Kilka miesięcy temu w kinach pojawiła się kolejna część „Gwiezdnych wojen”. Po jej premierze w sieci można było znaleźć skróconą wersję filmu, która miała tylko 46 minut (była krótsza o dwie godziny od oryginału). Dlaczego? Jej autor usunął wszystkie sceny, w których pojawiają się kobiety. Uzasadniał to tym, że „Gwiezdne wojny”, tak jak duża część kina hollywoodzkiego, ulega terrorowi feminizacji.
ikona lupy />
Tomasz S. Markiewka / Dziennik Gazeta Prawna
Dlatego w kontrze do tej tendencji wyciął kobiety z filmu, przede wszystkich zaś sceny, w których wydają rozkazy i mają pomysły.
Przeróbka spotkała się z powszechnym potępieniem, zarówno ze strony samych twórców filmu, jak i dziennikarzy. Również duża część widzów wyśmiała autora skróconej wersji. Ale nie wszyscy. Wystarczy przejrzeć sieć, by dostrzec, że nie brakuje zwolenników defeminizacji „Gwiezdnych wojen”.
Reklama
Ten jaskrawy i doprowadzony do absurdu przykład rugowania kobiet z filmu jest symptomem głębszego problemu. Spora część ludzi sądzi, że we współczesnej kulturze istnieje problem z nadmierną reprezentacją kobiet, osób czarnoskórych, gejów, lesbijek i przedstawicieli innych mniejszości. Jak ujął to jeden z internautów na popularnym portalu filmowych: „Biali mężczyźni są najbardziej prześladowaną częścią społeczeństwa”. Argumenty są zawsze podobne: nie mam nic przeciwko danej grupie, ale denerwuje mnie to, że w imię poprawności politycznej wpycha się na siłę ich przedstawicieli do sfery publicznej.
Zwrot „na siłę” jest kluczowy. Trudno znaleźć dyskusję na temat kobiet bądź mniejszości seksualnych i etnicznych występujących w filmach, serialach czy grach wideo, w której nie padałoby w końcu takie sformułowanie. Ale co ono tak naprawdę oznacza? Jak rozpoznać, czy jakaś postać filmowa pojawia się „na siłę”? Z pewnością przeciwnicy poprawności politycznej nie powinni posługiwać się kryterium nadreprezentacji kobiet i grup mniejszościowych w kinie, bo tak naprawdę nadal mamy do czynienia z ich nieproporcjonalnie małą obecnością. W badaniach przeprowadzonych na USC Annenberg School for Communication & Journalism poddano analizie 800 filmów wyświetlanych w kinach w USA w latach 2007–2015 (z każdego roku wybierano po 100 najlepiej zarabiających, nie analizowano filmów z 2011 r.).
Cały tekst przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej