Wśród solidarnościowych opozycjonistów, dziś już ludzi w wieku co najmniej dojrzałym, widać wyraziste podziały. Kiedy dotyczą spraw politycznych, nie mogą dziwić, bo dlaczego mieliby oni myśleć to samo o sądach i Leszku Balcerowiczu, tylko dlatego, że kiedyś myśleli to samo o Czesławie Kiszczaku.
A kiedy przybierają postać obelg czy pomówień, realista powie: „Nic nowego pod słońcem” (chociaż, pozwolą państwo na naiwny wtręt, niezmiennie serce mi się wtedy kraje).
Istotnym rysem starć tego typu jest podział na eksbohaterów, którzy odnaleźli się w świecie Polski okresu transformacji, oraz tych, których transformacja zmieliła. Ci pierwsi widzą w tych drugich zawistnych nieudaczników. Nieraz zdarza się, że piszą i mówią o nich gorzej niż mówią i piszą o ludziach wspierających PRL. Tłumaczą to sobie tym, że w latach walki o wolność mieli jakby klapki na oczach, nie doceniali przyzwoitych ludzi z drugiej, czerwonej strony. Gotowi są nawet widzieć zapomniane „dobre strony PRL”, co oczywiście nie dotyczy sfery pałek, cenzury i podsłuchów, tylko spójności społecznej. Płynąc na fali popularnej teraz narracji socjaliberalnej, szepczą o peerelowskich koloniach dla dzieci. Własne pociechy lub wnuki, co warto dodać, wysyłają najchętniej na płatne kolonie, najlepiej na Malcie, gdzie spotkają się z dziećmi i wnukami byłych nieopozycjonistów. Łączy ich wszystkich pogodny stosunek do III Rzeczypospolitej i strach przed populizmem. Ci drudzy, w swoim odczuciu porzuceni przez wolną Polskę, patrzyli i patrzą na żywioł nowej polskiej klasy średniej (co prawda często żyjącej na kredyt i pracującej tak wytrwale, jak najbiedniejsi imigranci) z wrogością bardziej intensywną.
To te dwie grupy nadały ton sporowi o emocje polityczne Polski XXI wieku. Cudotwórca, który przewróci światopogląd, w którym normalni/zdrajcy są zadowoleni, a nieudolni/szlachetni są wściekli, odmieni Polskę. Tylko że wiadomo jak jest z cudami.
Reklama