Każde polskie miasto chciałoby mieć nowoczesny dom kultury, teatr, filharmonię czy operę. Kłopot w tym, że nowoczesne nie zawsze znaczy potrzebne
Dziury w jezdniach, obdrapane kamienice, ubytki w oknach i ludzie smutni od patrzenia na ten obraz nędzy i rozpaczy. Tak często wygląda Polska od zaplecza, gdy już wyjedzie się poza rogatki Warszawy, Krakowa, Wrocławia czy Trójmiasta – miast wizytówek, które robią dobre wrażenie na turystach z zagranicy i przedsiębiorcach z wolnym kapitałem. W internecie co jakiś czas ogłaszany jest plebiscyt na najbrzydsze polskie miasto i od lat czołówka miejscowości budzących architektoniczną odrazę układa się podobnie – może się wydawać, że Wałbrzych, Bytom czy Włocławek miejsce na podium wciąż mają zapewnione. Opinie internautów kierujących się nierzadko resentymentem i etnocentryzmem nie wydają się jednak przesadzone, skoro wspiera je autorytet władz lokalnych. „Dwie Wieże strzegą Świdnicy przed Władcami Mordoru z południowych rubieży. Mordor zaczyna się około 2 kilometrów na południe od Świebodzic” – napisał kilka lat temu na Facebooku Waldemar Skórski, ówczesny zastępca prezydenta Świdnicy. Pod jego postem posypała się lawina komentarzy, bo chociaż autor użył zgrabnej metafory, nie pozostawił wątpliwości, że szydercza konstatacja dotyczyła sąsiedniego Wałbrzycha.
Wałbrzych postrzegany jako skansen mieszkaniowy zwyciężył też w reprezentatywnych badaniach Diagnozy Społecznej 2015. Oczko niżej uplasował się Bytom, a tuż za nim Jaworzno. I choć ankietowani najczęściej narzekali na złą jakość powietrza, bezrobocie czy brak perspektyw zawodowych, zwracali również uwagę na walory kulturowe oraz turystyczno-krajoznawcze. To dlatego niskie miejsce w tym rankingu zajęła Bydgoszcz (jeszcze do niedawna nazywana Brzydgoszczą), która przeszła zdumiewającą metamorfozę z miasta straszydła w miasto z lepszym widokiem na przyszłość. W ciągu dwóch lat odsetek bardzo zadowolonych i zadowolonych drgnął wprawdzie tylko nieznacznie, o kilka punktów procentowych (z 43,9 proc. w 2013 r. do 47,7 proc. w 2015 r.), ale postęp widoczny jest przecież gołym okiem. Zbudowano nowe place zabaw, wytyczono ścieżki rowerowe, powstał skatepark, no i Bydgoszcz się zazieleniła. Dziś wizytówką ziemi kujawskiej jest bydgoska Wyspa Młyńska oddzielona rzeką Brdą od teatru Opera Nova, a na miejskiej plaży wysypano piasek nawieziony z Międzyzdrojów. Miasto uwierzyło, że jest drugim Paryżem, i coraz głośniej marzy o zbudowaniu swojej wieży Eiffla, a na razie zadowoli się porównaniem do hiszpańskiego Bilbao – stolicy Kraju Basków, której ma czego pozazdrościć nawet prężna Warszawa.

Nie łudźmy się efektem Bilbao

Reklama
Socjologowie badający strukturę polskich miast wiedzą doskonale, czym jest efekt Bilbao.
To fenomen – pozornie niewykonalna sztuka użyźnienia przemysłowego ugoru kulturalnym nawozem w hiszpańskim mieście rzeczywiście się udała. Bilbao po upadku dyktatury gen. Franco doznało zapaści – do niedawna konkurencyjna gospodarka przestała się rozwijać, wzrosły koszty produkcji, a rynek nowych technologii nie chciał zacumować do baskijskiego portu. Na to wszystko nałożyły się echa kryzysu naftowego, a ludzie z dnia na dzień pozostawali bez pracy. Obliczono, że w latach 1975–1985 zatrudnienie w przemyśle spadło o 24 proc., co oznacza, że zredukowano prawie 100 tys. etatów. Miasto stanęło przed widmem albo bankructwa, albo totalnej redefinicji. Program naprawczy realizowano sześć lat, a jego zwieńczeniem była budowa monumentalnego Muzeum Guggenheima – niezwykłej perły architektonicznej projektu Franka Gehry’ego, która odwróciła klątwę rzuconą na Bilbao. Gigantyczny ośrodek kultury stworzył – według różnych szacunków – w sumie 9 tys. nowych miejsc pracy, dzięki czemu stopa bezrobocia w mieście spadła z 28 proc. do poniżej 8. Tylko w ciągu dwóch lat od otwarcia muzeum odwiedziło je ponad 2,5 mln turystów, a w samym 2005 r. liczbę zwiedzających oszacowano na 965 tys. W Hiszpanii mówią o cudzie w Bilbao, w Polsce o jego efekcie, który chciałyby powtórzyć polskie miasta. Badacze twierdzą, że baskijski przypadek to ewenement na skalę światową i jest nie do odtworzenia. A już na pewno nie w polskich realiach, choć pretensje do roli kulturalnego genius loci całego regionu zgłasza niejedna nowo powstała instytucja o architektonicznym przepychu.

Cały tekst przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP