Co można kupić za 350 tys. zł? 50-metrowe mieszkanie w stolicy, dom pod Bydgoszczą, siedlisko na Podlasiu, wyspę w części świata, gdzie zawsze wieje i jest zimno, używaną awionetkę, apartament w hotelu Burdż al-Arab (ale tylko na miesiąc) albo fajny samochód. Ale jaki?
ikona lupy />
fot. Materiały prasowe(2) / Dziennik Gazeta Prawna
Starczy na porsche 718 boxstera, wypasioną od wentyli w kołach po podsufitkę limuzynę od Audi czy BMW albo luksusowego SUV-a w stylu range rovera velara. Może być również kilkuletni bentley, aston martin, a nawet ferrari. Ewentualnie van. Tak, dobrze czytacie: van za 350 tys. zł. Od Mercedesa. Model V250d Exclusive.
Na Boga, jak samochód zbudowany z myślą o przewożeniu włoszczyzny, pustaków i paczek kurierskich może kosztować tyle co mieszkanie albo dom? I kto w ogóle może chcieć to kupić? Zwycięzca kumulacji totolotka? Naprawdę zadawałem sobie takie pytania, gdy wsiadałem za kierownicę tego samochodu. Ale po kilku spędzonych z nim dniach wiedziałem, że grupa docelowa jest znacznie większa, niż może się wydawać.
V250d w wersji Exclusive to tak naprawdę przestronniejsza klasa S. Poza siedzeniem kierowcy jest tu jeszcze pięć innych skórzanych foteli lotniczych, każdy z podgrzewaniem, wentylacją, podłokietnikami, pochylanymi oparciami i ilością miejsca na nogi jak w lotniczej klasie biznes. Są elektrycznie odsuwane boczne drzwi, uchwyty na napoje z funkcją ich chłodzenia lub podgrzewania, a nawet lodówka, która – cytując pracownika Mercedesa wydającego mi auto – „mieści dwie półlitrowe butelki wódeczki”. Do tego skóra, szczotkowane aluminium, system multimedialny ze świetnym audio firmy Burmester (i chyba 70 głośnikami) i możliwością sterowania niektórymi funkcjami z poziomu smartfona. Możecie siedzieć sobie wygodnie w domu bądź biurze i za pośrednictwem aplikacji zamknąć i otworzyć auto, włączyć i ustawić klimatyzację lub ogrzewanie, wysłać adres do nawigacji, sprawdzić, ile paliwa jest w baku, ciśnienie w oponach oraz gdzie w danej chwili stoi wóz.
Reklama
Bez najmniejszego trudu wyobrażam sobie kilkuosobowy zarząd albo radę nadzorczą dobrze prosperującej firmy, która w takich warunkach udaje się na wyjazd integracyjny. Albo menedżerów jadących na spotkanie z kontrahentami. Oczami wyobraźni widzę ojca dużej rodziny, który z żoną i czwórką dzieci rusza na zwiedzanie Europy. Albo pięciu–sześciu kumpli, którzy wynajmują V250d i ruszają na weekend kawalerski. Lub na ryby. Ewentualnie na dziewczyny. Znalazłbym dla tego samochodu z tysiąc zastosowań – tak bardzo mi się spodobał. Najbardziej ucieszyło mnie w nim jednak to, że mogłem posadzić synów w ostatnim rzędzie. Nie słyszałem wówczas ich jazgotu i kłótni, a jednocześnie byłem spokojny o ich bezpieczeństwo. Byli tak daleko od siebie, że nie mieli możliwości zwyczajowo okładać się pięściami podczas podróży.
Niesamowite w tym samochodzie jest również to, że jeździ zupełnie nie jak van. W wersji 250d ma 190-konnego diesla i siedmiobiegowy automat, które rozpędzają to pudło do setki w bardzo przyzwoite 9 sekund. I pali tylko 8–9 litrów. Średnica zawracania jest lepsza niż w niejednym samochodzie kompaktowym, a na niemieckiej autostradzie pojedziecie ponad 200 km/h, przy czym będziecie mieli wrażenie, że jest to najwyżej 150 km/h. Tak dobrze wyciszony i pewny w prowadzeniu jest ten mercedes.
Oblałem go lukrem, posypałem czekoladą i nadziałem figową marmoladą. Ale niestety nie wszystko jest tu słodkie. Nie pierwszy raz irytuje mnie mercedesowska nonszalancja w podejściu do jakości. Deska rozdzielcza wygląda naprawdę imponująco, ale do montażu niektórych elementów używano tu chyba kleju do tapet. Elementy na konsoli środkowej trzeszczały i uginały się pod każdym naciśnięciem palca, a obudowa zamontowanego w podsufitce panelu klimatyzacji dla tylnych rzędów po prostu odpadała. Elektryczna klapa bagażnika raz się otwierała, a raz nie – jak jej akurat pasowało. Obsługa multimediów jest dramatycznie skomplikowana, przynajmniej dla kogoś, kto przesiada się do mercedesa z BMW czy audi. I te nieszczęsne tylne fotele – teoretycznie dzięki specjalnym szynom można je przesuwać w niemal nieograniczonym zakresie. Ale w praktyce jest to niemożliwe – przez jakiegoś idiotę, który projektował dywaniki podłogowe i kable zasilające do ogrzewania i wentylacji. Jakby tego było mało, to najdrobniejsze przesunięcie fotele wymaga krzepy wikinga. Przez moment chciałem nawet wyjąć ostatni rząd żeby przewieźć betoniarkę i stół bilardowy, ale po trzech dniach walki się poddałem... Mercedes wygrał z moim uporem.
Mimo tych niedoskonałości bardzo ten samochód polubiłem. Po tygodniu zrozumiałem, co miał na myśli wspomniany pracownik Mercedesa, gdy mrugnął do mnie okiem, oświadczając, że w firmie nazywają to auto melanżowozem. Bo V250d exlusive jest trochę jak dobra impreza. Wpadacie na nią, macie pod ręką schłodzoną wódeczkę, dużo miejsca do tańczenia i fajne towarzystwo, w związku z czym nie przeszkadza wam nawet tynk odpadający z sufitu. A gdy rano się budzicie i dociera do was, że zapomnieliście, gdzie zaparkowaliście auto, aplikacja Mercedes Me lokalizuje je w pięć sekund. I niemożliwe okazuje się tylko jedno – znalezienie kogoś trzeźwego, kto gotów byłby odwieźć was do domu. Dlatego liczę, że kolejna generacja V-ki będzie miała jeszcze jedną rzecz: możliwość jazdy autonomicznej. Udanego weekendu.

>>> Czytaj też: Bąk: #RanyJakSięUmęczyłem, czyli hasztagi, które zatruwają życie

ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna