Zgodnie z nową ustawą o Sądzie Najwyższym do internetu mają trafiać wszystkie wydane przez niego rozstrzygnięcia. Nawet te bez uzasadnienia.
Cel był szczytny. Nałożenie na Sąd Najwyższy obowiązku publikowania na stronie internetowej wszystkich orzeczeń miało ułatwić obywatelom dostęp do orzecznictwa sądowego. Przekonywał o tym w uzasadnieniu projektu jego autor, czyli prezydent.

Założenia a realia

Po kilku miesiącach obowiązywania nowych regulacji okazało się, że rzeczywistość rozminęła się ze słusznymi ideami. Do bazy zaczęły trafiać nic niewnoszące, bo niezawierające uzasadnienia, rozstrzygnięcia – np. o uznaniu skierowanej do SN skargi za zasadną lub o uchyleniu zaskarżonego postanowienia. Jest ich tyle, że coraz trudniej w tym gąszczu dotrzeć do istotnych rozstrzygnięć merytorycznych.
A będzie jeszcze gorzej, gdyż ustawodawca przesądził, że do bazy mają trafić wszystkie orzeczenia wydane przez SN, a tych na przestrzeni stuletniej historii sądu jest naprawdę sporo.
Reklama

Do bazy trafia wszystko

Kwestię publikacji od 3 kwietnia orzeczeń SN reguluje art. 8 ustawy o SN (Dz.U. z 2018 r. poz. 5 ze zm.). Zgodnie z nim SN ma to robić niezwłocznie. Ustawodawca nie wyjaśnił jednak, o jakie orzeczenia mu chodziło.
– Należy więc przyjąć, że na stronie internetowej muszą znaleźć się wszystkie orzeczenia, nawet te niekończące sprawy – tłumaczy Krzysztof Michałowski z biura prasowego SN.
Chodzi o wszelkie wyroki i postanowienia, nawet te o zwrocie akt z powodów formalnych lub o zezwoleniu na złożenie pisma procesowego. Wcześniej takich orzeczeń nie publikowano.
Co więcej, SN ma teraz obowiązek zamieszczania w bazie rozstrzygnięć, jeszcze zanim zostaną sporządzone do nich uzasadnienia.
– To mija się z celem. Publikowanie rozstrzygnięć jak leci, do tego niezawierających uzasadnienia, niczemu nie służy – uważa Zbigniew Krüger, adwokat, partner w Kancelarii Krüger i Partnerzy.
Jego zdaniem zaśmiecenie bazy mało istotnymi dokumentami sprawi, że obywatelom będzie trudno dotrzeć do interesujących ich orzeczeń.

Opóźnienia w publikacji

Do referatu, który zajmuje się publikacją orzeczeń, trafia miesięcznie około tysiąca orzeczeń.
– Zakłóca to funkcjonowanie systemów informatycznych obsługujących bazę orzeczeń na stronie SN – przyznaje Michałowski. I dodaje, że z uwagi na ochronę danych osobowych każdy publikowany dokument musi zostać poddany anonimizacji. Sposób jej dokonania przez jednego pracownika podlega kontroli innego podwładnego referatu.
Wszystko to powoduje opóźnienia w publikacji orzeczeń. Ustawodawca nie przewidział bowiem dodatkowych środków, które pozwoliłyby SN na zakup oprogramowania do anonimizacji orzeczeń lub zatrudnienia dodatkowych pracowników.

Sto lat orzecznictwa

Sytuacja może się pogorszyć. Ustawa nakazuje, aby do 3 kwietnia 2020 r. SN opublikował wszystkie orzeczenia, które zapadły przed jej wejściem w życie.
Krzysztof Michałowski tłumaczy, że odczytując przepis literalnie, można dojść do wniosku, że chodzi tu o wszystkie orzeczenia wydane od 1918 r. Zaznacza, że znaczną część przedwojennych dokumentów zniszczono podczas II wojny światowej, więc może to być niewykonalne.
Nałożony na SN obowiązek można też odczytywać z uwzględnieniem przepisów o dostępie do informacji publicznej (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 1330). A te stanowią, że organy są zobowiązane do udostępniania informacji będących w ich posiadaniu. Michałowski uważa, że wówczas należałoby uznać, że udostępnione muszą być jedynie te orzeczenia, które znajdują się w posiadaniu SN.
– Może to być nawet kilkaset tysięcy orzeczeń, w znacznej części zapadłych na gruncie nieobowiązującego już stanu prawnego. Ich publikacja może więc nie mieć wartości edukacyjnej – zaznacza.
Wtóruje mu mecenas Krüger. – Nie wszystko da się załatwić prostym zapisem w ustawie. Przydaje się też zdrowy rozsądek. Ta sytuacja jest tego dowodem – uważa. I dodaje, że najlepiej byłoby, gdyby do bazy trafiały tylko takie orzeczenia, które mają wpływ na linię orzeczniczą sądów, lub takie, które budzą zainteresowanie opinii publicznej.