Klawiaturę ma, delikatnie mówiąc, przykurzoną. Do tego stopnia, że z trudem można odczytać znaki. Ale jej właściciel, jak można wnioskować po jaśniejszym kolorze kilku wyróżniających się klawiszy, używa tylko jednej, niezbyt nieskomplikowanej kombinacji z enterem. Ten staruszek – bo 27 lat jak na komputer to wiek dość zaawansowany – stoi w warsztacie samochodowym.

– Działa bez zarzutu, choć zdarzyło mi się go parokrotnie zalać. Nowy sprzęt by tego nie wytrzymał – przyznaje Jerzy Zygmunt, emerytowany pracownik Politechniki Gdańskiej i mechanik, który leciwego komputera używa do wyważania wałów napędowych w samochodach. Sprzęt podłączony jest do równie wiekowego monitora Neptun 156 oraz do wzmacniacza. Pracuje w warsztacie nieprzerwanie od ponad ćwierćwiecza i stał się już lokalną atrakcją. Bo nie o zwykły komputer tu chodzi, ale o Commodore 64, legendę, nieprodukowaną od 1994 r.

– Zastanawiałem się, czy go nie wymienić na nowy model, ale uznałem, że to bez sensu, bo po pierwsze komputer działa bez zarzutu, więc byłoby szkoda, a po drugie, służy mi za najlepszą reklamę. Okazało się, że z tym sprzętem w warsztacie jestem ewenementem na skalę światową. Wiecie, ilu tu się dziennikarzy przewinęło? Z najróżniejszych krajów. Zbieram wycinki wszystkich publikacji. Dla wnuków – tłumaczy Jerzy Zygmunt. Z onieśmieleniem opowiada o tym, jak zaczynał biznes jeszcze w latach 90. Maszynerię zbudował razem z kolegą z uczelni początkowo na własne potrzeby, do wyważenia wałów poloneza. Kumpel stworzył algorytm obliczeniowy, on sam odpowiadał za elektronikę.

Jego historii przysłuchuję się nie tylko ja, ale też Jussi Niemeläinen, korespondent największego dziennika w Finlandii „Helsingin Sanomat”. – Chyba każdy z nas miał w dzieciństwie to cacko. Pamiętacie gry na wielgachnych dyskietkach – pyta dziennikarz, wyraźnie zafascynowany kultowym sprzętem. Wraz z towarzyszącym mu fotografem zachodzą w głowę, skąd Polak ma dziś dostęp do 3,5-calowych dyskietek.

Reklama

Otóż nie ma. Dyskietka, podobnie jak cała reszta, pochodzi z początku lat 90. Niemeläinen o Polaku dowiedział się z Facebooka. Komputer z gdańskiego warsztatu najpierw zaczął bowiem robić karierę w mediach społecznościowych. Post ze zdjęciem wrzucili na swój profil organizatorzy imprezy Retrokomp dla miłośników starych konsol i komputerów powstałych jeszcze w ubiegłym wieku. Potem wici o unikatowym wyposażeniu gdańskiego warsztatu rozeszły się błyskawicznie. Polakiem zainteresowała się amerykańska grupa fanów Commodore 64, a za nimi użytkownicy portali branżowych i w końcu poważne media. Wszyscy z rozczuleniem wspominali czasy, kiedy dzięki Commodore 64 poznawali świat gier i podstaw programowania.

Nie ma wątpliwości. Jerzy Zygmunt nieświadomie wykorzystał jedną z najpopularniejszych broni marketingowych – nostalgię.

>>> CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU "DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ"