliły bomby zrzucone z brytyjskich i amerykańskich samolotów. Decyzji o masowym bombardowaniu miast Niemiec w czasie wojny łatwo bronić – listę uzasadnień można znaleźć w polemikach z książką „Pożoga” (2001), w której Jorge Friedrich z pasją dowodził, że przywódcy aliantów, z Winstonem Churchillem na czele, byli zbrodniarzami wojennymi. Krytyka tez Friedricha nie unieważniła sensu jego podstawowego pytania: czy cywilizacja Zachodu może uznać, że w czasie wojny wszyscy mieszkańcy kraju wroga są naszymi przeciwnikami i jako tacy mogą być zabijani na równi z żołnierzami.
Ciekawe, ile właściwie Niemcy powinni zapłacić nam za niemal całkowicie zniszczony podczas wojny Wrocław? Gdyby ktoś nie został dociśnięty w szkole z historii, przypominam: przed II drugą wojną to było miasto niemieckie. Gdyby nie wszczęta przez III Rzeszę wojna, zapewne tak dalej by było. Ale historia zakręciła i Wrocław stał się naszą zdobyczą wojenną – gdyby nie bombardowania i niemiecki opór w walkach z Armią Czerwoną, zdobycz nie byłaby w ruinie. A zatem…?
W Polsce samo podnoszenie problemu reparacji wywoływało pospieszne odcinanie się od takich poronionych pomysłów przez inteligentów przywiązanych do pewnego modelu pojednania polsko-niemieckiego: Berlin organizuje konferencje i daje stypendia, Warszawa mówi, że już wszystko dobrze. Warto było tamten model porzucić. Jeszcze lepiej byłoby nie wznosić się na werbalne wyżyny tylko po to, aby jak zawsze zostać z niczym. ©℗

Ograbieni, wymordowani, naiwni. Polska po wojnie mogła dopłacać do reparacji

Reklama