Książka Joshuy Kurlantzicka „State Capitalism” („Kapitalizm państwowy”) dla każdego polityka powinna być lekturą obowiązkową. Obrazuje nurt ekonomiczny, który w gospodarce odgrywa dziś ważną rolę na Dalekim Wschodzie, choćby w Chinach, Singapurze, lecz także we Francji, Norwegii, nie wspominając o Rosji. Państwo zachowuje tu kontrolę nad podmiotami w kluczowych sektorach gospodarki. – Czy zdrowie jest takim sektorem? Jak obronność, energetyka? – zastanawia się Robert Mołdach, współtwórca Instytutu Zdrowia i Demokracji. I zaraz sam sobie odpowiada: – Tak. Problem polega na tym, jak państwo tę kontrolę będzie realizować.
Na pewnym etapie w polskim systemie ochrony zdrowia pojawili się prywatni inwestorzy. Wypełnili lukę, na której uzupełnienie w innym przypadku musiałby znaleźć środki sektor publiczny. – Rolą regulatora w takich warunkach jest stworzyć i egzekwować reguły, a jeśli chodzi o prywatnych inwestorów – możliwie najlepiej wykorzystać ich obecność. Tu nie ma miejsca na wolnoamerykankę. Zresztą odpowiedzialni inwestorzy nie oczekują, że będą działać bez zasad. Przeciwnie: chcą jasnych reguł i przewidywalności. Dyskusja nie powinna więc toczyć się wokół tego, czy lepszy jest rynek publiczny, czy prywatny, tylko – jak jest on regulowany. Sytuacja, z jaką mamy dziś do czynienia, nie jest winą sektora prywatnego czy publicznego. Rola państwa jest kluczowa: powinno być świadomym i pragmatycznym regulatorem. Zawodzi, jeśli tego nie robi – mówi Anna Andrzejczak z Fundacji Onkologia 2025.
Wtóruje jej Lubomir Jurczak, prezes tej fundacji oraz ekspert ds. systemu opieki zdrowotnej BCC: – O dzisiejszych reformach mówi się, że są wprowadzane przeciwko prywatnym inwestorom. Padają wzajemne oskarżenia. Pytanie brzmi, dlaczego nie jesteśmy w stanie wprowadzić zmian, które wyeliminują zjawiska niepożądane bez wywracania systemu. Motywacje stojące za reformami w zdrowiu – lub ich zaniechaniem – zawsze były mgliste. Które z opinii na temat prywatnych i publicznych świadczeniodawców są prawdziwe, a które to mity? Bez danych jesteśmy skazani na opinie. Gdyby państwo działało prawidłowo, mielibyśmy bazę do dyskusji. To podstawowy efekt zaniedbań z wielu lat, który generuje nieprzejrzystość systemu. A ta sprzyja patologiom – przekonuje. – Ich ignorowanie to oczywisty błąd, ale jest nim również robienie reform na podstawie niepewnych założeń. Reform, których efektów też nie mierzymy. Nie doceniamy danych, za bardzo ufamy opiniom, za rzadko używamy takich rozwiązań jak pilotaż.
Kontrola finansów publicznych, walka z czarnym rynkiem, ograniczanie szarej strefy. To pokazuje, że nasze państwo potrafi odnaleźć się w swojej roli regulatora. Dlaczego więc radzi sobie w jednej kwestii, a w drugiej albo nie robi nic, albo wykonuje radykalne ruchy.
Reklama

Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP