ikona lupy />
Elon Musk, współzałożyciel i dyrektor zarządzający Tesla Motors / Bloomberg / Noah Berger

Znaczy to również, że SpaceX jest na dobrej drodze do tego, żeby przeprowadzić w tym roku 20 startów. Jak duże jest to osiągnięcie niech świadczy fakt, że co roku z całego globu lata w kosmos od 70 do 90 rakiet. Jeśli jedna, prywatna firma odpowiada za jedną piątą tego tortu, to nie ma chyba lepszego dowodu na sukces kierowanego przez Muska przedsięwzięcia. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że znakomita większość pozostałych lotów odbywa się pod auspicjami znacznie bardziej zasobnych, państwowych agencji kosmicznych.

Oczywiście, Musk nie zbudował SpaceX tylko za prywatne pieniądze. Gdyby nie lukratywne kontrakty na misje zaopatrzeniowe dla Międzynarodowej Stacji Kosmicznej podpisane z NASA firma prawdopodobnie nie znajdowałaby się w tym punkcie, co teraz. Niemniej jednak Muskowi udało się coś, o czym przed nim myślało wielu, ale nikt tego nie zrobił – zmniejszenie kosztów lotów w kosmos.

Kosmicznie tanie rakiety

Reklama

Ta idea przyświecała współzałożycielowi PayPala (sprzedaż usługi amerykańskiemu eBay’owi to źródło majątku Muska) zanim jeszcze założył SpaceX. Na początku ub. dekady biznesmen chciał kupić od Rosjan kilka używanych, międzykontynentalnych pocisków balistycznych, aby przetestować możliwość wysłania za ich pomocą niewielkich ładunków na Marsa. Szybko jednak doszedł do wniosku, że taniej wyjdzie mu po prostu zbudować własną rakietę. Czytaj: mieć absolutna kontrolę nad każdym wydanym dolarem.

SpaceX chciało zaatakować wysokie koszty lotów w kosmos z dwóch stron. Po pierwsze, sama rakieta miała być prostsza i tańsza w budowie niż istniejące już konstrukcje. Musk postanowił to osiągnąć wytwarzając większość elementów rakiet na własną rękę, co jest ciekawym zagraniem biorąc pod uwagę fakt, że w większości branż taniej i prościej jest po prostu sięgnąć po gotowe rozwiązania na rynku. O ile jednak firma montująca laptopy jak Asus czy Lenovo kupuje miliony wyświetlaczy LCD lub klawiatur (co obniża ich koszt), o tyle rakiet latających w kosmos montuje się kilka, kilkanaście sztuk rocznie – stąd każdy komponent kosztuje odpowiednio więcej.

W związku z tym symptomatyczna jest historia, którą w biografii Muska opisuje jej autorka Ashlee Vance. Kiedyś jeden z inżynierów przyszedł do Muska z informacją, że jedna z firm zgodziła się zaprojektować potrzebny do rakiety element za 120 tys. dol. Musk tylko się zaśmiał i powiedział inżynierowi, że owa część nie powinna być bardziej skomplikowana niż mechanizm otwierający drzwi w garażu. - Zaprojektuj coś takiego za 5 tys. dol. Masz kilka miesięcy - powiedział pracownikowi Musk. I faktycznie, po 9 miesiącach element był gotowy. Ostatecznie kosztował 3,9 tys. dol.

I jeszcze jeden i jeszcze raz

Drugą strategią cięcia kosztów miało być wielokrotne wykorzystanie rakiet lub ich części. Transport kosmiczny do dzisiaj bowiem funkcjonuje jak kurier, którego pojazd po dostarczeniu paczki ulega zniszczeniu (wyjątkiem były promy kosmiczne, ale co to za samochód, który po każdym kursie trzeba rozebrać na elementy pierwsze). Nikogo nie trzeba przekonywać, że taki kurier jest wyjątkowo drogi.

Problem z rakietami wielokrotnego użytku jest taki, że trzeba je jakoś bezpiecznie sprowadzić na ziemię (tak naprawdę nie wraca cała rakieta, ale tzw. pierwszy człon, najdroższy w produkcji). Z wahadłowcem nie było takiego problemu, bo statek po prostu lądował jak zwykły samolot. Rakietę też jakoś trzeba posadzić na ziemi; przez wzgląd na brak kół czy skrzydeł najwygodniej byłoby ją postawić pionowo na ziemi.

Najwygodniej, nie znaczy jednak najłatwiej. Z technicznego punktu widzenia manewr posadzenia długiego i wąskiego walca pionowo na ziemi jest bardzo trudny do przeprowadzenia. „To jest niemożliwe. A nawet, jeśli ci się to uda, rakieta będzie tak zniszczona, że nie da się jej ponowie użyć” – przytoczył słowa głównego inżyniera jednej z firm oferujących loty w kosmos Martin Halliwell, prezes ds. technologii europejskiego producenta satelitów SES.

Kosmos tani jak barszcz

„Nigdy nie mów nigdy”, skwitował Halliwell, kiedy satelita telekomunikacyjny jego firmy SES-10 trafił pod koniec marca na orbitę, wyniesiony przez powtórnie wykorzystaną rakietę – co udało się po raz pierwszy w historii. Docelowo SpaceX chciałoby swoje konstrukcje wykorzystywać nawet kilkanaście razy. Pozwoli to firmie oferować loty w komos po cenie niższej niż konkurencja przy jednoczesnym utrzymaniu wysokiej marży.

Już teraz SpaceX jest tańsze niż konkurencja. Wysyłka ładunku na niską orbitę okołoziemską za pomocą rakiety Falcon 9 kosztuje ok. 60 mln dol. Dla porównania, konkurencja z United Launch Alliance – konsorcjum utworzonego przez gigantów amerykańskiego przemysłu, Boeinga oraz Lockheeda Martina – za taką przyjemność liczy sobie ponad dwa razy więcej.

Jeden z wiceprezesów firmy przyznał zresztą w chwili szczerości, że ULA po prostu nie jest w stanie konkurować ze SpaceX jeśli idzie o cenę. Biedaczyna nie wiedział, że jest nagrywany (wyznanie padło w ub. r. podczas spotkania za studentami na jednej z uczelni w stanie Kolorado), więc kiedy wylewność prezesa trafiła się do mediów, stracił pracę.

Cena czyni cuda i SpaceX w chwili obecnej ma zamówienia na ponad 50 lotów w kosmos – więcej niż jakakolwiek inna firma oferująca podobne usługi, z państwowymi agencjami kosmicznymi włącznie. Przy założeniu powyższej ceny za lot oznacza to dochód rzędu 3 mld dol. w dwa lata – jeśli firmie uda się utrzymać dotychczasowe tempo w umieszczaniu ładunków na orbicie.

Elon Musk kontra zła korporacja

ULA ma zresztą więcej powodów, żeby nie znosić Muska. Założyciel SpaceX od dawna bowiem atakował publicznie monopol, jakim konsorcjum cieszyło się w przypadku wysyłki w kosmos satelitów dla różnych amerykańskich agencji rządowych (w tym satelitów szpiegowskich i wojskowych). Czarę goryczy przelał fakt, że SpaceX nie zostało dopuszczone do przetargu na ponad 40 lotów na orbitę z rządowymi ładunkami, ponieważ firma nie uzyskała jeszcze odpowiedniej certyfikacji od sił powietrznych USA. Musk poszedł ze sprawą do sądu, ale wojskowi woleli się z nim dogadać przy stole mediacyjnym. Pierwszy ładunek dla rządu SpaceX wyniosło w maju br.

Dzisiejszy start jest pokłosiem tego sporu. Rakieta Falcon 9 ma wynieść na orbitę bezzałogowy statek X-37 B produkcji Boeinga – tajemniczy pojazd, który w trakcie ostatniej misji spędził na orbicie ponad 700 dni. Nikt nie wie tak naprawdę, do czego służy konstrukcja; czy jest to może nowa, szpiegowska zabawka, a może nowy rodzaj broni (chociaż X-37 B jest na to trochę za mały – ma mniej niż 10 m długości). Oficjalne komunikaty mówią o tym, że do testów nowych systemów łączności, elektroniki odpowiedzialnej za sterowanie, a także materiałów odpowiednich do długotrwałego przebywania w kosmosie.

Falcon 9 z X-37 B na pokładzie wystartuje z kompleksu 39 A w Centrum Kosmicznym im. Johna Kennedy’ego na Florydzie. To absolutnie wyjątkowe miejsce, gdzie rodziła się historia podboju kosmosu przez człowieka. Tutaj zaczynali swoją podróż wszyscy ludzie, którzy dotychczas stąpali po Księżycu – począwszy od Neila Armstronga i Buzza Aldrina w lipcu 1969 r. Stąd po raz pierwszy i po raz ostatni na orbitę wzniósł się prom kosmiczny. Teraz nowy rozdział dopisuje tutaj SpaceX, realizując wizję kosmosu dostępnego za niewielkie pieniądze.

>>> Polecamy: Kolonizacja Marsa bardziej prawdopodobna niż budowa Hyperloop? Musk jest zdeterminowany